Artykuły

Podróż do źródeł strachu

"Blask życia" z Teatru im. Jaracza w Łodzi na IX Ogólnopolskim Festiwalu Sztuki Reżyserskiej Interpretacje w Katowicach. Pisze Henryka Wach-Malicka w Dzienniku Zachodnim.

Kto wie, czy Mariusz Grzegorzek nie pogodzi bojowników z dwóch stron umownej barykady... Przyjęło się uważać, że polska publiczność dzieli się wyłącznie na wyznawców teatru brutalnego w treści i chaotycznego w formie, realizowanego przez młodych twórców oraz na konserwatystów, dla których w teatrze ważna jest myśl, słowo i precyzyjny warsztat; przymioty przypisywane reżyserom starszego pokolenia. Tymczasem Mariusz Grzegorzek, reżyser "Blasku życia" w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi udowodnił, że opowieść o granicach ludzkiego upodlenia może wstrząsnąć widzem nie przez epatowanie nagością czy dosłowność, lecz przez doskonałe aktorstwo i przemyślaną reżyserię.

Jeśli widzowie mówili bowiem w przerwie spektaklu, że "trudno wytrzymać płynące ze sceny napięcie" albo "oni grają na granicy brzytwy", to oczywiście mówili prawdę, zapominając jednak, że gwałty i morderstwa nie są "odgrywane" na oczach publiczności, jak ma to miejsce w wielu przedstawieniach tzw. "brutalistów".

Siła spektaklu Grzegorzka tkwi w niezwykłej ekspresji aktorów, którym wierzymy, i których słowa oraz gesty tylko w naszym mózgu przekształcają się w jednoznaczne obrazy. Na scenie nikt nikogo nie bije, bo ręka aktora zatrzymuje się w powietrzu, ale widzowie kulą się ze strachu. Krew jest tylko szminką, rozmazywaną na naszych oczach, ale mamy uczucie, że młodziutka ofiara przemocy naprawdę masakruje sobie twarz. Reżyser nie przekracza jednak granicy bezpieczeństwa; gdy bohaterowie wychodzą z pudełka sceny, nie znikają w kulisach, lecz stają z boku i zmieniają sposób zachowania. Po prostu na chwilę wracają do normalności, dając widzom sygnał: nie zatraćcie się w emocjach, które w was wyzwalamy. To tylko teatr, a my jesteśmy aktorami. To świetny zabieg, podobnie jak przerwy w narracji, w których pracownicy techniczni zmieniają dekoracje, a bohaterowie odgrywają pantomimiczne, senne etiudy, znoszące napięcie pointy, poprzedzającej wyciemnienie.

"Blask życia" jest aktorskim popisem w wielkim stylu. Całej obsady, ale przede wszystkim odtwórców pary głównych bohaterów: Małgorzaty Buczkowskiej w roli Lisy i Ireneusza Czopa jako Clinta. To oni uwiarygodnili prostą i dość schematyczną w gruncie rzeczy opowieść o dwójce morderców, podróżujących przez Amerykę. Zarówno reżyser, jak i aktorzy skupili się na analizie narodzin toksycznego związku. Lisa, zwabiająca dziewczyny, które Clint gwałci i zabija, wie, że jej partner jest człowiekiem złym. Ale to jedyny człowiek, który w ogóle ją zauważa! Lisa nie rozróżnia miłości od wykorzystywania; od dzieciństwa spotykała się tylko z brudem życia. Jeśli Clint przycichnie więc czasem w swojej złości i pogładzi ją po włosach, to jest szczęśliwa. To jest ten jej "blask życia". Clint świetnie wie, że żona od niego nie ucieknie i dlatego wykorzystuje ją w najbardziej brutalny sposób. Do końca wierzy też w swoją nad nią przewagę.

To mógł być dłużący się, melodramatyczny spektakl. Powstało przedstawienie "po brzytwie", które trudno wyrzucić z pamięci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji