Artykuły

Viagra i fitness club

Premierowy spektakl w Operze Krakowskiej mógł wywołać wstrząs nawet u najbardziej odpornych widzów.

- Zażyj, no, w końcu mnie zażyj - musiała po cichutku szeptać zamknięta w pudełku po czekoladkach niebieska tabletka, gdy Don Pasquale (Jerzy Mahler) rozpoczynał z nią jedyny w swoim rodzaju taniec.

Taniec godowy

Ponieważ tabletka okazała się popularną ostatnio wśród mężczyzn w pewnym wieku viagrą, możemy się tylko domyślać, że chodziło tu o taniec godowy. W zasadzie wszystko jedno, czy był to taniec godowy, czy może łabędzi śpiew bohatera opery komicznej Donizettiego. I tak oglądając pomysły inscenizacyjne zaangażowanego do tej produkcji brazylijskiego reżysera Waltera Neiva, wyciąganie jakichkolwiek wniosków mijało się z celem. Najlepiej było zamknąć oczy i wsłuchać się w uroczą muzykę włoskiego kompozytora, która w wykonaniu orkiestry pod dyrekcją Piotra Sułkowskiego brzmiałaby może całkiem nieźle, oczywiście gdyby śpiewacy nadążali za nutami, które dochodziły z kanału orkiestrowego. A ponieważ to im się rzadko udawało, było jak było. Choreografia, jaką zafundował krakowskim artystom brazylijski reżyser, godna była wenezuelskich telenowel

Piłka i mięsień trójgłowy

A powinno artystom być łatwiej niż zwykle, bo przecież twórca spektaklu zafundował im nie tylko wspomaganie w postaci viagry, ale także wizytę w fitness clubie. To tu poznajemy piękną Normę (Karina Wiktor-Kałucka), która ma zrobić w konia żwawego starca i wyciągnąć od niego majątek, pozwalający jej wyjść za mąż za ukochanego Ernesto (Dariusz Pietrzykowski). Ubrana w dres, w miarę raźnie pedałując na treningowym rowerku, śpiewa swoją partię. Jednak kiedy zejdzie i przerzuci się na inne urządzenia służące do gimnastyki, zapał jej trochę opada. Siedząc na czerwonej piłce zaczyna przyjmować operowe pozy, co już samo w sobie jest niebywale śmieszne. Podobne lenistwo rychło ogarnia Malatesta (Michał Kutnik), który zjawia się w owym fitness clubie tylko sobie pośpiewać, bo na mięśniu trójgło-wym zdaje się niespecjalnie mu zależy. No, ale nie ma się co dziwić śpiewakowi, w końcu to reżyser powinien mu wyjaśnić, po co się chodzi w takie miejsca.

Człowiek renesansu

A ten, zdaje się, nie miał na to czasu, bowiem jest człowiekiem renesansu, który potrafi wszystko. Nie dość, że postanowił czuwać nad całością przedstawienia, to na dodatek osobiście zajął się reżyserią światła, choreografią i scenografią. Poszukując efektu tajemnicy, udało mu się pozostawić w cieniu twarze wykonawców, co w dobie oświetlenia elektrycznego jest naprawdę dużą sztuką. Ale w zasadzie - jakie to ma znaczenie, kiedy widza można olśnić oszałamiającą scenografią, tak gustowną, że nawet szemrząca w ogrodzie fontanna nie jest w stanie zepsuć dekoracji. A że jej elementy połączone zostały czarnymi kablami, o schowaniu których nikt już nie pomyślał, to drobiazg wobec wizji twórcy, skupiającego się na baletowych popisach. Wyobrażam sobie, że taniec dalmatyńczyków, tzn. - przepraszam - spowitych w czarno-białe kropki służących, miał wywołać efekt grozy i zasugerować, iż krakowscy artyści zapadli na ospę.

Szepty niebieskiej tabletki

Czy w tak poważnej sytuacji można mieć jeszcze pretensje do Waltera Neiva, że nie zdążył wypełnić dziur między poszczególnymi odsłonami, spuszczając tylko kurtynę i zostawiając publiczność w zupełnej samotności. Ależ skąd, wobec tych wszystkich kataklizmów twórca musiał się poddać. Tym bardziej, że za kulisami leżała niebieska tabletka i szeptała mu do ucha "zażyj mnie, zażyj". Może to dzięki jej pobudzającym właściwościom twórca zdążył na samolot. Odleciał nim do dalekich krain, by na szczęście już tam dumać, jak jeszcze lepiej uwspółcześniać spektakle operowe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji