Artykuły

Czekając na Becketta

„Nic nie da się zrobić” – to zdanie, niczym refren, powraca raz po raz. I rzeczywiście – niewiele dzieje w smutnym pejzażu, gdzieś między ziemią a niebem, przy potnej drodze, która skąd i dokąd prowadzi – nie wiadomo. Lucky i Pozzo tą drogą przychodzą i odchodzą. Vladimir i Estragon tkwią w miejscu. Czekają na tajemniczego Godota z nadzieją, że odmieni on ich los i wypełni pustką egzystencji.

Czekają i — właściwie nic ponadto. Estragon ściąga buty, je marchewkę, drzemie. Vladimir rozgląda się, krąży między kamieniem a drzewem. No i oczywiście — rozmawiają. Przesypują słowa, które „szepczą, szeleszczą, szemrzą”. Jak liście, jak ziarnka piasku wrzucane w otchłań nicości.

Z tych słów, z pozornie błahych banalnych rozmów, z pospolitych działań powstaje niepostrzeżenie uogólniona, tragiczna wizja ludzkiej egzystencji. Wszystko nabiera symbolicznego wymiaru. Jak to się dzieje, niełatwo wyjaśnić.

Cala twórczość Becketta krąży wokół metafizycznej zagadki losu, która to zagadka pozostaje do końca nie zbadana. Jej dręczącą obecność Beckett uświadamia na scenie pośrednio — tajemnica kryje się często w pauzach, niedopowiedzeniach, w na wpół muzycznym rytmie zdań. Wyłania się nieoczekiwanie spoza starannie skomponowanych scen, gestów, obrazów. Sztuki Becketta przypominają delikatny, staroświecki zegarek. Wystarczy drobny pyłek, by zakłócić pracę mechanizmu. Wydaje się, że wciąż jest on nienaruszony, a jednak — to już atrapa.

Takie właśnie wrażenie sprawia spektakl w Teatrze Małym. Jest dobrze wyreżyserowany. Odbywa się w dekoracjach pełnych smaku. Kwartet znakomitych komików — Gajos, Kobuszewski, Kowalewski i Michnikowski — imponuje aktorskim talentem. A przecież to, co najważniejsze, owa niezgłębiona Beckettowska tajemnica — uleciała bez śladu. —

Dlaczego? Ponieważ niestety dobra reżyseria i aktorek i talent to w dramatach Becketta o wiele za mało. Te sztuki stanowią bardzo surowy egzamin z warsztatowej precyzji.

Gdy Lucky zapomina tekstu, jego skomplikowany monolog przeobraża się natychmiast w niezrozumiały bełkot Gdy partnerzy markują zadawane mu ciosy tak nieumiejętnie, że każdy widz z łatwością rozpoznaje teatralną fikcję — brutalna wymowa całej sceny traci nośność. Gdy z kolei tam, gdzie potrzebna jest symboliczna umowność gestu, pojawia się naturalistyczna charakterystyka postaci, przestaje istnieć metafora. Gdy wreszcie finezyjnie prowadzoną rolę Michnikowskiego usuwają w cień szerokie gesty i donośne krzyki Gajosa i Kowalewskiego, niezwykle istotna postać Władimira blednie i niknie na scenie. W rezultacie delikatny mechanizm przestaje działać, zamiast tajemnicy panuje dosłowność. A dosłowność u Becketta znaczy niewiele — bohaterowie śpią, jedzą, rozmawiają… Cóż stąd, że prawdziwie?

Toteż na koniec nasuwa się przede wszystkim jedno pytanie. Jak to możliwe, że słynący i drobiazgowej perfekcji reżyser i pierwszorzędni aktorzy zdolni byli wspólnie osiągnąć zaledwie połowiczny efekt?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji