Geniusz i łotr
Czy o Mozarcie i Salierim można powiedzieć coś jeszcze interesującego? Raczej tylko przypomnieć powtarzane od 200 lat pytania, bo nikt nawet z okazji niedawnej rocznicy mozartowskiej nie dostarczył na przykład nowych dowodów na to, że Mozarta otruł mniej zdolny kompozytor. A Salieriego, jak dotąd najciekawiej, przedstawił Peter Shaffer w Amadeuszu, wspaniale sfilmowanym przez Miłosza Formana.
Również najnowsza premiera w Teatrze Wielkim nie wnosi nic nowego, a jest wręcz lekko zwietrzała. I nie dlatego, że minął już Rok Mozartowski. Jednoaktowa opera Mikołaja Rimskiego-Korsakowa Mozart i Salieri powtarza stary schemat, w który dziś mało kto wierzy: zazdrosny Salieri otruł bardziej utalentowanego kolegę po fachu, ale słowa Mozarta — „geniusz i łotrostwo nie idą nigdy w parze” — uświadomiły mu, że i tak nie dorówna rywalowi. Utwór razi statycznością, patosem i muzycznymi cytatami z Czajkowskiego, połączonymi na dodatek z konwencjonalnym ujęciem reżyserskim. Jedyny powód, dla którego warto było go wystawić to możliwość obsadzenia w roli Salieriego Andrzeja Hiolskiego, który mimo upływu lat prezentuje ten sam kunszt wokalny i inteligentne aktorstwo.
Do opory dołączono w tym spektaklu dwa baloty. Jeden z nich daje nam okazję do posłuchania muzyki Salieriego: Symfonii Weneckiej oraz koncertu na flet, obój i orkiestrę. Okazuje się, że kompozytor nie był znowu takim beztalenciem. Pisał muzykę gładką, miłą dla ucha, choć konwencjonalną. Taka zresztą jest i choreografia Zofii Rudnickiej. Nie brakuje w niej ładnych momentów, ale razem z muzyką Salieriego szybko ulatują z naszej pamięci.
Jedynym autentycznym odkryciem togo wieczoru jest więc Artur Żymełka, miody łódzki tancerz, debiutujący jako choreograf. W balecie Synowie harmonii do muzyki Mozarta potrafił stworzyć pełne ekspresji widowisko, opowiadające o relacjach między rywalami. Powiedział w nim wszystko nie nazywając niczego, uniknął dosłowności, nakreślił natomiast świetne sylwetki psychologiczne obu muzyków. Duża w tym także zasługa odtwórców obu postaci: Tomasza Kaczyńskiego, a zwłaszcza Sławomira Woźniaka w dramatycznej i błyskotliwie zatańczonej roli Salieriego.
Warto więc czasem czekać na trzeci akt, choć wymaga to pewnego wysiłku.