W Polsce jestem Polakiem, w Niemczech - Niemcem
- Pokazuję ludziom swoją dramatyczną historię, by przypomnieć, że nie zawsze czarne jest czarne i że można być Polakiem i Niemcem w jednej osobie - mówi poeta, reżyser PETER PIOTR LACHMANN.
Debiutował poematem "Pierwsze słowa" na łamach "Dziennika Zachodniego".
Dziennik Zachodni: "Hamleta gliwickiego" zbudował pan przede wszystkim z własnych wspomnień. Mam wrażenie, że momentami, choć mijający czas na pewno je złagodził, one pana jednak niepokoją. Czy potrafi pan już odpowiedzieć na pytanie: "kim jestem?"
Peter PIOTR LACHMANN: W Polsce jestem Polakiem, w Niemczech - Niemcem. Tak to sobie ułożyłem, żeby być w zgodzie ze światem. Ale nie zawsze i nie wszystko jest aż tak proste, więc co jakiś czas znów muszę się nad sobą zastanowić.
DZ: I wtedy robi pan teatr, a wątpliwościami dzieli się z publicznością?
PPL: Pokazuję ludziom swoją dramatyczną historię, by przypomnieć, że nie zawsze czarne jest czarne i że można być Polakiem i Niemcem w jednej osobie. Z drugiej strony w czasie spektaklu przeżywam rodzaj oczyszczenia. Patrząc na aktorów, którzy grają mnie w młodości i moją rodzinę z tamtych czasów, na nowo układam w sobie różne odczucia. Spowiadam się publicznie z lęków i obsesji. Tak to jest.
DZ: Nie boi się pan, że po iluś tam spektaklach psychodrama zmieni się w rutynę?
PPL:Być może dla aktorów, ale nie dla mnie. Rzadko "Hamleta gliwickiego" gramy i każde przedstawienie jest inne, bo zawiera margines improwizacji. Jak mnie coś ukłuje, wchodzę w akcję i opowiadam o tym publiczności.
DZ: Ja tego rozdwojenia tożsamości jednak nie rozumiem do końca, choć się staram...
PPL:Pani jest tylko Polką?
DZ: Tak.
PPL:A ja do wybuchu wojny nazywałem się Peter Lachmann i byłem niemieckim chłopczykiem, urodzonym w Gleiwitz i mieszkającym przy Wilhelmstrasse. W ogóle nie miałem pojęcia, że jest także Polska, a w moim mieście mieszkają Polacy. Mój tata był piłkarzem, a potem poszedł na wojnę i nie wrócił, choć wszyscy na niego czekaliśmy...
DZ: ...mama zaś miała toaletkę z trzema ruchomymi lustrami, w których lubił się pan przeglądać, bo nagle było pana trzech.
PPL:Może to był jakiś znak? Trzech małych Lachmannów; wtedy jeszcze tylko niemieckich, ale wkrótce był już niemiecki i polski.
DZ: A ten trzeci?
PPL:A ten trzeci to Ślązak, pojawił się później.
DZ: Wielu ludzi decyduje się na nową tożsamość, w nowym kraju i po prostu to akceptuje.
PPL:Ale robią to z własnej chęci albo z wyrachowania, a mnie nikt nie pytał o zdanie; byłem za mały. Po wojnie mama postanowiła zapisać mnie do polskiej szkoły, ponownie ochrzcić w kościele katolickim (byłem ewangelikiem) jako Piotra i w ogóle podarować mi nowe życie. Ale ja starego nie zapomniałem.
DZ: Chciała pana uchronić; nie wiedziała przecież, jak potoczy się historia. Może trzeba było przystać na nową biografię?
PPL:Ale jak? Dzieciństwo kształtuje nas na zawsze i nie może zniknąć; ani na rozkaz, ani przez perswazję. Opowiem pani coś niby zabawnego, ale znaczącego. I też o lustrze. Pewnego razu w warszawskim hotelu Grand wszedłem do łazienki, w której parowała gorąca woda i całkowicie zamgliła lustro. Spojrzałem - a mnie nie ma! Taki drobiazg, przez ułamek sekundy poczułem jednak, że nie istnieję. Okropne wspomnienie.
DZ: Mówił pan, że wybór formy teatralnej - rozdwojenie rzeczywistości na tę prawdziwą i tę pokazywaną na monitorach - wynika z kłopotów z własną tożsamością.
PPL:W jakimś stopniu na pewno. Zawsze fascynowała mnie powtarzalność. Jak byłem mały, godzinami wpatrywałem się w okładkę książki z baśniami, na której był motyw wielokrotnego odbicia jakiegoś szczegółu. Ale nie pamiętam, czy to było w polskim, czy w niemieckim dzieciństwie.
DZ: Młodość była już jednak polska.
PPL:O tak, nauczyłem się języka, awansowałem na ministranta, miałem wielu kolegów, a potem, w czasie studiów na Politechnice Śląskiej mocno zaangażowałem się w działalność artystyczną.
DZ: Był pan przyjacielem Tadeusza Różewicza.
PPL:I wielu innych, którzy do mojego miasta zjechali z różnych miejsc. Myślę, że fala powojennych przybyszów, głównie ze Lwowa, uczyniła Gliwice dobrym miejscem na rozpoczęcie nowego etapu życia i przyzwyczajenia się do nowych warunków politycznych. Kiedy zadebiutowałem zaś jako polski pisarz - pani to rozumie? polski literat! - myśl o wyjeździe do Niemiec przychodziła mi do głowy coraz rzadziej. Debiutowałem poematem "Pierwsze słowa" na łamach "Dziennika Zachodniego".
DZ: To dlatego pan się uśmiechnął, gdy wymieniałam tytuł gazety przy powitaniu!
PPL:Jasne. W 1956 roku wydrukować swój utwór w "Dzienniku Zachodnim" to było coś. Strasznie byłem dumny, bo potem zaprosił mnie Wilhelm Szewczyk do swoich "Przemian" i w ogóle zacząłem zażywać sławy. Lokalnej, ale jednak.
DZ: Skoro nie opuścił pan Polski zaraz po wojnie, to dlaczego wyjechał pan do Niemiec pod koniec lat 50., gdy życie tutaj zaczynało być dla pana łaskawe?
PPL:I pierwsza, i druga decyzja spowodowane były sprawami osobistymi. Wyjechałem z Polski w 1958 roku pod presją emigrującej do Niemiec rodziny, choć wtedy już bardzo chciałem zostać. I długo trwało, zanim otworzyło się drugie skrzydło maminej toaletki, w końcu odnalazłem się jednak w tej w drugiej, a naprawdę pierwszej, niemieckiej rzeczywistości. W Katowicach pogłębiałem znajomość literatury niemieckiej, języka, tradycji. W Niemczech studiowałem slawistykę, teatrologię i tłumaczyłem literaturę "w obydwu kierunkach". Przez lata kursowałem tam i z powrotem... Dziś mieszkam w Warszawie i robię przedstawienia, w których opowiadam o takich jak ja - ludziach złożonych z dwóch zupełnie różnych połówek.
DZ: Łatwo być Polakiem? Jak pan tak patrzy z boku, to co pan myśli?
PPL:Że łatwo być Polakiem, jak się spełnia oczekiwania Polaków. "Jak pan ładnie mówi po polsku, jak pan po polsku myśli". Niby chwalą, ale w podtekście zaznaczają: "jak on ładnie mówi po polsku, chociaż jest Niemcem". To mnie denerwowało, zwłaszcza wtedy, gdy mieszkałem w Niemczech i do Polski przyjeżdżałem z wizytą. Przez jakiś czas grałem nawet "Niemca w Polsce", ale w końcu przestałem. Pomyślałem: jestem podwójny i albo ktoś to akceptuje, albo nie. W każdym z obydwu krajów uruchamia się w mojej podświadomości jakiś inny mechanizm myślenia i zachowań. Jestem jak komputer z dwoma procesorami.
DZ: Da się z tym względnie spokojnie żyć?
PPL:Uczę się, ciągle uczę się obłaskawiać moje demony. Na co dzień nie wchodzą sobie w paradę, ale czasem zakłócają percepcję rzeczywistości. To jest to ukłucie, po którym wkraczam w akcję "Hamleta gliwickiego" i mówię słowa, których nie ma w scenariuszu, a które - tak czuję - muszę powiedzieć natychmiast...
***
Piotr Lachmann urodził się w Gliwicach w 1936 roku. Jest tłumaczem, eseistą, dramaturgiem i reżyserem. Od 1985 roku prowadzi autorski Videoteatr "Poza".Mieszka w Warszawie.
***
Hamlet gliwicki
Szekspirowski Hamlet pozostaje najbardziej rozdartą postacią w historii dramaturgii i nic dziwnego, że to jego imię pojawia się w tytule autorskiego spektaklu Petera Piotra Lachmanna. "Hamlet gliwicki" wybiera jednak nie tylko między miłością a odpowiedzialnością. Lachmann do dziś nie uporał się ani z decyzjami matki, która z Niemca uczyniła go Polakiem, ani z losem ojca, który zaginął gdzieś na froncie wschodnim, ani z pamięcią o ojczymie, którego nie akceptował. Do ambiwalentnych uczuć wobec rodziny dołącza się jednak u artysty jeszcze jeden potężny problem - z własną tożsamością narodową.
Przedstawienie, jakie Lachman zrealizował we własnym Videoteatrze "Poza" nosi podtytuł "Próba. Dotyk przez szybę". Owa próba - pokazywana na monitorach i kinowym ekranie - ma miejsce w Ruinach Teatru Miejskiego w Gliwicach. Lachmann pamięta spalenie tej sceny przez Armię Czerwoną i pamięta, że przed wojną chodził na basen znajdujący się w podziemiach teatru. Pamięta też zapach śmierci, dominującej nad miastem, przez które przechodziły kolejne wojska. To jest jego niemiecka pamięć, na którą nakładają się kolejne obrazy. Rozgrywają się w tych samych miejscach, ale w innym czasie i języku. Na spektakl składają się ułamki wspomnień, zachowanych w pamięci małego dziecka, fragmenty tragedii Szekspira i sztuk Helmuta Kajzara, dwa zachowane zdjęcia i kadry, kręcone we współczesnych Gliwicach. Jednocześnie aktorzy - Jolanta Lothe, Piotr Konopka i Stanisława Łopuszańska (wirtualnie) - wcielają się w samego Lachmanna i postaci z jego wspomnień.
Spektakl został zaprezentowany 11 grudnia na scenie chorzowskiego Teatru Rozrywki.
Po przedstawieniu "Hamlet gliwicki" w Teatrze Rozrywki odbyła się dyskusja z autorem sztuki. Wziął w niej udział m.in. pisarz i malarz Henryk Waniek.