Artykuły

Ranyjulek!

W emigracyjnej rzeczywistości zawsze należało stosować kryteria koterii i kokieterii. Inaczej sprawozdawca, recenzent, felietonista popadał w kolizję z kołami, które „się liczyły”. Wyliczanie tego przykładów mogłoby posłużyć jako temat do satyry albo rozprawy o socjalno-towarzyskiej paranoi (słowo arcy obecnie modne w Polsce). Dusery należało (i należy) prawić nudnym publicystom, zrzymającym bez pardonu z brytyjskich gazet, nieudolnym działaczom na każdej „niwie”, mistrzom banałów „patriotycznych” i organizatorom imprez ku czci.

Bodaj jedyną kategorię działaczy, po której można się było przejechać ostrym piórem (czasem zasłużenie) byli ludzie emigracyjnego teatru. „Amatorszczyzna”, powiadały domorosłe recenzrzędy. „Popisy jak u cioci na imieninach”, „za długie”, niewyważone, nierówne, szmira. Nawet niezrównany Hemar nie uniknął zrzędzenia „besserwiserów” i ich żeńskiej odmiany. „Tak nie można panie Marianie” syknęła kiedyś z pierwszych rzędów pewna dama, kiwając ostrzegawczo pulchnym palcem w kierunku Mistrza. Nie pamiętam, głowy za to nie dam, ale wydaje mi się, że było to z okazji zadeklamowania fraszki (opublikowanej w „Wiadomościach”): „Pan Tuwim w Belwederze z ręki pana Bieruta dostał gwiazdę i wstęgę Polonia Restituta”.

Miłość (do poezji) ci (nie) wszystko wybaczy. Ale z miłości do poezji Tuwima (nie bez wyjątków) poszłam na jego kabaret w POSK- u, sprowadzony żywcem z Teatru Ateneum w Warszawie na zaproszenie Urszuli Święcickiej. I nie żałuję. Wyzbyłam się do reszty kompleksu niższości wobec „zawodowego” w odróżnieniu od naszego „amatorskiego” teatru w Polsce. Po tym spektaklu nie mamy się czego wstydzić. Mieliśmy, jak się okazuje, teatr nie gorszy od krajowego. „Chałturzenie” nie leżało w jego tradycji. Kierowała nim ambicja, żeby wbrew wszystkim i wszystkiemu być na poziomie. Dbali o to tacy ludzie jak L. Kielanowski i Hemar. Czuwali nad tym muzycznie tacy ludzie jak J. Kropiwnicki, B. Czaplicki i Maria Drue. Starały się o to świetne, zawodowe, przedwojenne (a potem i powojenne) siły aktorskie.

Emigracyjni ludzie teatru tworzyli go z miłości. Za pół darmo. Nikt ich nie rozpieszczał. Nie dorobili się „daczy”. Nie byli obsypywani zaszczytami, orderami i nagrodami. Co innego ludzie krajowych teatrów. Ci byli „pieszczochami komuchów”. Tak się twierdzi w kraju, słusznie czy niesłusznie. Pieszczoty się już skończyły. Zaczęło się chałturzenie.

Każdy orze jak może. Zespół z Ateneum „przeorał” Tuwima raczej tępym pługiem. Drewnianą sochą. Odwalał jego teksty jak po grudzie. I jak popadło. Szczególnie w pierwszej części. Trudno się było w tym układzie dopatrzeć składu i ładu. Ani myśli przewodniej. Był to seans wywoływania nie tyle duchów estradowej świetności Tuwima, co jego bardziej przeciętnych, pisanych na publiczne zamówienie przebojów. Tuwim też musiał chałturzyć. (I robił to szczególnie dobrze po powrocie z zagranicy do kraju. Ale już nie na publiczne, tylko „ideologiczne” zamówienie). Zobaczyliśmy w tej pierwszej części przedwojenną atmosferę Tirli- Tirli. Lekkoduchów, obiboków, bawidamków i bawi-panie. Trzeba za czymś tęsknić, jak powiada tekst Tuwima. Emigracja niekoniecznie tęskniła za atmosferą Adrii, półświatkiem warszawskiej society i cygańskimi romansami. Uratowała tę pierwszą część piosenka Mam chłopczyka na Kopernika w wykonaniu M. Pakulnis. I szmonces Abram ja ci zagram. Polacy nigdy nie mają dość szmoncesów. Kabaret tylko z nich złożony pobiłby zapewne wszystkie rekordy powodzenia.

Część druga tej rewii dodała gazu, jak w piosence Tuwima. I dreszcza. Kiedy M. Kociniak zaczął śpiewać odę do człowieka z wąsami, przez chwilę mi się wydawało. że to jeszcze jedna pieśń o Stalinie. Potem się zorientowałam, że to o Piłsudskim. Przecież Tuwim był również wielbicielem Marszałka. Kto wie, czy gdyby dożył, nie napisałby podobnej ody do Wałęsy. „Jak już, to już”, jak powiada jego piosenka. Czyżby tylko tyle zostało nam z tych lat? Bajki? I dziewica z kolonii Staszica?

Powojenna piosenka o Murzynku Bambo, pisana na zamówienie socjalistyczno-pedagogiczne znalazłaby się dzisiaj na indeksie w W. Brytanii. Uznano by ją za rasistowską, arogancką, lekceważącą czarnych. Tuwim tego nie przewidział, że to kapitalizm i zgniły Zachód, a nie postępowy, przodujący socjalizm będzie tępił wszelkie przejawy rasizmu, nawet tępymi metodami. Tuwim był wspaniałym poetą. Ale w tym jego kabarecie poezja buchnęła tylko paroma piosenkami. Chrystusem MiastaModlitwą. Absurdalnie, skoro poeta był ateistą i wielbicielem Stalina.

Przypomniała to swego czasu Stefania Kossowska w artykule opublikowanym w Dzienniku. Przypomniała mianowicie artykuł J. Tuwima o J. Stalinie ogłoszony w „Trybunie Ludu” 14 grudnia 1949 roku: „Epoka nasza jest epoką Jego imienia. Stalin mądry, spokojny i nieugięty, więc zwycięski, sprawił rozkwit i owocowanie. I stąd wciąż nowe ziarna tych owoców będą już zawsze zapładniać ziemię” – napisał „marzyciel” Tuwim między innymi peanami. Tuwim przewidywał również rewolucję w Londynie. I jak przypomniała S. Kossowska, pisząc fraszkę o byłym (wspaniałym) redaktorze „Wiadomości Literackich”, M. Grydzewskim, napisał: „Dadzą im kiedyś kopsa w tyłek sami angielscy robotnicy… Przyjadę na to kopsowisko wyłącznie w charakterze widza… Ale gdy Grydz się trafi blisko, zrobię wyjątek: kopnę Grydza”.

Na emigracji nikt specjalnie Tuwima nie kopał. A jeżeli aktorzy z Ateneum poczują się tym felietonem skopani, to też niesłusznie. Przypuszczalnie im się wydawało, że emigracyjna publiczność londyńska przypomina emigrantów z Kurytyby. Każdy jeden Pan Balcer w Brazylii. Zgłodniały polskiego słowa niczym Latarnik. Może pobyt w Londynie ich oświecił. Kochamy szmoncesy, lubimy chałki, ale nie jesteśmy przyzwyczajeni do chał. Na naszej emigracyjnej, nędznej estradzie Pan Hemar by tego nie puścił.

Wracajcie nasze kochane, stare piosenkarki i aktorki. Pokażcie nam znowu swoje kreacje. Wracajcie nasi kochani, starzy (i młodzi) emigracyjni aktorzy. Wszystko przebaczone. Nawet buty wam będziemy czyścić (czego nikt nie zrobił dla aktorów z Ateneum). Niech teatr w POSK-u zabrzmi znowu dobrą dykcją. Niech się ziści nowym, ambitnym przedstawieniem wbrew wszystkim i wszystkiemu. Urszuli Święcickiej, która ma olbrzymie zasługi dla naszego teatru, trzeba podziękować raz jeszcze. Tym razem za to, że nam uświadomiła wartość naszego teatru.

A kabaret Tuwima? Jak on sam napisał w wierszu Teatr: „O… ten się zakrada… już stoi przy ścianie i nożem rozpruwa frakowe ubranie. Ach patrzcie: trociny, trociny”. Ranyjulek! (to tytuł wspaniałego wiersza Tuwima dedykowany przed wojną Kazimierzowi Wierzyńskiemu. Ze zbioru Wiersze Zebrane nakładem księgarni F. Hoesicka, 1928 rok).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji