Artykuły

Patefon Ciotki Róży

"Szczęśliwe dni" w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze STU w Krakowie. Pisze Magda Huzarska w Gazecie Krakowskiej.

Nie wiadomo, ile lat miała Ciotka Róża. Na pewno więcej niż na to wyglądała. Miała pociągnięte mocnym różem policzki i oczy obrysowane ciemną kredką, pod którymi kłębiła się pajęczyna zmarszczek. Ciotka Róża była żoną przedwojennego oficera, a w rodzinie szeptano, że miała romans i że się o nią pojedynkowano. Podobno bardzo nie lubiła dzieci, więc nam zabroniono zawracać jej głowę. Ale i tak często kryłam się pod jej wypełnioną różnymi mazidłami toaletką, a ona spoglądała na mnie odsuwając i przybliżając za duże okulary. Ale najfajniej było wtedy, gdy Ciotka Róża nakręcała stojący w kącie patefon. Dochodziły z niego dźwięki starych melodii, które Ciotka Róża nuciła razem z płytą.

Ciotka Róża była obecna na premierze "Szczęśliwych dni" Samuela Becketta w Teatrze STU. Skryła się za dużymi okularami Beaty Rybotyckiej, przykucnęła w jej rozmazanym makijażu, zagrzebała się w rozrzuconych na scenie liściach i śpiewała razem z nią "Mój pierwszy bal", "Nie opuszczaj mnie" i inne piosenki. Reżyser Krzysztof Jasiński dzięki ekwilibrystycznym umiejętnościom przywołał jej ducha, choć Ciotka Róża nigdy nie słyszała o Becketcie, a i pewnie bardzo obruszyłaby się, że ktoś chce ją utożsamić z historią o przerażającym starzeniu się i umieraniu.

Jej wspomnienie przywołał już sam wybudowany na środku sceny kopiec, który niemal jednoznacznie kojarzył się z Kopcem Kościuszki. Bawiąc się dalej w skojarzenia - pojawiła mi się postać chodzącego na kopiec Felicjana Dulskiego. A stąd już blisko do Ciotki Róży i jej przesiąkniętego piżmem mieszkania, jej męża oficera i kochanka, z którym prawowity małżonek się pojedynkował. W kopiec wkomponowano fortepian, na którym zasnął Willi - niepowtarzalny akompaniator z rozwianą czupryną, czyli Konrad Mastyło. Był on jak ten stary patefon, który uruchamiała Ciotka Róża, kiedy przychodził czas wspomnień. Kiedy przestawał grać, kładł się pod fortepianem i zapadał w sen.

I wydawało mi się, że w sennych majakach przytulał on Ciotkę Różę, która na chwilę znikała w jego ramionach. Gdy jej już nie było, wracał Beckett w czystej postaci. Wtedy Beata Rybotycka jako zakopana najpierw do pasa, a potem po szyję Winnie, dotykała prawdziwego bólu starzejącej się kobiety, starzejącej się artystki, której jedyną nadzieją pozostaje torba ze szczoteczką do zębów i pistoletem.

Czysty Beckett był w scenie z parasolką, w której Winnie wykonuje swój tragiczny taniec. Był w zbliżeniu na ekranie twarzy Rybotyckiej, kiedy ta czeka na jedno słowo Williego, które rozpocznie ostatni szczęśliwy dzień.

I kiedy już ciarki zaczynały przechodzić mi po plecach, wyłaniała się z liści Ciotka Róża. Wyciągała swój patefon, zaczynała nucić "Białe zeszyty", a na scenę wracała woń piżma . i obraz Felicjana Dulskiego przechadzającego się dookoła stołu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji