Artykuły

Żyjąc z wojną wypisaną na twarzy

"Osaczeni" w reż. Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Agnieszka Michalak w Dzienniku.

Władimir Zujew to obok Kolady i Sigariewa jeden z najgłośniejszych młodych dramaturgów w Rosji. Po prapremierze "Osaczonych" w łódzkim Teatrze Jaracza wiemy już dlaczego. W ten sposób wojny na scenie jeszcze nie pokazywano.

Zaczyna się naiwnie. Trafiamy do mieszkania wyłożonego gumoleum w pomarańczową kratę. Biały stół z dwiema szufladami, stary kran i obskurny zlew. W mieszkaniu Łarik. Stop-klatka. W mieszkaniu Łarik i Wesoły. Kumple Rówieśnicy, wychowali się razem. Za chwilę razem upiją się do błogiej nieprzytomności spirytusem z plastikowej butelki. Wcześniej wypalą skręta i porozmawiają o swoich kobietach. Z każdą sekundą rośnie napięcie. Biorą "piguły". Rozmowa nabrzmiewa agresją. Powietrze staje się gęste od dymu, krzyku, śmiechu i wspomnień. Wesoły wrócił z wojny, z Czeczenii. Teraz w bojówkach zawsze nosi granat - jako amulet, namacalny dowód walki na śmierć i życie. A spirytus, który potrafi wypić jednym haustem, daje mu życie. Jak woda. Wesoły Kamila Maćkowiaka wojnę ma wypisaną na twarzy. W każdym jego geście jest nienawiść do świata i ludzi. Jego oczy na zmianę śmieją się i płaczą, krzyczą o pomoc. Nie, Łarik Sambora Czarnoty mu nie pomoże. Nie był tam, nie przeżył traumy. Słabe serce uratowało go przed krwią i trwogą. Tępo słucha opowieści o martwych ciałach, które Wesoły mył nocami, o rozkazach do natychmiastowego wykonania. Z kolejnej kieszeni bojówek Wesoły wyjmuje skradzione żarówki, cukier w kostkach (należy mieć go zawsze na wszelki wypadek) i słoninę - starannie kroi ją w plasterki i łapczywie niczym głodny pies zjada z podłogi Przeżył, wrócił z rzezi. A jest martwym wśród żywych. Wojna zabiła w nim człowieka, lecz nie zabiła wspomnień, które wracają i tną serce plasterek po plasterku. Zabiła w nim wrażliwość i pobudziła do życia osaczone, zdolne do mordu zwierzę. Wulgaryzmy brzmią w jego ustach brutalnie, ale nie rażą. Ze sceny bije strach, a na widowni panuje skupienie, które aż boli. Maćkowiak budzi litość, pragnie się go przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale nie będzie. "Piguły" zaczynają działać. Wesoły staje się jeszcze bardziej agresywny. Łarik potulnieje, zaczyna się bać. W panice szuka granatu. Teraz koszmar zaczyna się naprawdę. Maćkowiak jak w amoku wykopuje spod sceny Jima (Dobromir Dymecki), kolegę z frontu. Strzepuje z niego czarną ziemię i wskrzesza go sam dla siebie. ..

Reżyser Małgorzata Bogajewska ostrożnie dawkuje zło. Jej aktorzy od początku do końca są tego świadomi. Ich łzy zamieniają się w śmiech, alkohol w wodę, woda w krew. Czarnota doskonale wie, jak być żałosnym i znieczulonym. Budzi skrajne emocje. Jego Łarik jest cywilem, wojna go nie dotyczy. Pije z Wesołym, bo się go boi. Nie on kazał Wesołemu pójść na front. Potem zdobywa się na odrobinę współczucia wobec kumpla "Osaczeni" to pokaz aktorskiej siły. Maćkowiak nie boi się odczłowieczenia swego bohatera. Udowodnił, że potrafi zdjąć maskę Niżyńskiego (jego najsłynniejsza dotychczas rola), być brzydki, spocony - jak nieujarzmiona bestia. Jako Wesoły tarza się w czarno-krwistym błocie. Wie, że koniec jest blisko. Oto zagłada człowieczeństwa - mówi Zujew - oto zwierzę, które ocalało. Zwierzę z pociętymi wnętrznościami, które niesie tylko zło. A my? Bezradni patrzymy na zdjęcia ofiar. Czasami współczujemy, pokiwamy głową. Zujew nie pomaga. Nie jest tak naiwny. Stamtąd wraca się martwym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji