Artykuły

„Czerwony kur”

Słownik języka polskiego (PWN) pod hasłem „Kur” wyjaśnia: „Czerwony kur – pożar”. Sztuka Jana Krok-Paszkowskiego pod tym tytułem jest wystawiana obecnie w Teatrze Nowym w POSK-u. Po raz pierwszy teatr ten przedstawia wycinek wydarzeń wojennych o historycznym znaczeniu. Akcja toczy się w r. 1943 w małym dworku ziemiańskim na wschodnich Kresach Rzeczypospolitej, Nowogródczyźnie, na skraju Puszczy Nalibockiej. W ostatnich tygodniach wiele czytaliśmy i słyszeliśmy na temat debiutu autora. Wiemy, że przygotowanie każdej premiery w naszych warunkach nastręcza wiele trudności i problemów. Praca nad obecny miała jeszcze dodatkowe „przeszkody”, o których i w „Dzienniku Polskim”, i w programie do przedstawienia pisała Urszula Święcicka. Na szczęście jednak piątkowa prapremiera wykazała, że przeszkody te nie wpłynęły na jej jakość. Bez stosowania usprawiedliwień i taryfy ulgowej możemy powiedzieć, że jest to dobre przedstawienie. Ale są i pewne drobne zastrzeżenia. Przedstawienie jest niezwykle interesujące, choć oczywiście nie do każdego jednakowo przemówi.

Mimo pozornej statyczności sztuki – dialog naładowany jest tak nasilającym się dramatem i narastającym nastrojem, że od początku trzyma w napięciu.

Rodzina właścicieli jednego z licznych dworków ziemiańskich w tej okolicy znajduje się w potrzasku pomiędzy cofającą się armią niemiecką i napierającymi oddziałami sowieckimi. Kontrast pomiędzy grozą sytuacji i rozwojem wypadków – których rezultat dobrze znamy – a optymizmem i naiwnością właściciela majątku jest nie tylko niepokojący, ale i niepozbawiony humoru. Sylwetkę seniora rodziny, oficera byłej husarii, obecnie rotmistrza ułanów w stanie spoczynku – autor zarysował najwypuklej i jego wypowiedzi opatrzył właściwym sobie poczuciem humoru typu: „z przymrużeniem oka”. Henryk Machalica grający tę rolę wydobył każdy niuans dialogu. Oprócz trzyosobowej rodziny, niemal fizycznie obecny jest też syn, mąż i ojciec, jeniec niemiecki z kampanii 1939 r., oficer-ułan, Stanisław. Mówi się o nim, przywołuje jego dzieje, ruchy. Im więcej optymizmu w przewidywaniach, że zjawi się on lada chwila na czele oddziałów partyzanckich z Puszczy Nalibockiej – tym bardziej w nas rośnie przeświadczenie, że jego już nie ma, że nie żyje. Dwie postacie wprowadzające dreszczyk niepokoju – to dwóch komandosów sowieckich mających jakoby przygotować grunt dla zbliżającej się Armii Czerwonej, świetnie zarysowane są sylwetki tych czarujących i enigmatycznych „politruków”. Im są milsi i bardziej przyjacielscy dla mieszkańców dworku – tym bardziej rośnie w nas lęk. Tak też powinno być w sztuce, która przy całym podkładzie historycznym i politycznym jest jak gdyby rodzajem dreszczowca, „who dunnit”. Czekamy z napięciem co dalej. Wokoło płoną dwory ziemiańskie. Kto je podpala? Który będzie następny? Czy uniknie tego losu dworek pana Ignacego? Nie będę psuła zabawy – nie zdradzę zakończenia.

W przedstawieniu jest kilka scen świetnych – główna zasługa reżysera, Włodzimierza Nurkowskiego. Oprócz brawurowych scen dziadka wojującego na inwalidzkim wózku – za jedną z najlepszych uważam scenę pomiędzy Wandą (Zofia Walkiewicz) i Wsiewołodem (Wojciech Piekarski). Wanda wierzy w życzliwość i przyjaźń rosyjskiego żołnierza wobec Polaków. Chłopak jednak wie po co tu przybył. Parę kieliszków wódki odpręża ich, stają się zwykłymi ludźmi – młodą kobietą i chłopcem. Z niezwykłą dyskrecję reżyser, jak i aktorzy zarysowali tę ludzką więź, jaka istnieje pomiędzy ludźmi, nawet jeśli są wrogami. Lekki powiew erotyzmu połączony z nieustającą tyradą propagandową żołnierza o wypranym mózgu – daje przejmujący efekt. Zofia Walkiewicz z przerażonej żony (czy wdowy?) i matki, szarpiącej się w okowach strachu i rozpaczy – jest miękką, wierzącą w życie kobietą. Ta pełna dramatycznej ekspresji aktorka najlepsza jest w tych „miękkich” momentach, gdy mięknie w ruchach i w głosie. Piekarski, głęboko przejmujący w tej scenie, jak i w tej końcowej, w której „gra twarzą” bez wypowiedzenia jednego słowa – powiedział wszystko, ukazał cały dramat rozgrywający się w nim samym. Musi wykonać swój obowiązek „wobec rewolucji”.

Kulminacyjnym punktem sztuki jako dramatu historycznego jest scena, w której rodzina pana Ignacego dowiaduje się o zbrodni katyńskiej. To temat, który nie doczekał się jeszcze odbicia w literaturze teatralnej. Scena modlitwy rodziny przed obrazem Matki Boskiej Ostrobramskiej na tle coraz głośniejszej zakłamanej tyrady Sieni-komandosa – jest bardzo przejmująca. Daniel Woźniak (Sienia) jako przystojny, gładki, ugrzeczniony z fałszywym uśmiechem – budzi większy niepokój niż ponury Wsiewołod.

W sztuce tej występują znakomici aktorzy. Jak już wspomniałam, główna postać – pan Ignacy – w wykonaniu znanego aktora warszawskiego Henryka Machalicy – umiał wykazać naiwność starego oficera, zmusić do śmiechu we wcale niezabawnych momentach dramatu – łącząc to ze szlachetnością i godnością pięknego kresowego ziemianina. Niespodzianką była świetnie zarysowana, pełna temperamentu i nerwu postać młodego Tadzia – Konrada Łatachy, którego pamiętamy przede wszystkim z roli chłopca ze sklepu w Firmie Hemara. Komunikatywność tego aktora, vis comica i wyczucia dramatu czynią go ważnym nabytkiem dla naszego teatru. Reżyser Włodzimierz Nurkowski dobrze zrozumiał intencje autora i utrzymał przedstawienie na granicy groźnej realności i optymistycznej wiary, że słuszność musi zwyciężyć. Scenografia Michaela Taylora dobrze oddała atmosferę skromnego dworku kresowego – choć zabrakło w niej trochę ciepła.

Puenta sztuki – już po kulminacyjnym zakończeniu bieżącej akcji – ważna może intelektualnie dla przerzucenia mostu pomiędzy historią a dniem dzisiejszym – jest pokazanie Tadzia po 45 latach, w dzisiejszej rzeczywistości PRL. Może to i ważne dla wyrażenia myśli autora, ale mnie i wielu innych widzów wyrwało to z nastroju wstrząsającej sceny zakończenia sztuki. Jasna i głośna scena przedstawiająca fragment jakiegoś dzisiejszego biura – kontrastowała z odrealnionymi wyciemnionymi sylwetkami aktorów, scena ta dla dobra przedstawienia powinna być skrócona. Wprowadzenie motywu „Solidarności” do tego końcowego monologu jest, wedle mnie, tym przysłowiowym „grzybem w barszczu”. To temat do następnej sztuki. Czekamy.

To intersujące przedstawienie, które powinien zobaczyć każdy inteligentny widz, ciekawy historii i jej wpływu na losy ludzkie, zorganizowała Urszula Święcicka, kierownik Teatru Nowego. Inspicjentka niezmordowana – Urszula Filipowicz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji