Artykuły

Moniuszkowska sielanka

Premiera Moniuszkowskiej Jawnuty na Malej Scenie warszawskiego Teatru Wielkiego nasuwa jedno kategoryczne stwierdzenie i wiele pytań. Owa sielanka nie należy bowiem z pewnością do najwybitniejszych dzieł scenicznych Moniuszki, ani nawet do jego dzieł drugorzędnych, do jakich zaliczamy Parię, Verbum nobile czy Flisa. Słabość libretta Jawnuty sprawia, że od strony teatralnej nie dorównuje ona nawet takim operetkom Moniuszki, jak Nocleg w Apeninach (świetne dialogi Aleksandra Fredry) albo Loteria (zabawny tekst Oskara Korwina-Milewskiego), co spycha Jawnutę aż do czwartej kategorii. Czy — wobec tego — warto było sięgać po nią i wystawiać na naszej reprezentacyjnej scenie, zanim pojawiły się tam po raz pierwszy po wojnie utwory niewątpliwie bardziej wartościowe, jak Verbum nobile, Flis lub balet Na kwaterze?

Oto pytanie zasadnicze, obok którego — niejako przez pączkowanie — rodzi się sporo innych. Czy słuszne było odrzucenie żmudnie zrekonstruowanej przez Erwina Nowaczyka (w czasie ostatniej wojny oryginalna Moniuszkowska partytura spłonęła) wersji najbliższej autentyku? Czy należało przerabiać libretto Kniaźnina i zmieniać jego konstrukcję dramaturgiczną? Czy istniała potrzeba sięgania do innych utworów Moniuszki (kilku pieśni solowych i jednej chóralnej) dla pomnożenia materiału muzycznego Jawnuty? Czy słusznie uczyniły inscenizatorki realizując tę śpiewogrę (czy — jak chce prof. Witold Rudziński — „pieśniogrę”) w konwencji teatru amatorskiego? Jaki sens miało dopisanie (przez anonimowego autora) prologu, sugerującego „teatr w teatrze” i wprowadzającego do tej sielanki historię i politykę?

Część z tych pytań musi pozostać bez odpowiedzi do czasu wydania drukiem przez PWM partytury Jawnuty, opracowywanej przez Erwina Nowaczyka. Dopiero bowiem wówczas można będzie stwierdzić z całą pewnością, który tekst libretta jest wartościowszy literacko: ten, do którego swoją muzykę napisał Moniuszko, czy ten, który — wedle informacji w programie — „opracowała dramaturgicznie” Maria Fołtyn. Tymczasem możemy tylko oceniać ten, który pada ze sceny, a ta ocena wypada negatywnie zarówno od strony teatralnej, jak i literackiej. Brak uzasadnienia dramaturgicznego dla czterech wstawionych do utworu pieśni, właśnie „wstawionych”, a nie „wplecionych”, bo nie znaleziono dla nich przekonującej motywacji. Z Moniuszkowskich pieśni można zbudować nawet cały spektakl, co uczynili już zresztą i Hanuszkiewicz, i sama Maria Fołtyn, ale nie będzie to wówczas „pieśniogra”, lecz inscenizowany koncert.

Ostatnie pytanie wymagające odpowiedzi wiąże się z owym dodanym prologiem, w którym księżna Czartoryska zapowiada swój występ w amatorskim przedstawieniu i co za chwilę potwierdza, ukazując się na setnie w kostiumie Cyganki. Szkoda, że inscenizatorki nie poprowadziły dalej tego, jak modnego w XVIII i XIX wieku wątku: przebierania się panów za ludzi „niższego stanu”, byłby to bowiem sposób na ożywienie libretta Jawnuty. Zaś niepojawienie się księżny nawet w finale, przed oklaskującą wykonawców publicznością (zamiast pląsającej z tamburynem Cyganki), budzi podejrzenie, że w toku przedstawienia inscenizatorki zapomniały o postaci, wprowadzonej przez siebie w prologu. Ważniejsze było dla nich — jak się zdaje — by zasugerować prologiem „teatr w teatrze”, uzasadniając w ten sposób „konwencję skromnego utworu pisanego dla teatru amatorskiego” — jak pisze Maria Fołtyn w programie.

Moniuszko rzeczywiście pisał Jawnutę dla śpiewaków amatorów i przez nich (poza jednym wyjątkiem; profesjonalisty Achillesa Ronoldiego) została wystawiona po raz pierwszy w Wilnie w roku 1852. Ten cel udało się osiągnąć, bo spektakl robi wrażenie zbiorowej, dość chaotycznej improwizacji, w które; rola reżysera ogranicza się właściwie do rzucenia hasła: „jak najwięcej ruchu!” W związku z tym wszyscy nieustannie pląsają, nie tylko w „numerach” tanecznych, ale w wokalnych; nawet w duecie miłosnym śpiewaczka wykonuje piruety.

To żywiołowe roztańczenie wykonawców zyskało żywiołową aprobatę zgromadzonej na premierze publiczności. Obawiam się jednak, że była to reakcja tej samej kategorii, co aplauz słuchaczy koncertów rockowych, entuzjazmujących się nieskoordynowanymi ruchami na estradzie swoich idoli.

Na szczęście nie wszystko w tym przedstawieniu jest amatorskie. Pełny profesjonalizm muzyczny oraz sceniczny wykazali prawie wszyscy soliści; zarówno ci, którzy zostali obsadzeni w rolach głównych; Kinga Mitrowska, Wiesław Bednarek, Ryszard Cieśla, Jan Wolański, Adam Zdunikowski, jak i w epizodycznych: Krystyna Jaźwińska, Mirosława Karpińska, Czesław Gałka, Mikołaj Konach, Ryszard Morka (wymieniam tych, których widziałem i słyszałem w dwóch oglądanych przeze mnie przedstawieniach). Zawiodła moje nadzieje Wanda Bargiełowska, kreująca rolę tytułową, ze względu na wadliwą dykcję, przerysowaną grę i nienaturalną recytację mówionego tekstu. Ten trzeci zarzut dotyczy zresztą większości wykonawców Jawnuty, wśród których szczytnym wyjątkiem okazał się Jan Młodawski.

Dobrze spisały się uczestniczące w przedstawieniu zespoły: chór, balet i orkiestra kameralna Teatru Wielkiego w Warszawie, którą sprawnie prowadził Tomasz Szreder. O dekoracjach i kostiumach można powiedzieć tylko tyle, że były równie poprawne, jak konwencjonalne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji