Artykuły

Muzeum dell'arte

Na sopockiej scenie grupa aktorów przez blisko trzy godziny, zamiast rozbawiać publiczność, męczy się z trudną konwencją.

Błyskotliwy tekst, pędząca lawinowo akcja, wyraźnie skonstruowane charaktery postaci i dowcip, dowcip… Taka jest sztuka Włocha Carla Goldoniego, wielkiego XVIII-wiecznego reformatora komedii dell’arte – teatru, którego korzenie sięgają ludowej tradycji wędrownych mimów, żonglerów i dowcipnisiów. Goldoni uszlachetnił improwizowaną naturę tego teatru, wprowadzając tekst, a w miejsce powierzchownych typów – zróżnicowane charaktery.

Na sopockiej scenie jednak, zamiast wyrazistych postaci i fajerwerkowej, uroczo poplątanej intrygi, mamy ciężką jak ołów opowieść o cwanym prostaczku Truffaldinie, który wskutek zbiegu okoliczności zostaje sługą dwóch panów (jeden to kobieta, ukrywająca się w męskim stroju), a potem wyssanymi z palca bredniami doprowadza niemal do śmierci uroczych kochanków. Kiedy scena rozjaśnia się, a z głośników zaczyna sączyć się banalna ilustracyjna muzyka, na tle jasnozielonej dekoracji dostrzegamy grupę pięknie ubranych i upozowanych postaci, które ożywają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W grupie wyróżniają się trzy charakterystyczne sylwetki – Pantalone, Doktor i Brighella. Jak chce tradycja dell’arte, mają na twarzach czarne maski, a Pantalone – siwą brodę i takież włosy. Czerń, czerwień, biel kostiumów i nabyć głowy komponują się w miły dla oka plastyczny obraz. To przedstawienie może dostarczyć estetycznych wrażeń, takich, jakich doznajemy w muzeum. Bo spektakl włoskiego reżysera z Krakowa, Giovanniego Pampiglione, to widowisko wysmakowane w swej urodzie i inscenizacyjnej prostocie, ale martwe. Na nic się zdają wprowadzone przez reżysera dowcipy w postaci kaszubskich wtrętów jednego ze służących czyjego chiński kapelusz w scenach kulinarnych, gdzie mowa jest o ryżu. Zabiegi te przypominają raczej brzytwę, której łapie się tonący. To tak, jakby reżyser miał nadzieję, że te „dowcipne” pomysły odkurzą nieco starą konwencję. Nie odkurzyły.

Dajmy jednak spokój drobiazgom, nie one zdecydowały o porażce przedstawienia. Reżysera zgubiły jego dobre chęci. Rozumiem, że Giovanni Pampiglione, reklamowany przez dyrekcję teatru Wybrzeże jako specjalista od dell’arte, postanowił dać polskim widzom lekcję włoskiego teatru, który miał kolosalny wpływ na scenę i dramat europejski. Jednak jego podejście do tematu, niesłychanie poważne, obróciło się przeciwko tym zamiarom. Pampiglione, za pośrednictwem grupy aktorów, stworzył sceniczną konstrukcję, która – choć precyzyjna – poraża martwotą i sztucznością. Co z tego, że Truffaldino Dariusza Szymaniaka, ten arlekin wszech czasów, cyzeluje każdy ruch, stopy stawia równiutko i starannie porusza głową, skoro jego ciało jest sztywne, głos drażniąco wibruje, a sama postać nie śmieszy? Co z tego, że Doktor Zbigniewa Olszewskiego dostojnie kroczy w swym płaszczu, skoro na jego widok ziewamy? Co nam, widzom, po konsekwentnym do bólu geście Brighelli Jerzego Dąbkowskiego (kręcącego młynka) i jego uważnym stąpaniu po scenie, skoro nie ma w tym finezji, a charakter postaci pozostaje tajemnicą? Po co – dowcipnie skądinąd prowadząca swą pokojówkę Smeraldinę – Małgorzata Brajner musi nadużywać rąk, skoro jej kwestie niosą wystarczająco dużo treści? Po co ten aktorski balecik, skoro nie dodaje on rumieńców opowieści, a wręcz przeciwnie - usztywniają i oddala od widzów?

Repertuarowa decyzja o wystawieniu Sługi… dawała nadzieję na świeży, żywy teatr z galerią barwnych postaci i żywiołowo prowadzoną akcją. Mogło być bardzo śmiesznie, trochę rubasznie, trochę melancholijnie, jak to w dell’arte. Jest nudno i smutno. I nie chodzi o to, że aktorzy nie poradzili sobie z nową dla siebie formą. Chodzi o to, że reżyser im przeszkodził zagrać komedię.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji