Artykuły

„Miarka za miarkę” Szekspira w Teatrze Ludowym Nowej Huty

Udział biorą (wg kolejności w obsadzie): Jerzy Przybylski, Tadeusz Szaniecki, Ferdynand Sarnowski, Maciej Nowakowski, Edward Ręczkowski, Michał Lekszycki, Franciszek Pieczka, Ryszard Kotas, Jan Mączka. Witold Pyrkosz, Ferdynand Matysik, Edward Skarga, Jan Brzeziński, Tadeusz Jurasz, Izabella Olszewska, Danuta Lipińska, Anna Gołębiowska, Janina Grudniewicz, Eugenia Romanow.

Sztuka ta w naszych warunkach traktowana była zwykle jako „Szekspir II klasy”, a w innym teatrze z łatwością mogła stać się piłą, zarzynającą widza bombastycznością i problemem, który nikogo nie obchodzi. Teatr Ludowy wykazał w świetny sposób, że tekst jest przejmujący mądrością a problem palący, jeden z najtragiczniejszych, a więc największych problemów współczesności.

Natychmiast po pierwszym podniesieniu kurtyny czujemy, że zanosi się na coś zupełnie innego, niż to, do czego nas dotąd przyzwyczaiły interpretacje sztuk szekspirowskich zbliżonych w pewnych konwencjach do Miarki (Opowieść zimowa w Teatrze Młodego Widza). Na tle dekoracji Tadeusza Kantora, którym zawsze należy się tyle samo uwagi, ile całości przedstawienia, choćby z tego powodu, że są z nią jednoznaczne – ukazują się: książę w towarzystwie dworzanina. Książę nie jest „książęcy”, dworzanin nie jest „magnacki”. Z tego przedstawienia wygnano emfazę, wszystko, co jest sztuczne, efektowane, przypadkowe. Oto dwaj ludzie rozmawiają ze sobą współcześnie, prowadzą tekst logicznie, intelektualnie. W całym przedstawieniu nie ma niczego, co by trąciło martwą tradycyjnością, co by nie wpadało w ucho i w oczy współczesnego widza prosto i naturalnie. To ogólne intelektualne ujęcie narzuciło aktorom umiar w każdej scenie, przemyślenie i celowość w odniesieniu do całości. Strach pomyśleć, czym mogłaby się stać w innym teatrze scena rozmowy Izabelli z namiestnikiem. Dziewica błagająca tyrana o łaskę dla skazanego brata! Już widzę ten straszny melodramat. Tymczasem otrzymaliśmy sceny powściągliwe, pełne wielkiego napięcia, istotnego, bo wewnętrznego, wynikającego z różnicy postaw moralnych, namiętności i przeciwieństw indywidualnych losów. Schemat: „dziewica prosi władcę itd.” – szmirowaty, gdyby zawierzyć tylko jemu i ograniczyć się tylko do niego, okazał się umownością, formą, która w rękach artysty (twórcy przedstawienia) nabrała niespodziewanej świetności.

Miarka za miarkę w Teatrze Ludowym jest sztuką o władzy absolutnej oraz o moralności. Nie tylko moralności tejże władzy, ale także o dialektyce moralności w ogóle. Takie właśnie odczytanie sztuki jest w przedstawieniu tak jasne i konsekwentne, że sugeruje nam pewność, iż jest jedynym nie tylko słusznym, ale i jedynym możliwym odczytaniem.

Zadziwia świadomość, z jaką Teatr odcina ze sztuki te części, które są martwe, które są ustępstwami na rzecz różnorakich konwencji. Bo Miarka za miarkę połatana jest elementami, które, gdyby je potraktować na serio, położyłyby z hukiem całe przedsięwzięcie.

A więc oczywistą umownością jest treść konfliktu jako taka, to, że Klaudiusz przespał się z Julią, a namiestnik chce to samo zrobić z jego siostrą. Jest to raczej rekwizyt problemu. Nie chodzi przecież o „obrazę boską”, o odpowiedzialność wobec przykazań, ale o odpowiedzialność ludzką wobec ludzi. Chodzi o to, że władca przyznaje sobie prawo takiego postępowania, za jakie skazał na śmierć swego poddanego. Rzecz rozgrywa się w kategoriach moralności ludzkiej, tej, która wynika z życia na ziemi. Rekwizyt problemu mógłby być inny, nie erotyczny.

Jeszcze bardziej oczywistą umownością jest cała skomplikowana sprawa z Marianną. Oto co naprawdę i nieuchronnie wynika z tego przedstawienia: nie było żadnej Marianny, Marianna – to jedynie koncepcja. Naprawdę – namiestnik zniewolił Izabellę (nawet dosłownie biorąc tę całą intrygę – sam jest przecież o tym przekonany) i prawdę mówiąc – sztuka kończy się jego monologiem, gdy po dokonaniu zbrodni i złamaniu słowa, staje we drzwiach pałacu, sam już złamany swą wszechwładzą i zdający sobie sprawę z tego, że odtąd już nie wyzwoli się z jej trybów raz puszczonych w ruch i będzie przez nie wleczony aż do końca. To, co następuje po tym, to tylko dopełnienie konwencji, ustępstwo na rzecz konieczności dramaturgicznych, konstrukcji, obyczaju.

A książę? W niego też nikt nie wierzy. Być może, jest to po prostu uosobienie jakiejś prawidłowości historycznej, a w każdym razie wcielona w jedną postać siła, racjonalna czy irracjonalna, poruszająca całym obrotem rzeczy.

Zakończenie przedstawienia jest mistrzowskie. Ostatnie słowa, które się liczą, to słowa księcia do namiestnika, który siedzi jeszcze na tronie, ale już doszczętnie skompromito­wanego: „A teraz pozwól, że zajmę twoje miejsce”. Słowa wstrząsające w swej groźnej elegancji, jako pointa przedstawienia o takiej wymowie. Po tych słowach, czując, że wszystko to, co teraz się stanie, nie może być traktowane w żaden sposób na serio pod karą zniweczenia całego, jakkolwiek pojętego sensu – aktorzy w sekundzie porzucają dotychczasowy styl i kończą w tempie i konwencji jakby uroczego pastiche’u, trudnym zresztą do zdefiniowania jednym słowem. Tak się to łatwo opowiada, ale jak to jest zrobione!

Świetna inscenizacja, reżyseria, aktorstwo, mogły dać tylko – świetne przedstawienie. Poza tym – okazało się, że najbardziej współczesną, polską sztukę, jaką widziałem, napisał Szekspir.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji