Artykuły

Kalina, czyli ja

Mam wrażenie, że cenzura ponownie wkrada się do świata sztuki, teatru, kultury. Przykładu daleko szukać nie trzeba, wystarczy przyjrzeć się temu, co od jakiegoś czasu dzieje się z Teatrem Polskim we Wrocławiu. Potworność!

Rozmowa z Anną Mierzwą

Kajetan Kurkiewicz: Dziewczyna z charakterem?

Anna Mierzwa: Jestem temperamentna. Często mówią do mnie „spokojnie, spokojnie", nawet kiedy wydaje mi się, że mam luz. Ale jak mnie coś wkuuurzy to…

A co cię wkurza?

Chyba najbardziej motanie, kręcenie, manipulacja. Sama jestem bezpośrednia. Lubię — kawa na ławę.

Mówisz, że taka była też Kalina Jędrusik.

Tak. Była szczera i bezpośrednia. Była jakaś. Nie była mimozą, która przemykała niezauważalna. Potrafiła zrobić wokół siebie szum. Przynajmniej taki mam jej obraz.

Dlatego zrobiłaś o niej spektakl?

Pomysł na Kalinę miałam już na studiach. Pisałam o niej oraz Irenie Kwiatkowskiej i Barbarze Krafftównie, czyli kobietach w Kabarecie Starszych Panów, pracę magisterską. Potem pojawiłam się tu w teatrze i co jakiś czas słyszałam: masz w sobie coś z tej Jędrusik. Może mam, może nie. Ale ludzie to widzą. Przez Kalinę chciałam także opowiedzieć o sobie.

Co czujesz przed wyjściem na scenę?

To zależy na ile przed (śmiech). Tuż przed wejściem na scenę jest stres. Na przykład, kiedy na początku Kaliny zaczynam za kotarą z folii, to serce mi wali, szumi w uszach. Ale jak już ją zrywam, to wszystko się zmienia. Łu-hu, i jest okej.

I zaczynasz hipnotyzować.

To chyba dobrze?

Najczęściej pada tu słowo seksapil.

Często się z tym określeniem spotykam. Jest mi oczywiście miło.

Ale wykorzystujesz go świadomie czy tak po prostu wychodzi?

Pewnych rzeczy nie da się nauczyć. Ma się coś albo nie.

Mój redakcyjny kolega napisał, że masz twarz dziecka z dużymi oczami.

(śmiech). Podobno duże oczy pozwalają zachować dłużej młodość.

Ale czy nie boisz się, że to odwraca uwagę od całej reszty?

Nie mam wpływu na to, jak mnie ludzie postrzegają. I się tego nie boję. Po prostu robię swoje. Ale cały czas udowadniam, że nie tylko seksapilem potrafię się obronić. Jak choćby w rolach męskich w Elvisie czy Go Lores z Kochanie zabiłam nasze koty. Czy role w spektaklach dla dzieci. Zostały docenione.

Kalina stawiała na seksapil. Ten z wiekiem przeminął, zniknęła też ona.

Opowiadamy przez jej historię, ale to są bolączki wszystkich aktorek. W spektaklu Kalina — już stara aktorzyca — bez reflektorów nie żyje. Ciągnie na scenę, póki ma siły. Ja też to obserwuję w teatrze.

Nie boisz się, że też cię to może spotkać?

Oczywiście, że tak. Jesteśmy atakowani kultem młodości i piękności. Już się z tym spotkałam. Nawet w szkole aktorskiej: „wciągnij brzuszek, masz nie takie nogi. Oj przytyłaś, oj — kurwa — schudłaś".

Zaczynasz spektakl od piosenki Bo we mnie jest seks.

Zaczynam bardzo mocno „kalinowo", ale od pewnego momentu poruszamy tematy bliskie mi, czy kobietom w ogóle. Na przykład macierzyństwa. W tym zawodzie to cały czas jest odkładane na „za chwilę". Albo tematy starości, zazdrości: „jak to się dzieje, że ta dostaje rolę, a ja nie?". Temat nepotyzmu, załatwiactwa, czyli tego co uwaliło Kalinę w tamtych czasach. Mówiąc przez Kalinę, pokazuję rzeczy, które ją dotykały, ale sama też przez to przechodzę. Pod wszystkim się mogę podpisać.

Wychodzi na to, że niewiele się zmieniło?

Kiedyś nie chcieli pokazywać Kaliny, bo zbyt odważnie zaprezentowała się w telewizji, czym wkurzyła pierwszego sekretarza Władysława Gomułkę, który na jakiś czas zakazał pokazywania tej gorszycielki i prowokatorki socjalistycznemu społeczeństwu. Dziś mam wrażenie, że cenzura ponownie wkrada się do świata sztuki, teatru, kultury. Przestrzeni, które moim zdaniem powinny być wolne od wszelkich ograniczeń. Przykładu daleko szukać nie trzeba, wystarczy przyjrzeć się temu, co od jakiegoś czasu dzieje się z Teatrem Polskim we Wrocławiu. Potworność!

Polityka?

Interesuję się nią na tyle, żeby wiedzieć, czy nikt mnie w konia nie robi.

Poparłaś czarny protest.

Tak. Chcę mieć prawo do podstawowych badań, prawo do decydowania o sobie. To oczywiste.

Wróćmy do spektaklu Kalina. Jak nad nim pracowałaś?

Wiele o niej czytałam, zgromadziłam mnóstwo książek, spotykałam się z ludźmi, którzy ją znali. Oglądałam ją. Było przy tym dużo stresu i dużo pracy. Szczególnie, że jestem zaangażowana od samego początku, po finał. Nie potrafię już rozdzielić pracy artystycznej od strony technicznej, szukania pieniędzy itp.

Piosenki Jędrusik są jak gotowy scenariusz.

Piosenki dobierałam pod tematy, o których chciałam powiedzieć. Tak, żeby były komentarzami albo wbijały się pomiędzy. Do tego musiały mi się po prostu podobać.

Mnie się wydaje, że — przynajmniej część z nich — w wykonaniu Kaliny brzmi infantylnie.

Ale w naszych aranżacjach nabierają nowego wymiaru. Myślę, że dzięki temu poziom lukru spada. Ale spójrzmy na warstwę literacką. Większość jest świetna. A zwróć uwagę, jakie teksty mamy teraz?

Jakie?

No straszne. Tam się przynajmniej wszystko trzymało kupy. A takie „w pustej szklance pomarańcze, to dobytek mój". No co to jest? Dobrych piosenek jest coraz mniej, a coraz więcej grafomaństwa.

A ty czego słuchasz?

Jak robiłam spektakl Kalina, to towarzyszyło mi Radio Pogoda. Oni puszczają muzykę z tamtych lat. Zawsze, jak robię spektakl, to towarzyszy mi muzyka tematyczna.

Czy jest coś czego byś nie zagrała?

Nigdy o tym nie myślałam. Nie miałam oporu do żadnej z ról, które już zagrałam. Wiadomo, jedne przychodzą łatwiej, w inne trzeba włożyć więcej pracy. Nie ograniczam się. Każda rola jest wyzwaniem. Ale jak teraz powiem, że nie chcę się rozbierać na scenie, to zaraz mi powiedzą, że mam się rozebrać.

Krytycy twoimi rolami się raczej zachwycają. Teraz także Kaliną. Ale mój kolega z redakcji (ten od oczu dziecka) skrytykował spektakl .

Miałam wrażenie, że sam sobie zaprzecza. Najpierw pisze, że dobrze, potem źle. Tu pisze, że za mało. Tu, że dużo. Tu, że różnorodnie. Tu, że brakuje. Myślę sobie: ej, zdecyduj się. Teraz chyba każdy może zostać krytykiem, w czasach powszechnego hejtu aktor jest świetnym celem, żeby sobie pofolgować. Jest moda na bardzo ostre recenzje, im bardziej pojechana, tym lepiej. Muszę być na to odporna, choć jestem tylko człowiekiem, na dodatek nadwrażliwcem, jak to zwykle bywa u aktorów.

Czyli przejmujesz się recenzjami?

Tak. Jeszcze się przejmuję. Miło, jak są dobre. Ale wszystkim się nie dogodzi. Dla mnie najważniejsza jest publiczność.

W teatrze nie ma ściany między nami a widzem. Tworzymy jeden organizm. Czasem mówi się przecież, że jest dobra energia albo, że z publiczności bije chłód. Niby wszystko jest OK w spektaklu, ale idzie dziwnie. A jak nas kupią, to wszyscy się rozkręcają i dobrze bawią, spektakl płynie.

A jak nie kupią?

To wtedy staramy się dobrze wykonywać swoją robotę, jak rzemieślnik (śmiech). Czasami chce się jak najszybciej skończyć i iść do domu.

Z Kaliną się udało?

Sądząc po ilości dobrych informacji to chyba tak. Mam zwrot emocji od publiczności. Oczywiście, zawsze coś można zrobić lepiej. Ale nie mam myśli „o Boże, ale źle". Choć może za kilka lat spojrzę na to inaczej. Na razie jestem zadowolona.

Spektakle grudniowe są już wyprzedane, a ludziom chce się do mnie pisać kartki, nawet ręcznie.

Co piszą?

Mogę przeczytać, proszę bardzo. To akurat z Facebooka. „Szanowna Pani, bardzo dziękuję za wspaniały wieczór, jaki spędziłem wczoraj w Teatrze Nowym". Kalina w pani wykonaniu imponuje poziomem muzycznym, zachwyca dynamiką i formą inscenizacji, w końcu, wzrusza pięknie opowiedzianą historią, zarówno w kategorii monodram jak i spektakl muzyczny. Powiesiła Pani tak wysoko poprzeczkę, że koledzy i koleżanki po fachu będą musieli wysoko zadrzeć głowę nim ją dojrzą, nie mówiąc o próbie przeskoczenia. Raz jeszcze, dziękuję".

Rozpłynąć się można.

To taki zawód. Raz powiedzą, że jest super, a za chwilę kopną w dupę. Cieszę się chwilą, ale nie podniecam się przesadnie.

Ale wyrastasz na gwiazdę tego teatru.

„Gwiazda tego teatru"? Nie, nie, nie. Bardzo się od tego dystansuję.

A czujesz zazdrość innych aktorów?

(chwilę milczy). To specyficzny zawód. Każdy ma wielkie ego.

Konkurencja jest duża?

Mamy tu świetny, mocny zespół. Ja mam swoją grupę osób, z którymi się trzymam. Ale przestałam też być przyjaciółką wszystkich. Z facetami zawsze mam, o tak! A baby są dziwne. Całe życie tak miałam.

Jak zostałaś aktorką?

Marzyłam, żeby zostać aktorką, od kiedy byłam dzieckiem. Choć najpierw chciałam zostać tancerką. Ale potem, w trzeciej klasie podstawówki w spektaklu Chłopiec z gwiazd zagrałam wiewiórkę. Mam nagranie. Niedawno obejrzałam je pierwszy raz po 20 latach. Chora byłam, z zatkanym nosem. Targałam wszystkie dzieci, za gwiazdę robiłam, w futrze, z kitkami.

Ale co cię w tym tak urzekło?

Kontakt z publicznością. Patrzyłam im wszystkim w oczy i robiłam etiudę pod tytułem „jem orzecha". Od tego się zaczęło. To nie była żadna ważna rola, ale strasznie mi się spodobało, poczułam się jak ryba w wodzie. Ale to wszystko trochę w tajemnicy przed rodzicami.

Dlaczego?

Rodzice zawsze mówili, że nikt z domu nie pracował w tym zawodzie, na pewno się nie dostanę do szkoły teatralnej. Więc mam nawet sobie tym głowy nie zaprzątać.

Ale dopięłaś swojego.

Tak. Ale wcześniej studiowałam jeszcze trzy lata kulturoznawstwo międzynarodowe na Uniwersytecie Jagiellońskim. Uczyłam się arabskiego, myślałam o studiach typu Bliski — Daleki Wschód. Teraz sama nie wiem, co miałabym po takim kierunku robić. Na aktorski zdawałam tylko raz do Krakowa, i dzięki Bogu się udało.

A potem Kraków zamieniłaś na Poznań.

Przyjechał do nas poprzedni dyrektor Teatru Nowego Janusz Wiśniewski, zrobił nam przesłuchanie i dostałam propozycję etatu. Wypytałam wszystkich o ten teatr. Mówili, że jest spoko, więc przyjechałam. Najpierw grałam niewiele. Później, po Wiśniewskim przyszedł Kruszczyński i wszystko ruszyło z kopyta.

No ale zostawiać Kraków? Jakie tam tradycje artystyczne, bohema!

Oczywiście, w Poznaniu jest inna atmosfera. Tu rzeczywiście wszystko jest poukładane. To musi być tu, to tu. Bez szaleństwa i wolności. Na początku bardzo to odczułam. Razem z Baśką Kurdej, która przyszła do Poznania ze mną, potrafiłyśmy chodzić do klubu i zaczepiałyśmy, prowokowałyśmy ludzi. Niestety nasze prowokacje nie robiły na nikim wrażenia. Nie mogłyśmy uwierzyć, że ludzie są tu tacy sztywni.

Ciężko było się zadomowić?

Byłam tu pierwszy raz, nie znałam nikogo. Ale w końcu poznałam szaleńców. Swój do swojego ciągnie.

Ze stereotypem poznaniaka mierzyłaś się w kabarecie Pożar w burdelu.

Tak, byłam Pati, poznańską bizneswoman (śmiech). Michał Walczak napisał dla mnie rolę, w której śpiewałam, że najbardziej cenię tradycyjne poznańskie wartości, czyli dyscyplinę, porządek i opanowanie. To postać napisana przez warszawiaka, więc tak chyba Poznań jest postrzegany. W tym odcinku wybuchł płomienny romans między Pati a Wiesławem. Pod wpływem miłości zasadnicza bizneswoman z Poznania luzuje jednak guziki w garsonce i stać ją na odrobinę szaleństwa.

I jak ci teraz w Poznaniu?

Dobrze.

A nie myślisz, żeby ruszyć gdzieś dalej. Np. do Warszawy?

Zobaczymy.

Anna Mierzwa, rocznik 1983. Pochodzi z Tarnowa, rocznik 1983. Absolwentka Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie, aktorka Teatru Nowego w Poznaniu. W zespole od 2008 r., debiutowała rolą Hipolity w Śnie nocy Letniej Wojciecha Kościelniaka. Nagrodzona m.in. Medalem Młodej Sztuki oraz Srebrną Maską.

W tym roku otrzymała stypendium Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego „Młoda Polska". W jego ramach stworzyła swój pierwszy monodram muzyczny Kalina, oparty o historię życia i piosenki Kaliny Jędrusik.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji