Artykuły

Dlaczego teatr zdycha?

Chcecie uzdrawiać teatr? Zacznijcie od likwidacji dotacji. Będzie na początek sporo bólu, ale wszystko co dobre - rodzi się w trudzie - pisze Marian Miszalski w Najwyższym Czasie.

Z medialnego wielogłosu można sobie odtworzyć, co dzieje się w warszawskim Teatrze Powszechnym: sockulturka w stanie gnilnym. Jakiś pan (podobno elektryk na etacie kierownika literackiego) wywiesił jakąś kartkę, o tyle wulgarną, co dość trafnie chyba charakteryzującą panujące w tym teatrze stosunki ("wszyscy siebie nienawidzimy", "młodzi je... starych"); kartka ta stała się pretekstem do jakiejś wewnętrznej rozgrywki personalnej, tym bardziej zażartej, że teatr jest podobno w krytycznej sytuacji finansowej...

Można sobie wyobrazić atmosferę: kto poleci, kto zostanie, więc kto z kim, kto przeciw komu, kto pod kim. Kto się utrzyma na posadce, na etaciku, a kto nie. Wszelkie chwyty dozwolone. Najdziwniejsze jest przecież, że teatr, dotowany z publicznych pieniędzy, stoi "na skraju bankructwa"! Całkiem jak szpitale. Ale szpitale zawsze mogą powiedzieć, że wartość i liczba zabiegów kosztowo przekracza dotacje budżetowe. Dlaczego jednak teatr nie mieści się kosztowo w ramach udzielanych dotacji? Jaki to mechanizm finansowy kryje nasze życie kulturalne, że teatr, zdawałoby się będący w komfortowej sytuacji dotowania z pieniędzy podatnika, popada w bankructwo?

Koszty utrzymania rosną, a dotacje nie? To obniżyć koszty. Ale! Jak obniżać, gdy związki zawodowe nie pozwalają, inspekcja pracy ma swe wymagania, "układy" nie pozwalają zwolnić tego czy tamtego, a tu jeszcze wielu urzędników żyje z samego faktu istnienia publicznych teatrów, pobierając całkiem niezłe pobory. Przy okazji chryi w "Powszechnym" pewien krytyk skarży się, że "nie zareagowały władze Warszawy odpowiedzialne za teatr" i "milczało Biuro Teatru i Muzyki". Mój Boże: Biuro Teatru i Muzyki! Pewnie dlatego, że nie ma "Biura Książki" i sprywatyzowano wydawnictwa, mamy jeszcze w Polsce co czytać. Sprywatyzujmy i teatry!

Co tu dużo mówić: teatry w Polsce to resztówka socjalistyczna, której przychodzi funkcjonować w sytuacji innej niż w PRL, gdzie kultura - traktowana jak propaganda - była dotowana skolko ugodno. Teraz w teatrach panuje chyba to, co najgorsze z dotującego socjalizmu (kumoterstwo, układy, urzędnik czy polityk jako decydent) i to, czego wymaga wolny rynek: żeby ktoś tę produkcję teatralną jeszcze może kupił i za nią zapłacił... Ta mieszanka okazuje się piorunująca, ale wcale nie służy teatralnictwu. Niedawno w teatrze im. Słowackiego w Krakowie krytyk pobił reżysera, kilka lat wstecz w Łodzi miejscy strażnicy wynosili z Teatru Nowego kilku strajkujących aktorów, bo nie godzili się na nowego dyrektora... Ale co tam takie incydenty: gorzej, że umiera sztuka dramatyczna czy może raczej: w warunkach socjalistycznej resztówki osadzonej pośród komercji - nie może przebić się ambitna sztuka komercyjna, boć "komercyjność" nie wyklucza artyzmu. Toteż krytycy gremialnie narzekają na szmirę, wulgarność, miałkość dramaturgii współczesnej, jakby nie postrzegając związku między socjalistycznym finansowaniem teatrów a uwiądem czy raczej brakiem odrodzenia się sztuki dramatycznej, chociaż nie ma już cenzury. Nie ma cenzury - ale i nie ma konkurencji, wyboru: wszechwładna matka sitwa i siuchta, rządząca - dotowanym z publicznej forsy teatrem za pośrednictwem upolitycznionych urzędników od demokratycznie zarządzanej kultury przepuszcza szmirę, wulgarność, miałkość, odsiewa co wartościowsze propozycje. Sztuka nie znosi demokracji: teatr powinien mieć właściciela prywatnego - spółkę, konsorcjum - nie podatnego na kaprysy "władzy dotującej".

Andrzej Łapicki, żegnając się niedawno z teatrem, powiedział m.in.: "Do tej pracy potrzeba przede wszystkim wiary w teatr, który jest. Ja tę wiarę straciłem. (...) Teatr, który dziś mamy, jest dla mnie czymś osobliwym, dziwnym. Zupełnie obcym. Współczesnemu widzowi podobają się rzeczy, których nie jestem w stanie zrozumieć. Tak dzieje się nie tylko w Polsce, ale w ogóle na świecie. Nie wiem dlaczego i nie chce mi się nawet dociekać".

Mnie się jeszcze chce dociekać. "W ogóle na świecie film i telewizja zadały cios teatrowi, a poza tym - poza Ameryką - teatr jest niemal wszędzie dotowany z publicznej forsy, acz w bardzo różnym zakresie. "W ogóle na świecie" demokracja rządzi więc teatrem za pośrednictwem dotowania, a wraz z nią polityczna poprawność, która jest niczym innym jak neo-marksizmem, czyli sprzyjaniem sztampie, schematowi, zanikowi twórczej oryginalności i niszczeniu samodzielnego myślenia. To jest przyczyna uwiądu dramaturgii i dziczenia teatralnych obyczajów w warunkach braku teatrów prywatnych albo ich sekowania, nieuczciwej konkurencji poprzez dotowanie teatrów publicznych. Nie ma niezależnej elity, zdolnej wytwarzać wartościową awangardę lub pogłębiać tradycję dobrych wzorców: politycznie poprawny, demokratycznie zarządzany teatr, dotowany z publicznego szmalu, ich nie wytworzy.

Z teatrami dotowanymi z publicznej forsy - dziwna sprawa: niby mają do spełnienia "misję kulturową", ale oto p. Krzysztof Kumor, prezes ZASP, tak pisze o tym, co dzieje się "we współczesnym teatrze": "Naturalizm ekshibicjonistyczno-fizjologiczny, uznający rzyganie, seks oralny czy oddawanie moczu na scenie za środki artystycznego wyrazu (...) zyskiwał akceptację licznego grona twórców i kibicujących im recenzentów. Wszelkie próby protestu wywoływały gwałtowne oskarżenia o ograniczanie swobody twórczej, przywracanie cenzury i mentalne zramolenie. Jednocześnie atakowano klasyczne teatry repertuarowe, zarzucając im wtórność i wstecznictwo"...

To wszystko jednak pisze p. Kumor w bardzo bezosobowej formie. Kto to robił? Kto dziś jest tak silny, że nawet "wszelkie próby protestu" nic nie dają? Tak silny może być dziś tylko demokratyczny polityk, zawiadujący kulturą poprzez dotacje. Gdyby teatry były prywatne, to pewnie w jednym sikano by na scenie, pokazywano seks oralny i inny naturalizm "ekshibicjonistyczno-fizjologiczny", w innym ogrywano by oszczerczą agitkę jakiegoś czerwonego agenciny przeciw Piusowi XII, ale w jeszcze innym ktoś wystawiłby może sztukę pt. "Bermanięta i Fejginiątka" albo sceniczną adaptację "Towarzysza Szmaciaka" Szpotańskiego - i ludzie waliliby drzwiami i oknami, nawet bez specjalnego stręczenia ze strony recenzentów. Podobnie jak kupują książki Jerzego Roberta Nowaka, Stanisława Michalkiewicza, Joanny Siedleckiej, Waldemara Łysiaka, chociaż pokażcie mi "urzędnika od kultury", jej "państwowego mecenasa", co to by przyznał "grant" ich autorom lub wydawcom...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji