Artykuły

Nomadka

„W mojej ojczyźnie jedynym hymnem są krople łez” Pauliny Eryki Masy w reż. autorki w Teatrze w Blokowisku GAK w Gdańsku. Pisze Wiktoria Formella z Nowej Siły Krytycznej.

„W mojej ojczyźnie jedynym hymnem są krople łez” Pauliny Eryki Masy w reż. autorki w Teatrze w Blokowisku GAK w Gdańsku. Pisze Wiktoria Formella z Nowej Siły Krytycznej.


Czerwone, rozproszone światło oraz kłęby dymu spowijają scenę gdańskiego Teatru w Blokowisku. Niewiele widać, reflektor ani na moment nie zatrzymuje ruchu, nie przyszpila punktu i nie pozwala mu rozbłysnąć pełnym blaskiem. Zabieg nie ułatwia widzenia, stawia na mglistą migotliwość. Nieuchwytność okazuje się nie tylko zabiegiem estetycznym określającym prolog spektaklu „W mojej ojczyźnie jedynym hymnem są krople łez”, ale też kluczem do zrozumienia opowieści o nomadycznym życiu i twórczości Alejandry Pizarnik, napisanej i wyreżyserowanej przez Paulinę Erykę Masę.


Buma, Flora, Blímele, Sasha, Myriam – to imiona, którymi na różnych etapach życia określano Alejandrę Pizarnik (Matylda Wojsznis). To uruchamiające dysonans – brzmiące zagranicznie, ale i dziwnie znajomo – znaki skomplikowanej, przesyconej różnymi kulturami tożsamości poetki, pisarki, tłumaczki i malarki, żyjącej w latach 1936–1972. Urodziła się w Buenos Aires w dzielnicy rosyjskich imigrantów, co sprawia, że gdy sceniczna Pizarnik mówi o sobie „Argentynka”, nie szczędzi kpiny. Związki ze Starym Kontynentem dodatkowo supłają problem – jej rodzice pochodzą z Równego w (dzisiejszej) Ukrainie. Los przodków miał intrygującą trajektorię: zahaczył i o rosyjski carski dwór, i o szukanie ratunku w Paryżu, ale i domek dziadka w Zakopanem, nie sposób pominąć też doświadczenia Holocaustu. Kim więc była Alejandra Pizarnik?


Na to pytanie szukała odpowiedzi debiutująca w roli reżyserki (wcześniej przygotowywała czytania w ramach cyklu PC Drama w gdańskim „Żaku”) Paulina Eryka Masa. Pracowała w archiwum, sięgnęła po zapiski poetki, nagrania jej bliskich, wywiady, poezję i biografię napisaną przez Cristinę Piñę. Oś dramaturgiczną scenariusza oparła na konfrontacji losów jednostki i najnowszej politycznej historii Europy. Zrezygnowała z faktograficznej precyzji na rzecz swobody i wieloznacznej wymowy faktów. Nieco prowokacyjnie sygnalizuje to sceniczna Alejandra, mówiąc: „Tylko, że ja wiem, że nie zmyślam/ A nawet jeśli, to co?/ Kłamstwo powtórzone sto razy staje się prawdą/ A wyobraźnia to jedyne, co w życiu naprawdę mnie uszczęśliwia”.


Masa przefiltrowała życiorys Pizarnik przez własną wrażliwość, doświadczenia i autoterapię, którą była dla niej praca nad dramatem. W przedpremierowym wywiadzie wyjaśnia Wiktorii Bronk: „czułam się zniewolona, jak gdybym uwięziona była w jakiejś niepojętej dla mnie sytuacji bez wyjścia. Nie do końca rozumiałam, dlaczego się w niej w ogóle znalazłam, ani jak z niej uciec. Tkwiłam w niej, choć wszystko mówiło, że nie powinnam”. Utwór poprzedziła sugestywnym cytatem z twórczości Pizarnik: „Mówi się, że poeta jest wspaniałym terapeutą. W tym znaczeniu, zadaniem poety jest uwolnić, oczyścić i naprawić. Napisać wiersz, to jak uleczyć podstawową ranę, otrzeć łzy. Bo my wszyscy jesteśmy poranieni”*.


Wszystko to sprawia, że jedynie eksperckie grono będzie mogło oddzielić fakty na temat życia Pizarnik od fantazji czy konfesji Masy, dla której teatr jest przede wszystkim spotkaniem z samą sobą (jak mówiła w kwestionariuszu „teatr to dla mnie...”). Pozostałym przyjdzie śledzić los kobiety, której bolączki i wrażliwość brzmią na wskroś współcześnie.


Paulina Eryka Masa lokuje akcję w roku 2036. Wtedy bowiem minie setna rocznica urodzin Pizarnik, jubileusz to świetna okazja do wspominek, tym bardziej, że ostatnich, skoro w tym roku planetoida 99942 Apophis, nazywana Bogiem Chaosu, ma doprowadzić do zagłady Ziemi. Alejandra, która przybywa na naszą planetę, to kobieta nosząca się z nonszalancją: krótkie, delikatnie falowane, ciemne włosy, brak makijażu, spod luźnego, czarnego swetra wystaje ni to sukienka, ni halka. Bose stopy, a zwłaszcza dziurawe rajstopy i skarpetki nie do pary służące za torebkę dla zapalniczki nadają postaci nieco zawadiacki rys.


Wędrówkę rozpoczynamy od refleksji o epigenetyczym przekazywaniu doświadczeń, zwłaszcza dziedziczonej traumie pogromów i Zagłady, która okazała się ciężarem determinującym życie przyszłej artystki. Choć Alejandra nie była bezpośrednią świadkinią zdarzeń z historii rodziny, po dziś dzień towarzyszył jej smak krwi, zapach i dym palonych zwłok. Piętno odciśnięte przez historię na jej dzieciństwie, uczyniło z niej introwertyczną, osamotnioną dziewczynkę, wiecznie drugą, nieznajdującą oparcia w przemocowych rodzicach. Jako nastolatka mierzyła się z wahaniami wagi, smutki zajadała kanapkami z mortadelą, a remedium na nadwagę stanowiły głodówki. Później nie było lepiej: ograniczały ją studia, a amfetamina (nierzadko popijana whisky) stała się środkiem odchudzającym i ukojeniem dla rozszalałych myśli.


Pizarnik, zafascynowana sztuką, często się zakochiwała, choć zawsze nieszczęśliwie. Wprawdzie nieco podbudowała ją podróż do Paryża, gdzie pracowała jako krytyczka, lecz nawet to zajęcie nie zawsze zaspokajało jej podstawowe potrzeby. Funkcjonowała tylko nocami w anturażu łez, mroku i deszczu. Z rzadka w jej dywagacjach gościł humor, jak choćby wtedy, gdy opowiadała o niemożności zrobienia prania, co uchroniło ją przed samobójstwem: „bo który poeta pozwoliłby, aby rozgrzebano po śmierci jego walizki pełne brudnej bielizny?”. Ze sceny wypowiadała się jako ponura samobójczyni, którą przeszywał ból istnienia.


To nomadka, której życie to nieustanne przejścia i przejazdy bez określonego z góry miejsca docelowego. Niedopasowana do świata ucieka (również od obowiązków, odpowiedzialności, przyjaźni i związków), by nieustannie powracać, dusi ją brak odpowiedzi na pytania egzystencjalne, przeszłość nie daje jej spokoju. „Mnie się jednak wydaje, że każda komórka mojego ciała pochodzi z innego miejsca na ziemi:/ Z innego kontynentu, kraju, miasta, prowincji, dzielnicy…/ Zostałam skazana na wieczne szukanie własnej tożsamości/ O ile w ogóle ją posiadam”.


Eksperyment narracyjny Masy polega na ukazaniu losu kobiety w formie mozaiki obejmującej różne etapy jej życia. Podobną strategię zastosował choćby Tracy Letts w „Mary Page Marlowe”, a w obu polskich inscenizacjach przygotowanych przez Adama Orzechowskiego (w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku i w Teatrze Studyjnym w Łodzi), poszczególne etapy są odgrywane przez inne aktorki, co wzmacnia poczucie odrębności; to swoiste, schizofreniczne rozczłonkowanie (rozpatrywane na różnych płaszczyznach – od fizycznych po emocjonalne) istniejące w życia każdego człowieka.


Masa wybrała inną strategię. Bohaterka wraca na Ziemię (i scenę) w młodym ciele (dwudziestokilkuletniej aktorki), lecz jest wyposażona w wiedzę o całym swoim życiu, któremu przygląda się z dystansu stulatki – nie próbuje wcielić się w siebie z poprzednich etapów, lecz relacjonuje je. To sprawia, że nie mamy dostępu do autentycznych emocji dziecka, nastolatki, dwudziestolatki i tak dalej, tylko oglądamy retrospektywę przefiltrowaną przez wrażliwość wiekowej Alejandry. Dodajmy – dość jednostajną emocjonalnie, ponieważ główną dominantą, towarzyszącą kobiecie na każdym etapie życia, zdaje się być niedopasowanie. Nie pojawi się zwrot akcji czy punkt kulminacyjny w poszukiwaniu tożsamości kobiety zagubionej w złożoności współczesnego świata; nomadyzm jawi się jako alternatywna sytuacja egzystencjalna, która determinuje sposób myślenia.


Matylda Wojsznis, debiutująca rolą na profesjonalnej scenie, ciekawie radzi sobie z niełatwym zadaniem, umiejętnie balansuje pomiędzy nostalgią a rozedrganiem. Obdarza postać tajemniczym uśmiechem, intryguje i utrzymuje uwagę publiczności. Jedynie żal, że twórczynie nie inspirowały się nietypowym sposobem artykulacji Pizarnik, która podobno dzieliła wyrazy w niespotykanych miejscach.


Zdaje się, że Masa zatrzymała się w pół kroku w przybliżaniu polskiej publiczności losów nieznanej artystki i kreśli nieco uładzony wizerunek. Wprawdzie sceniczna Alejandra notorycznie pali, wspomina o narkotycznym uzależnieniu, ale jedynie z rzadka przeklina (choć podobno uwielbiała), tylko raz wspomni, że nie starcza jej palców u rąk, aby policzyć wszystkich mężczyzn, którzy ją całowali (jej życie uczuciowe było burzliwe, a erotyczne fascynacje nie dotyczyły jednej płci), a cytowane fragmenty są dalekie od cech charakteryzujących jej twórczość – sadyzmu, obsceniczności, wyszukanych tortur. Choć autorka biografii ma dowolność w doborze strategii dramaturgicznych, które złożą się na sceniczny los postaci, aż dziwi, że pominęła tak istotne detale z życia Pizarnik, które zapewne dopełniłyby i nadały szerszy kontekst portretowi ekscentrycznej nomadki.


Niewesoły los Pizarnik zdeterminował charakter przedstawienia. Melancholijny czy wręcz depresyjny charakter monologów współistnieje z surową, poetycką formą inscenizacji prowadzonej niemal niewidzialną ręką reżyserki. Spektakl ma formę epistemologicznego strumienia świadomości, dominują statyczne wypowiedzi (kierowane to do siebie, to do publiczności), którym towarzyszy nerwowe palenie jednego papierosa za drugim. Od sceny o narkotycznym transie artystka pozwala sobie na więcej twórczego szaleństwa, wprowadza drobne elementy choreografii, śmiało wykorzystuje muzykę i wideo.


Na projekcjach królują klasycy malarstwa europejskiego: „Narodziny Wenus” Sandro Botticellego, Caravaggia „Ofiarowanie Izaaka” (choć Pizarnik upatrzyła sobie twórczość Paula Klee i Marca Chagalla), czy fotografia patrzącej ciemnymi, hipnotyzującymi oczami Alejandry. Szkoda, że Paulina Eryka Masa śmielej nie skorzystała z tych rozwiązań podczas całego spektaklu. Szkoda również, że zignorowała przestrzeń gdańskiej Plamy – dość trudną, choć typową dla małych teatrów offowych, pozbawioną amfiteatralnej widowni. W takich warunkach rozgrywanie scen w parterze (zwłaszcza siadanie na brzegu sceny) jest pomysłem chybionym – nawet niesiedzący w ostatnich rzędach widzowie, właściwie nie mają szans dostrzec postać.


Warto docenić ambicję i pracę Pauliny Eryki Masy i Matyldy Wojsznis. Strzępy z różnych okresów życia artystki złożyły się na szkatułkowo zbudowaną tożsamość Innej, wielokulturowej migrantki, która stała się wieczną nomadką.

* Cytaty pochodzą z utworu „W mojej ojczyźnie jedynym hymnem są krople łez”, który został mi udostępniony przez autorkę, dzięki uprzejmości Tomasza Kaczorowskiego, kuratora Teatru w Blokowisku.  


***


Wiktoria Formella – absolwentka teatrologii o specjalności dramaturgiczno-krytycznej na Uniwersytecie Gdańskim, pracuje w Dziale Teatralnym Muzeum Narodowego w Gdańsku.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji