Artykuły

Komedia bez wdzięku

"Don Pasquale" Gaetana Donizettiego należy do grupy oper nieschodzących z operowych afiszy od chwili swego powstania. Swą popularność zawdzięcza zgrabnemu, pełnemu humoru librettu autorstwa Angela Anellego, które reżyserom daje szansę stworzenia dobrego teatru, oraz wdzięcznej muzyce.

Niektórzy stawiają operę Donizettiego na równi z "Cyrulikiem sewilskim" Rossiniego. To - na mój gust - trochę za wysoka miara, ale z pewnością to dzieło udane pod każdym względem, mogące radować oczy i uszy publiczności spragnionej pięknego śpiewu i beztroskiej zabawy. Pamiętam sprzed lat udane krakowskie inscenizacje opery, oczekiwałam więc, że kolejne jej wystawienie przez Operę Krakowską dostarczy równie miłych wrażeń. Tym razem nie mogłam obejrzeć obu premierowych spektakli i dzielę się z Czytelnikami wrażeniami z poniedziałkowej premiery (podobno w niedzielę spektakl wywoływał inne odczucia).

Nowa inscenizacja - reżyseria, scenografia, choreografia i realizacja świateł - jest dziełem Waltera Neivy, jednego z najbardziej wziętych brazylijskich reżyserów operowych. Powstała w koprodukcji z holenderską Fundacją Międzynarodowe Produkcje Operowe i Agencją Artystyczną Supierz Artist Management. To ważne podkreślenie, bo fundacja z założenia zajmuje się uwspółcześnianiem dziewiętnastowiecznych dzieł operowych, a koprodukcja z nią i agencją Supierza owocowała już na krakowskiej scenie co najmniej kontrowersyjnymi wystawieniami "Aidy" czy "Normy".

W poniedziałek "Don Pasquale" był także uwspółcześniony, ale przecież i dziś znaleźć się może bogaty stary kawaler marzący o ożenku z młodą dziewczyną, a panujący kult młodości usprawiedliwiał uczynienie z Malatesty doktora rehabilitanta, zresztą komedii wiele można wybaczyć, pod jednym atoli warunkiem: że będzie prawdziwie bawić. Tej wdzięcznej, lekkiej zabawy, jaką niesie dzieło Anellego i Donizettiego, w poniedziałek po prostu zabrakło. Wiele było ruchu, hałasu bliższego jarmarcznej farsie niż delikatnej operze. Ta farsowa dosłowność męczyła i nie było dziełem przypadku, iż największe brawa rozlegały się po ariach i duetach lirycznych, dających choć odrobinę spokoju, pozwalających posmakować uroku muzyki.

I tu mam pretensję do Piotra Sułkowskiego, który przygotował muzycznie spektakl i w poniedziałek go prowadził, nie tylko o to, że orkiestra pod jego batutą grała również bez wdzięku i stanowczo zbyt masywnym dźwiękiem, ale że nie potrafił opanować Jerzego Mahlera, który tworząc z tytułowego bohatera zgryźliwego starucha, prawie cały czas krzyczał a nie śpiewał. Dysproporcja pomiędzy natężeniem jego głosu oraz głosami pozostałych solistów powodowała jego niepotrzebną dominację w scenach zbiorowych. Ani wokalnie, ani aktorsko nie potrafił być jego partnerem jako Malatesta spokojny Michał Kutnik, znany z wcześniejszych udanych ról w Operze Krakowskiej. A jeśli nie ma scenicznego współdziałania tej dwójki, nie ma "Don Pasquale". Karin Wiktor-Kałucka jako Norina i Dariusz Pietrzykowski w partii Ernesta dali słuchaczom więcej muzycznej satysfakcji.

Tak było w poniedziałek. Czy da się ten spektakl poprawić? Muzycznie z pewnością, warto więc nad tym popracować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji