Artykuły

Prosta historia?

W częstochowskim przedstawieniu zabrakło tej "trzeciej połówki" jabłka - o "Jabłku" w reż. Tomasza Dutkiewicza w Teatrze im. Mickiewicza w Częstochowie pisze Julia Liszewska z Nowej Siły Krytycznej.

Historia jakich wiele - mąż niedoceniany przez robiącą karierę żonę znajduje pocieszenie w ramionach innej kobiety. Zaczyna się banalnie. Ale powoli, krok po kroku, wraz z rozwojem akcji, Thiessen od banału odchodzi. Po pierwsze, Andy nie szuka okazji do zdrady, ale okazja niejako znajduje się sama (w osobie uroczej studentki medycyny - Samanthy). Po drugie, w chwili gdy Andy decyduje się odejść od żony, ta dowiaduje się, że ma w piersi złośliwego guza. Po trzecie, jej lekarką zostaje właśnie Samantha. Związki między postaciami zacieśniają się, każde działanie wydaje się niewskazane, każde słowo niewłaściwe. I powoli, bardzo powoli, postaci znajdują swoje miejsce w tej układance uczuć. Sztuka porusza, spektakl "Jabłko" w reżyserii Tomasza Dutkiewicza nie do końca.

Przed premierą reżyser deklarował, że jego realizacja jest daleka od dosłowności ("jest" ponieważ wcześniej tę samą sztukę tylko w innej obsadzie wystawił w Bielsku-Białej i Rzeszowie) - dlaczego więc sceny erotyczne są nie tylko dosłowne, ale wręcz żenująco nachalne? Pokazane za pomocą filmu z udziałem nagich aktorów wyświetlanego wielokrotnie w czasie spektaklu (jako przerywnik między zwrotami akcji), miały nas zapewne wprowadzić w najintymniejszy świat bohaterów. A skutek odniosły wręcz odwrotny: zamiast namiętności - groteska (w wystudiowanych pozach, ruchach aktorów), zamiast subtelności - dosłowność właśnie. Szkoda, że reżyser nie miał zaufania do wyobraźni widzów. Dlatego ekran (czyli biała kotara stanowiąca tył sceny) sprawdza się w roli "zwierciadła, w którym można się przejrzeć". Krzywego zwierciadła - dodajmy. Zniekształcając postaci aktorów, może sugerować nieprzejrzystość relacji między nimi, pokazując ich z innej perspektywy - dookreślać różnorodność uczuć nimi kierujących. Niedopowiedzenie stanowi siłę tekstu Thiessena. Wystarczy trójka aktorów i niewydumana scenografia żeby wygrać poruszone przez Thiessena życiowe, a jednocześnie dramatyczne nuty. Marek Ślosarki (jako Andy) i Agata Ochota-Hutyra (jako Evelyn) potrafili pokazać zmieniające się z chwili na chwilę relacje między nimi - od znudzenia i zobojętnienia dwójki ludzi żyjących obok siebie, poprzez załamanie się, niemoc, a w końcu bunt w obliczu śmiertelnej choroby, do odszukania na nowo miłości i związanej z nią siły, by dalej żyć (Andy) lub spokojnie odejść (Lyn).

Celowo nie piszę tu o ingerencji w ten związek Samanthy ponieważ tej ingerencji właściwie nie było, a przynajmniej widz nie jest w stanie w nią uwierzyć. Grająca Samanthę Paula Kwietniewska nie potrafiła bowiem zbudować bohaterki wiarygodnej, psychologicznie zmotywowanej, prawdziwej. Zamiast żywej osoby powstała drewniana postać. Dlatego nieprawdopodobne wydaje się, że Samantha mogłaby zagrozić małżeństwu Andiego. Aktorka nie potrafiła zmienić oficjalnego tonu (który odpowiedni jest, gdy jako młoda lekarka analizuje przypadek choroby nowotworowej u swojej pacjentki, jak gdyby była ona przedmiotem, a nie człowiekiem) na ton osobisty. Dlatego grana przez nią postać nie przekonuje, nie porusza, nie wywołuje emocji. Szkoda, bo znika bardzo ważny w tej sztuce dylemat Andiego; widz wie, że wybierze on żonę, nie kochankę. A to (mimo choroby żony) nie jest przecież takie oczywiste. Wydawałoby się, że wystarczy trójka aktorów... W częstochowskim przedstawieniu zabrakło tej "trzeciej połówki" jabłka. Ale nawet dla pozostałych dwóch połówek - można obejrzeć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji