Artykuły

Szkoda, że tak mało

To miał być musical o Marcu 1968 roku. Zostały cztery piosenki, grający na żywo kwartet i… chór postaci. Nie w tym rzecz jednak, że twórcy przedstawienia od czasu jego zapowiedzi do realizacji zmienili koncepcję. Kłopot polega na tym, że to, co oglądamy na scenie Teatru Żydowskiego, przypomina raczej próbę scenopisania, stanowiącego zadatek przyszłego musicalu czy też echo kabaretu, z którego pochodzą dwie postacie – komika/mistrza ceremonii i śpiewającej artystki. Mamy do czynienia z niejasną i niewykształconą formą, wątłą dramaturgicznie opowieścią o ważnych, przecież, brutalnych i bolesnych, doświadczeniach sprzed blisko pięćdziesięciu laty.

Temat komunistycznej rozprawy z „przeciwnikami” żydowskiego pochodzenia, wciąż do końca nierozliczony, niesie głębokie emocje i refleksje, powracając w nowych, niepojących wydaniach również dzisiaj. Zasługuje zatem podwójnie na uwagę i godne rangi artystyczne ujęcie, do którego artyści Teatru Żydowskiego wydają się szczególnie predysponowani.

Tym bardziej szkoda, że z pozbieranych wątków, fragmentów zdarzeń, przywołań dat, przypomnień faktów, osób, miejsc i rekwizytów ilustrujących tamte dni nie wyłania się bynajmniej żaden oryginalny, spójny i przekonujący obraz. To tak, jakby do jednego worka, nie dbając o kolejność i porządek, wrzucono pospiesznie wszystko, co wpadło dramaturgowi i reżyserce w ręce: zapisy jednostkowych biografii osób upokorzonych i wyrzuconych z kraju, dramaty rozstań z najbliższymi, antysemickie hasła w prasie, retorykę Gomułki, melancholijne wynurzenia, urzędnicze procedury wydawania emigracyjnych paszportów, wreszcie echa Dejmkowskich Dziadów – poprzez wprowadzenie postaci Guślarza (Genady Iskhakov). Materiał cenny, lecz w pełni niewykorzystany. Krzątające się na scenie postaci rozmawiają ze sobą, wygłaszają monologi, zwracają bezpośrednio do publiczności. Jakoś trudno jednak przejąć się ich losem. W skalnej grocie (?), pod konarami modrzewia, wśród mebli i walizek, pojawiają się: Ojciec (Henryk Rajfer), jego dwie córki (Monika Chrząstowska, Barbara Szeliga), Moczar (Piotr Sierecki), Gomułka (Ryszard Kluge) z mównicą i żoną (Alina Świdowska), Urzędniczka (Ewa Dąbrowska), Psychoterapeutka (Ewa Greś), Celniczka (Izabella Rzeszowska), Kobieta (Ernestyna Winnicka), a także Śledczy, redakcyjne Przyjaciółki i inni. Chaos nakładających się na siebie planów działań i zdarzeń mógł być atutem w podkreślaniu wielogłosowej narracji o absurdzie tamtych czasów rasowych, ideologicznych, politycznych czystek i jednocześnie rozmowy z cieniami przeszłości. Pod warunkiem jednak, że byłby to chaos planowany i kontrolowany. „Przez łóżko Bohatera przechodziłaby ulica”… Tymczasem przedstawienie Strzępki i Demirskiego pozostawia wrażenie improwizacji, w której nawet aktorzy nie otrzymali wyraźnych zadań i wskazówek dotyczących gry i powodów obecności na scenie.

Gdy mowa o sprawach ważkich, istnieje jak wiadomo ryzyko uruchomienia fałszywie brzmiących strun, popadnięcia w kicz i patos. Spektakl Strzępki okazuje się niewolny od tych pułapek, czego ilustracją może być m.in. powracająca metafora modrzewia (pozornie pojemna i szlachetna, a jednak nie dość nośna), w który po śmierci przemienia się tęskniący za przyrodą Ojciec. Ujęciu Marca zabrakło czystości tonu, bezpretensjonalności, prostoty, jednorodności środków i współbrzmienia głosów potrzebnych do opowiadania prawdy o ludziach i historii. Szkoda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji