Artykuły

Scholi Teatru Węgajty nawracanie widzów

"Cuda Świętego Mikołaja" w Scholi Teatru Węgajty. Pisze Krzysztof Panasik w Gazecie Olsztyńskiej.

Najnowsza premiera Scholi Teatru Węgajty stanowi pewien wyłom w dotychczasowych jej prezentacjach. 0 ile dotąd, niemal z nawyku, predyspozycji, zbliżała dramat liturgiczny, to tym razem zmagała się z materią nieco świeckiego teatru.

Tytuł przedstawienia: "Miracula Sancti Nicolai - Cuda Świętego Mikołaja". Stanowiły je cztery zdarzenia ze szczęśliwym zakończeniem - za sprawą cudownego wstawiennictwa świętego Mikołaja. Podstawą tych czterech obrazów był XII-wieczny rękopis, pochodzący z francuskiego opactwa St. Benoit-sur-Loire. W scenach tych, w których poszczególne role, niczym w praoperze, opowiadają na nutę chorału gregoriańskiego, bohaterowie, jakby żywcem wyjęci ze starodruków, nie brak też muzyki instrumentalnej. Podana w intermediach, pełni rolę chóru greckiego. W przypadku tego przedstawienia, daje wyobraźni widza czas na dopowiedzenia. Całość, w oszczędnej scenografii i geście scenicznym, przywodzącym przed oczy średniowieczne postaci schematycznych ról, żyjących w tle wielkich zdarzeń utrwalonych na malowidłach.

"Cuda świętego Mikołaja", od pierwszego wejścia przedstawiających, zostały umyślone nienagannie - artystycznie, muzycznie, scenograficznie, narratorsko. Czyżby odbyło się to za sprawą Świętego, którego cuda odnalezione po stuleciach, tu zostały przypomniane?

Należałoby wyliczyć nazwiska wszystkich, których udział w przygotowanie przedstawienia, jego prezentację, i to w najmniejszych drobiazgach, wpłynął na entuzjastyczny odbiór całego przedsięwzięcia. Niech przyjmą podziękowania.

Zasługi Scholi Teatru Węgajty w odkrywaniu międzynarodowemu odbiorcy dramatów liturgicznych Kościoła są niepodważalne. Niekiedy jednak, mimo rozgrywania ich w kościołach, cieniu katedr, z udziałem celebransa, z wpleceniem ich w liturgię, w żywy organizm misterium, odbierane bywają jako nieco sztuczna reanimacja. Za to teatr życia, taki, jak w przedstawionych "Cudach", dał posmak większej autentyczności. Przyznam, jakem widz, jeden z wielu, którzy z dziecięcą naiwnością śledzili przebieg zdarzeń, że wyszedłem z tej prezentacji lepszy. No, przynajmniej mający zamiar stawania się takim.

Dlaczego? Dlatego, że - przez Autorów tych scen sprzed wieków - byłem potraktowany z powagą. Cudowne zdarzenia nie wymagały wrzasków, strzałów, bicia, łamania kości, wulgaryzmów, ochodzenia od zmysłów.

Nasza (widzów) wyobraźnia wreszcie została użyta. Z pomocą lekkich gestów, staropolszczyzny, łaciny, muzyki. Hymn modlitewny kierowany ku św. Mikołajowi, miał linię melodyczną jakby zaczerpniętą z "Gloria" jednej z mszy gregoriańskich, współcześnie śpiewanych. "Przyłapanie" świętego na dobrym uczynku - było świetnym pomysłem. Scena okradania Żyda - jakże oszczędna. Jego rola (Robert Pożarski) podana z maestrią śpiewu i skąpej gry. Przygotowanie narracji przez Jacka Halasa dowodziło jego wewnętrznego żaru w odczytaniu łacińskiego oryginału.

Tak, wyszliśmy lepsi. Mając w pamięci filmy, spektakle teatralne zbudowane na przerysowaniu, wrzasku, wulgarności i innych środkach "współczesnego" budowania filmowej i teatralnej rzeczywistości. Średniowieczna wydała się prawdziwsza.

I pomyśleć, że dla osiągnięcia takiego efektu potrzebny był Johann Wolfgang Niklaus i porzucenie przez niego swej ojczyzny, zadomowienia się na Warmii i stąd wykopywanie chorałowej starożytności ze staropolszczyzną włącznie. A do sekundowania sobie ma przecież takie osobowości, jak Marcel Peres i Marcin Bornus-Szczyciński. On i tym razem nie odmówił swego udziału w węgajckiej przygodzie na olsztyńskim zamku, we wcieleniu w postać Świętego od Cudów, z francuskiego rękopisu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji