Artykuły

Łódź. W Powszechnym przyjemnie i nieprzyjemnie

- Co rano wchodzę na wortal teatralny www.e-teatr.pl, przeglądam zapowiedzi premier. Ufam swojej intuicji. Świadomie dobieram spektakle. Nie jadę do Wałbrzycha, choć modny. Ani na Kleczewską, bo modna - mówi Ewa Pilawska, dyrektor Teatru Powszechnego w Łodzi, pomysłodawczyni i szefowa Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych.

Jak powstaje repertuar Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych, czyli od klikania w internecie do wypraw na próby generalne. Co nas czeka na trzynastym przeglądzie? Dziewięć najlepszych przedstawień w intensywnym, codziennym rytmie. Festiwal potrwa od 17 lutego do 11 marca. Publiczność będzie spotykać się w Teatrze Powszechnym codziennie, wyłączając poniedziałki.

Rozmowa z Ewą Pilawską*:

Czuje się Pani Krystianem Lupą polskich dyrektorów teatralnych?

- Słucham? (śmiech)

Lupa jest obecny na każdym wyreżyserowanym przez siebie spektaklu, Pani - na każdym swojego zespołu.

- Naprawdę, nie oglądam wszystkich. Bardzo jestem ciekawa kilku pierwszych przedstawień po premierze. Potem wpadam tylko czasami, często jedynie na 20-30 minut. Tyle wystarczy, by wyłapać, kto z kolegów pięknie wypełnił postać, a kto popadł w rutynę. Po premierze i bankiecie reżyser wyjeżdża, a spektakl zaczyna żyć własnym życiem. Przejmują go aktorzy i publiczność. Dlatego zadaniem dyrektora jest czuwać nad nim. Często nawet samochód parkuję przed teatrem i wchodzę na widownię na poły incognito. Bo jeśli wjadę przez bramę, to od razu cały zespół wie.

I gdzie Pani siada?

- Mam swoje miejsce: straponten, rozkładane siedzenie przy drzwiach za ostatnim rzędem. Stamtąd oglądam także przedstawienia festiwalowe. Na przykład głośne wieczory Krystiana Lupy w Powszechnym - "Rodzeństwo" i "Kalkwerk" - zabrzmiały lepiej na naszej scenie niż na scenie kameralnej Starego Teatru w Krakowie. Stres zmienionej przestrzeni spowodował, że były to niezwykłe spektakle; Lupa podzielał to zdanie.

Co jeszcze widać z tego miejsca?

- Z niego widać całą prawdę teatru. Krzywo wiszącą kulisę. Źle ustawiony reflektor. Szlachetność kostiumów. Znakomicie sprawdzającą się scenografię. Reakcje widzów.

A jeśli nie podoba się Pani gra aktorów, to wkracza Pani do akcji?

- Wbrew pozorom aktorzy wiedzą, którego wieczoru nie są w formie, potrafią ocenić swoją grę, wiedzą, że było nie tak, kiedy zwracam im uwagę. Nie można tego nie robić tylko dla zachowania miłej atmosfery. Ale nie dopuszczam poprawiania po reżyserze. Wszelkie uwagi mogę dyskutować z nim w fazie prób. Potem już tylko pilnuję zachowania kształtu.

Mówi Pani, że aktorzy są świadomi mielizn. Czemu więc tak emocjonalnie reagują, gdy recenzent je wytknie?

- Bo aktor grający rolę na premierze jest jak matka, która pokazuje światu swoje wytulone niemowlę. A tu przychodzi krytyk i pisze nazajutrz, że to wypieszczone dziecko jest łyse i ma brzydką cerę.

Skoro ogląda Pani spektakle w Powszechnym, kiedy ma Pani czas, by szukać sztuk na festiwal?

- Najczęściej w weekendy. Podróżuję z synem, samochodem. Ale delegację mam jedną, na II klasę PKP, jeśli już pan pyta. Mam to szczęście, że Piotr bardzo interesuje się teatrem, nasze podróże nie są więc okupywane żadnym wyrzeczeniem.

Na co Pani zagląda?

- Nie mam ułożonego planu. Co rano wchodzę na wortal teatralny www.e-teatr.pl, przeglądam zapowiedzi premier. Ufam swojej intuicji. Świadomie dobieram spektakle. Nie jadę do Wałbrzycha, choć modny. Ani na Kleczewską, bo modna. Nie zakładam, że zaproszę Lupę, cokolwiek zrobi. I nie czytam recenzji. W ogóle. Mam własny dekalog artystyczny. Czasem też oglądam przestawienia przed krytykami. "Narty Ojca Świętego" Piotra Cieplaka zaprosiłam do Łodzi po drugiej próbie generalnej. "Miarkę za miarkę" Anny Augustynowicz - po trzeciej generalnej. Mam to szczęście, że koledzy zgadzają się na moją obecność przed premierą.

Zatem: ile wieczorów spędza Pani w teatrze w ciągu roku?

- Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Strzelam: około 200...

Rozumiem. Zwiększona częstotliwość spotkań na Ogólnopolskim Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych to symulacja Pani teatralnego apetytu.

- Skąd! Chodziło o widza. Już w zeszłym roku miałam poczucie rażącej niesprawiedliwości. Na początku lat 90. XX w. Teatr Powszechny niewiele grał w weekendy: taniej wychodziło, by teatr, jako instytucja dotowana, kończył tydzień bajką dla dzieci w piątkowy ranek. Teraz co weekend przychodzi do naszego teatru wierna publiczność, ponad 1000 widzów. Bardzo długo pracowaliśmy, by tę widownię pozyskać. Ja podczas festiwalu zamykałam przed nimi teatr na trzy miesiące. W tym roku zmieniłam to. Spektakle festiwalowe duże będą grane w soboty i niedziele. Natomiast kameralne - a tych najwięcej gra się w Polsce - znalazły się między nimi, w środku tygodnia. Na "Miarkę za miarkę" Anny Augustynowicz wejdzie ledwie 100 widzów. Może to sygnał, że nadszedł już czas na wybudowanie małej sceny...

* Ewa Pilawska, dyrektor Teatru Powszechnego (od 1995 r.), pomysłodawczyni i szefowa Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych. Szczecinianka, absolwentka Studium Wiedzy o Teatrze przy Zamku Książąt Pomorskich i teatrologii na łódzkim kulturoznawstwie. Powołała Lożę Przyjaciół Teatru Powszechnego, Łodzianka roku 2000.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji