Artykuły

Królowa jest tylko jedna!

Żeby było jasne – linia fabularna Śnieżki i krasnoludków, ostatniej premiery w gdyńskim Teatrze Miejskim, poza kilkoma mało znaczącymi wyjątkami nie wychodzi poza ramy klasycznej baśni spisanej przez braci Grimm. Tym, którzy lękają się zachowawczości i – co tu dużo mówić – nudy, donoszę, iż ziewać na tym spektaklu po prostu się nie da, bo tradycja ubrana jest tu w ciekawą, puszczającą oko różnym konwencjom formę.

Kształt spektaklu Krzysztofa Babickiego to kolaż elementów z bardzo „różnych bajek”. Słodkie powidoki z wczesnego Disneya, nasączony współczesnością dowcip sytuacyjny, gwiazdy starego Hollywood, tchnienie grozy rodem z hiszpańskiego horroru. A na dokładkę pomocnik wiedźmy niczym Jason Voorhees. Dzieje się!

Na środku sceny leży kilkadziesiąt czerwonych i na oko bardzo soczystych jabłek. Zza otaczających scenę białych ścian wyglądają zwierzęce głowy – Lisa (Leon Krzycki), Zająca (Mariusz Czarnecki), Niedźwiedzia (Grzegorz Wolf) i Wiewiórki (Dorota Lulka). W slapstickowej choreografii leśna banda walczy między sobą o kuszące owoce. A my, widzowie, zachwycamy się jesiennym lasem, który momentalnie rozrasta się na scenie. Bo białe płaszczyzny, które otaczają scenę w Śnieżce i krasnoludkach, to tło dla głównego budulca wizualnej strony przedstawienia, czyli animowanych projekcji Dawida Kozłowskiego, inspirowanych charakterystycznym stylem najsłynniejszych produkcji Disneya i stwarzających tu kolejno różne krajobrazy dla przygód czarnowłosej królewny – zamkowe komnaty, las czy chatkę krasnoludków. Jest więc bardzo kolorowo i bardzo dynamicznie, a tak nakreślona rzeczywistość sceniczna jest soczystym tłem dla barwnych bohaterów, w których dzięki świetnej charakteryzacji i efektownym kostiumom Sławomira Smolorza ciężko rozpoznać aktorów Teatru Miejskiego. „Sekcja zwierzęca” natychmiast przykuwa uwagę dzieciaków (ale trudno im się dziwić, sama nie mogłam oderwać wzroku od tiulowego ogona Wiewiórki!) i podbija ich serca, bo reżyser konstruuje te postacie na wzór zwierzaków Disneya – charakternych, niesfornych, ale bardzo sympatycznych i wspomagających pozytywnych bohaterów opowieści.

Spektakl Babickiego wkracza w bardziej liryczne rejony, gdy pomiędzy rozbawione zwierzęta wchodzi ciężarna Matka Śnieżki (Olga Barbara Długońska). Wkrótce krajobraz na wizualizacjach błękitnieje i zmienia się na zimowy, a my słyszymy zza kulis płacz niemowlęcia. Dalej wszystko toczy się jak w literackim pierwowzorze (lub raczej w jego późniejszej, ocenzurowanej wersji), bywa smutno, groźnie i strasznie, a finał krzepi serca dzieci i towarzyszących im dorosłych szczęśliwym zakończeniem.

W teatrze dla dzieci dość często spotykamy się z sytuacją, kiedy adaptacja klasycznej baśni nawiązuje bardziej do jej najsłynniejszych filmowych realizacji niż do samego źródła, czyli literackiego oryginału. W przypadku gdyńskiego przedstawienia zauważyć można dość szybko, że największą inspiracją była tu popularna animacja Disneya z 1937 roku – Snow White and the Seven Dwarfs. Zbieżności najbardziej widać oczywiście na poziomie scenografii i kostiumów, ale też i w sposobie konstruowania akcji, akcentowaniu przygodowego charakteru całej historii i jej komediowego potencjału oraz budowaniu zależności pomiędzy poszczególnymi, silnie zindywidualizowanymi bohaterami (to w końcu dzięki Disneyowi bezimienne w literackim oryginale krasnoludki zostały nazwane) na zasadzie łączenia ich w wyraźnie skontrastowane pary. Ale w spektaklu Babickiego te filmowe koligacje, chwilami nadmiernie patetyczne i cukierkowe, przełamywane są nieustannie akcentami z innych porządków, filmowych i nie tylko. Dzięki temu Śnieżka i krasnoludki to spójna kompozycja, dawkująca widzom humor, przygodę, liryczność i grozę w odpowiednio wyważonych porcjach. Jak na opowieść wzorowaną na animacji przystało, Śnieżka i krasnoludki to przedstawienie rozśpiewane. Choć akurat ten składnik wypada w całej kompozycji najsłabiej. Piosenki Grażyny Lutosławskiej (napisane do dynamicznie brzmiącej, wpadającej w ucho muzyki Janusza Grzywacza) są moim zdaniem zbyt długie i zamiast wzmacniać akcję, niepotrzebnie ją czasami rozbijają.

Mijają lata i nastoletnia Śnieżka (Marta Kadłub) jest solą w oku swojej Macochy (Beata Buczek-Żarnecka). Przewrażliwiona na punkcie własnej urody Macocha postanawia brutalnie wyeliminować konkurencję do tytułu „Najpiękniejszej”: najmuje Leśniczego (Rafał Kowal), któremu nakazuje wyprowadzić Śnieżkę w leśną gęstwinę i zabić. Fajtłapowaty i dobroduszny gospodarz lasu nie ma oczywiście serca tego zrobić i tak urocza królewna trafia w całkiem nowy dla niej świat lasu, tak różny od posępnych komnat zdominowanego przez wredną Macochę zamku. Moment przybycia Śnieżki do lasu rozpoczyna w przedstawieniu serię śmieszno-strasznych zdarzeń. Krzysztof Babicki tłem dla nich czyni przestrzeń całej sali teatralnej i każdy z jej wymiarów. Bohaterowie krążą pomiędzy widzami, pojawiają się nagle za naszymi plecami, a nawet, uwaga, zjeżdżają na przytwierdzonej do sufitu linie. Sądząc po entuzjastycznych reakcjach – dzieciom i towarzyszącym im dorosłym bardzo podobało się takie poszerzenie scenicznej rzeczywistości. A jeszcze bardziej podobały im się wplecione w inscenizację wątki współczesne. Pomysły pewnie i niezbyt oryginalne, ale bardzo dobrze tu ograne i po prostu szalenie zabawne. Zbiorowe selfie telefonem na „kiju”, Czarownica (Elżbieta Mrozińska), czyli szpetne alter ego Macochy, poszukująca Śnieżki za pomocą nawigacji (chyba najlepsza scena w spektaklu) czy przybycie do zamku Czarodziejki (Małgorzata Talarczyk) to fragmenty bardzo dobrze pomyślane i przekładające baśń na grunt współczesny dzieciom. No bo czyja mama i/lub tata nie wkurzali się, gdy kojący głos Krzysztofa Hołowczyca z GPS wyprowadził ich na manowce? Kilka scen w spektaklu pomyślano w taki sposób, że mogą być one czytane z dwóch perspektyw, dziecięcej i dorosłej, która patrzy na nie przez pryzmat kulturowego doświadczenia i bardziej „poważnych” lektur. Przybycie psychodelicznej Czarodziejki i jej pomocnika, cytującego swoim kostiumem amerykański slasher Piątek trzynastego, wprowadza do przedstawienia wyraźną nutę grozy. Wzmacnia ją scena letargicznego zamarcia Śnieżki, bardzo wysmakowana wizualnie, piękna, a jednocześnie niepokojąco upiorna.

Znaną wszystkim dość dobrze fabułę klasycznej baśni odświeżają w gdyńskim przedstawieniu dobrze zbudowani, krwiści bohaterowie. Śnieżka jest delikatna, zwiewna i urocza, ale kiedy trzeba – potrafi zapanować silną ręką nad niezdyscyplinowaną bandą krasnali. Szymon Sędrowski w roli Królewicza to po prostu Prince Charming – z bujną grzywą i rozbrajającym uśmiechem. Macocha o hollywoodzkiej urodzie Beaty Buczek-Żarneckiej i w modnej „naked dress” to żadne tam baśniowe wcielenie zła, raczej bliska kuzynka Alexis z telewizyjnego tasiemca. Postać przerysowana, steatralizowana i budząca, mimo niecnych zamiarów, sporą sympatię. Jednak gwiazdą tego przedstawienia jest bez wątpienia Elżbieta Mrozińska w podwójnej roli lustra i brzydkiego wcielenia Macochy – podkręcona nowoczesnością wariacja na temat swojskiej Baby Jagi. Z każdym pojawieniem się, czy to na żywo, czy jako obraz na ekranie, powodowała jednocześnie śmiech i dreszczyk niepokoju. Tak więc wybacz, Macocho, ale w tej bajce królowa jest tylko jedna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji