Artykuły

Skończmy z chamstwem i brutalnością

Ktokolwiek zdecyduje się objąć dyrekcję Teatru Powszechnego, podejmie się typowej "mission impossible". I nie jest to tylko sprawa gigantycznego zadłużenia teatru, spowodowanego w dużej części także niefortunną decyzją przebudowy widowni. Sprawa widowni Powszechnego jest swoistą metaforą: należy odbudować ją w dawnym kształcie - pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku.

Stało się. Po gorszących wydarzeniach rozgrywających się w Teatrze Powszechnym w Warszawie, po konsultacjach rady artystycznej Teatru przypominających przeciąganie liny, Remigiusz Brzyk, dyrektor Powszechnego, ostatecznie złożył rezygnację.

"Czy jesteś zadowolony?" - zapytano mnie w środowy poranek. Bo przecież stało się to, czego domagałem się na łamach "Dziennika" tydzień temu. Otóż nie jestem zadowolony. Można przecież zatrzeć ręce i powiedzieć niczym Aniela Dulska: "No to teraz znów można zacząć żyć po Bożemu". Tak jednak nie będzie. Ktokolwiek zdecyduje się objąć dyrekcję Teatru Powszechnego, podejmie się typowej "mission impossible". I nie jest to tylko sprawa gigantycznego zadłużenia teatru, spowodowanego w dużej części także niefortunną decyzją przebudowy widowni. Sprawa widowni Powszechnego jest swoistą metaforą: należy odbudować ją w dawnym kształcie. To jest możliwe - być może nawet znajdą się na to pieniądze. Trudniejszą sprawą będzie odbudowa innej widowni, czyli ludzi pragnących przychodzić do Powszechnego jako miejsca, w którym ze sceny mówi się o sprawach ważnych. A więc chodzi tutaj o odbudowę tego, co było artystycznym i życiowym credo Zygmunta Huebnera. Rozwojowi wydarzeń w Powszechnym będziemy przypatrywać się z uwagą i życzliwością, bo ten teatr przechodzi dziś potężną chorobę, w której każde pochopnie napisane słowo byłoby głupie i niebezpieczne.

Nie odczuwam więc żadnej satysfakcji po dymisji dyrektora Brzyka. Ujawniła ona bowiem także postawy ludzi odpowiedzialnych za polską kulturę, czy też może raczej - nieodpowiedzialnych. Gildia ludzi teatru, organizacja o największych tradycjach, czyli ZASP, w całej sprawie osławionego "regulaminu" depczącego nazwisko patrona Powszechnego, znieważającego jego pracowników zachowała taktowne milczenie. Prezes ZASP Krzysztof Kumor przysłał "Dziennikowi" list, w którym wyjaśniał, że o niczym nie wiedział. Dziwi mnie postawa prezesa, któremu ten "kwiat dziwnej piękności" wyrósł nie w teatrze w Gorzowie, lecz tuż pod bokiem. To małe środowisko i wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich.

Gdy wprowadzano modę na "Scheissetheater", ZASP milczał, nie nawoływał do podniesienia artystycznego poziomu. Wiem, bo bywałem na wszystkich zjazdach ZASP od 17 lat. Czemu nie protestowano, gdy w bezpardonowy sposób pozbywano się z Rozmaitości dyrektora Bogdana Słońskiego? Było to nie tak dawno temu. Upłynęło zaledwie osiem lat. Czy nikomu nie dało to wówczas do myślenia? ZASP wiedział o tym od dość dawna. Moja koleżanka radiowa Małgorzata Małaszko dzwoniła do Krzysztofa Kumora w piątek, gdy wybuchła żałosna sprawa regulaminu stworzonego przez Roberta Bolestę - prosząc o udział w prowadzonej przez nas audycji w radiowej "Jedynce". Pan prezes zaproszenie przyjął, nie sprawiał wrażenia, iżby rzecz była dlań novum, po czym wycofał się - dzięki czemu mieliśmy zaszczyt i przyjemność gościć na antenie pana Ignacego Gogolewskiego.

Reszta się zgadza.

Dziwi w tej sprawie także zdanie niektórych krytyków, istot zdawałoby się subtelnych. Pan Zdzisław Jaskuła, polemizując w "Dzienniku" z moim tekstem, uznał sprawę Powszechnego za drobny i nic nieznaczący incydent, przyznając młodzieży prawo do buntu. "Teatr to wprawdzie świątynia, ale przecież rozrywki. Mniej tu trzeba nabożeństwa, a więcej zdrowego dystansu i choć odrobiny humoru" - napisał w swoim tekście. Być może mamy inne poczucie humoru, oddycham jednak z ulgą, myśląc, że to, co bawi pana Jaskułę - zupełnie nie bawi mnie. I chciałbym, aby tak już było. Jak zareagowałby pan, gdyby znieważono pamięć bliskiej panu osoby? Czy też śmiałby się pan do rozpuku? Co zaś do buntu - warto, by wreszcie zacząć rozróżnianie kontestacji od erupcji chamstwa i brutalności. Język i metody walki politycznej wkradły się już bowiem i do teatru. W obronie pana Brzyka wypowiedziała się też "Gazeta Wyborcza". Roman Pawłowski, który od pewnego czasu milczał - nagle powrócił, oskarżając obrońców dobrego imienia Huebnera. Pawłowskim jednak nie warto się już przejmować, jest on jednym z promotorów "rewolucji kulturalnej" w polskim teatrze, a swoją wieloletnią działalnością zasłużył sobie na lekceważące machnięcie ręką. Machają mu tak już wszyscy: publiczność, ludzie teatru, a i koledzy z branży.

Swoją drogą nie dziwię się tej obronie ludzi skompromitowanych. Robert Bolesto, autor "regulaminu", doczekał się umieszczenia swego dzieła w antologii współczesnego dramatu ułożonej przez pana Romana, który - jak mniemam tylko dla dziur w pamięci - podając różne fakty, pracowicie tuszuje swoje własne wpadki i współudział w niszczeniu artystycznej substancji polskiego teatru.

Smutny to obraz. "Dlaczego wy wszyscy tak sobą pogardzacie?" - pyta Ala w mrożkowym "Tangu". "Widać nie mamy za co siebie szanować" - odpowiada Eleonora.

Cóż, chyba jednak istnieją granice rozwydrzenia. Czas na otrzeźwienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji