Artykuły

„Kram z piosenkami”

Związek Artystów Scen Polskich na Emigracji obchodził 25-lecie swego istnienia. Nie wiem, czy zdarzyło się kiedyś w dziejach teatru, aby aktorzy jakiegoś kraju wskutek wojny, okupacji i prześladowań politycznych – tułali się przez ćwierć wieku po świecie. Aktorzy nasi przeszli okupację niemiecką, sowiecką, obozy koncentracyjne, zsyłki na Syberię, kampanie wojenne. Nigdy nie tracili nadziei i nie opuszczali rąk; grali na pustyni i na wybrzeżach morskich, pod bombami i pod gwiazdami, w Iraku, Persji, Izraelu, we Włoszech, Francji, Ameryce, Szkocji i Anglii. Nieraz w warunkach ciężkich i trudnych, nieraz w okolicznościach niesamowitych. Warto by o tym napisać książkę, w której rzeczywistość naszych czasów przerastałaby fantazję teatralną wszystkich czasów.

Na wieczornym przedstawieniu, urządzonym z powodu 25-leeia w St. Pancras Hall, w niedzielę 26 kwietnia, mówił serdecznie i z uznaniem o zasługach i ofiarności naszych aktorów emigracyjnych generał Anders.

Na popołudniowym przedstawieniu Feliks Konarski, zastępując prezesa Związku, Ryszarda Kiersnowskiego, który po przebytej chorobie powoli wraca do zdrowia, przedstawił w krótkich i dobitnych słowach historię naszego wędrownego aktorstwa.

Wiesław Wohnout przemawiał imieniem Związku Pisarzy na Obczyźnie. Uwypuklił on rolę, jaką odgrywają aktorzy polscy na emigracji w utrzymaniu polskości wśród młodego pokolenia. Przypomniał też autorów polskich, których wystawiano na scenie emigracyjnej. Z pisarzy krajowych: L. H. Morstin, Jerzy Szaniawski, J. Brończyk, Roman Brandstetter, Zofia Kossak- Szczucka, Sławomir Mrożek (dyr. Kielanowski pierwszy wystawił na scenie Ogniska sztuki Mrożka, dziś sławnego i znanego w świecie pisarza). Z autorów emigracyjnych: Wiktor Budzyński, Edward Chudzyński, Antoni Cwojdziński, Ferdynand Goetel, Marian Hemar, twórca Dzwonów z Czeremszy i najdowcipniejszych polskich rewii, Marek Hłasko, Herminia Naglerowa, Ryszard Kiersnowski, Mieczysław Lisiewicz i Teodozja Lisiewicz, Zygmunt Nowakowski, Roman Orwid- Bulicz, Jerzy Pietrkiewicz i autor pełnej uroku komedii Kwatera nad Adriatykiem – Napoleon Sądek. Z literatury klasycznej wystawiano Wyspiańskiego WeseleZygmunta Augusta krotochwilę Bałuckiego Klub kawalerów. Inscenizowano Pana Tadeusza.

Reżyserowali przedstawienia w Ognisku: Krystyna Ankwicz, Jadwiga Domańska, Regina Kowalewska, Kora-Brzezińska, Barbara Reńska (organizowała wieczór autorski Wierzyńskiego), Belski, Cwojdziński, Kielanowski, wieloletni dyrektor Teatru Polskiego w Ognisku, Mirecki, Radulski, Szpiganowicz.

Na tegoroczną uroczystość wybrano Kram z piosenkami Leona Schillera.

Gdy w wypełnionej sali St. Pancras zabrzmiały pierwsze piosenki – przed oczami niektórych widzów stanęło nieporównane widowisko Schillera z lat międzywojennych. Nasunęły się porównania. Za porównaniami nadciągnął powiew melancholii. Za melancholią napłynęła trzeźwa fala refleksji w formie pytania: czy wolno nam przeprowadzać porównania?

Bo jak można porównywać mistrzowskie widowisko Schillera, nad którym wielki reżyser i muzyk pracował ze swym zespołem w normalnych warunkach w Polsce przez szereg miesięcy z kopią tego widowiska odtwarzaną w warunkach trudnych i niewdzięcznych w Londynie. Aktorzy, zarabiający w różnych zawodach, musieli przychodzić na próby wieczorami. Byli zmęczeni. Próby z konieczności miały charakter dorywczy. Ale w takim razie po co sięgać po dzieło, wymagające zarówno odtwórców najwyższej miary, jak wyobraźni reżyserskiej, kunsztu, precyzji i poezji?

Słuchając ślicznych melodii Schillera, ogarnął mnie lekki smutek, że Schiller nie poświęcił się całkowicie kompozycji. Mógł pisać własne oryginalne komedie i widowiska muzyczne, stać się znakomitym twórcą „musicals” na wiele lat przed dzisiejszym, tak popularnym rodzajem sztuki. Melodie jego pieśni, zwłaszcza wzruszające, legendarne Oleandry mają w sobie niezniszczalną świeżość, urok i sugestywność.

Jerzy Kropiwnicki z właściwą mu muzykalnością i wyczuciem stylu akompaniował temu „kramowi” piosenek Schillera i przez Schillera powołanym do życia starym piosenkom polskim. Kropiwnicki dwoił się w naszych oczach: na przemian dyrygował z zacięciem ad hoc stworzoną orkiestra i grał na fortepianie, czarując miękkością uderzenia. Drugą pianistką była skupiona tym razem i opanowana Maria Drue.

Stanisław Szpiganowicz, laureat nagrody teatralnej, niewątpliwie z wielką troską przygotowywał przedstawienie. Wszyscy wiemy o jego miłości do teatru, znamy jego pietyzm dla Schillera i szanujemy jego bogate doświadczenia teatralne. Ale tym razem za nadto pofolgował swojemu zespołowi. W „szlacheckich” scenach zbiorowych, zwłaszcza w polonezie, niektórzy artyści fatalnie się zgrywali. Każdy starał się coś odtwarzać na własną rękę. Te przesadne ruchy, ukłony, skoki i podrygi, i przymilania się były czasami trudne do zniesienia. A przecież wystarczyłoby jedno stanowcze słowo reżysera: „dosyć” – żeby okiełznać zespół i nadać mu więcej artystycznego umiaru.

Najlepiej wypadła Cyganeria Krakowska – pięknie obmyślany obraz na tle dachów krakowskich. Była w tej scenie atmosfera Przybyszewszczyzny, Młodej Polski i secesji, owianej błyskiem Paryża. Marian Nowakowski odśpiewał pięknie pieśń o pelerynie. Niespodzianką była Renata Bogdańska, która z dramatycznym porywem wykonała pieśń owianą nastrojem fin de siecle’u. Efekt byłby jeszcze większy, gdyby Bogdańska nie ilustrowała swej interpretacji gestami (zresztą ładnie obmyślanymi), ale śpiewała bez ruchu, upozowana, jak postacie z obrazów Toulouse-Lautreca.

Inny udany numer to jedna z lepszych starszych polskich piosenek „o Małgorzatce”. Była to ulubiona piosenka Tuwima, który napisał nawet dłuższy poemat inspirowany piosenką. Małgorzatkę można interpretować w różny sposób: na wesoło, lirycznie, filuternie; można ją także odegrać dramatycznie. Tak ją pojęła i doskonale odtworzyła Jakubówna. Jej koncepcja trafiła mi do przekonania.

Tola Korian inteligentnie i subtelnie śpiewała nieśmiertelnego Bartelsa, a Lola Kitajewicz w czarnej sukni, ze złotym face-a-main, zapowiadała spektakl, przypominając trochę panią domu, wydającą literacki obiad i komentującą najważniejsze nowiny dnia.

W obszernym programie czytamy, że opracowanie muzyczne to Kazimierz Hardulak. Oprawa malarska i kostiumy – Feliks i Jadwiga Matyjaszkiewiczowie. Światło – Julian Jasik i Andrzej Gołębiowski. Asystent reżysera – Roman Ratschka. Kierownictwo administracyjne – Olga Lisiewiczowa i energiczny Beno Koller.

Aktorzy biorący udział w przedstawieniu: panie – Arczyńska, Bogdańska, Conrad, Delmar. Jakubówna, Korian, Krukowska, Kuziara, Łubieńska, Michniewicz, Reńska, Suzinówna, Wtórzecka. Panowie – Bzowski (pełen zamaszystości), Chudzyński, Giercuszkiewicz, Kutek (dobry typ kontuszowy), Łastowski, Malicz, Nowakowski, Oleksowicz, Opieński, Ratschka, Skoczylas, Schejbal.

Na zakończenie wyrażam zdziwienie, że wśród wykonawców zabrakło dwóch artystów, którzy wnieśliby na pewno do przedstawienia wiele ożywienia. Brak było Włady Majewskiej, znakomitej gwiazdy Lwowskiej Fali, śpiewaczki pomysłowej, oryginalnej i wciąż się doskonalącej. Zabrakło też seniora naszego aktorstwa, mistrza Lawińskiego, filara warszawskich kabaretów w okresie ich szczytowego rozwoju. Lawiński jest także najstarszym członkiem ZASP-u, w którym pracował od chwili powstania tej zasłużonej instytucji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji