Artykuły

Spełnione marzenia

- Wizyta w Teatrze Rozmaitości często wiąże się z przekroczeniem pewnego tabu. Nie zawsze jesteśmy na to gotowi. Pamiętam, że czasem wybierałem się tam z obawami, ale zawsze wracałem wzbogacany o nową perspektywę - mówi MACIEJ STUHR, aktor Teatru Dramatycznego w Warszawie.

Jacek Cieślak: Tak jak grany przez pana gangster Chwastek z filmu "Francuski numer" długo serfowałem po sieci w poszukiwaniu informacji i wyświetliło mi się wiele stron i blogów przygotowanych przez pana wielbicieli - w tym kilka z reklamą pewnego kubka z zupą producenta, który odcina kupony od pana popularności bez pana wiedzy.

Maciej Stuhr: Aż żal serce ściska, że nie dostaję chociaż dwóch groszy od jednego kliknięcia! Tym bardziej że nastąpił boom na śmieszne filmy, a wśród nich drugą młodość przeżywają moje skecze kabaretowe.

Ale ten kubek jest chyba nagrodą potwierdzającą, że kojarzy się pan z gorącymi tematami. A właśnie na ekrany wszedł "Testosteron", w którym większość bohaterów unika trwałych związków z kobietami.

- Z góry odrzucam zarzut mizoginizmu. W filmie występuje siedmiu mężczyzn i każdy z nich prezentuje inne męskie spojrzenie na świat, życie i kobiety. Jeśli nawet jednemu z bohaterów można zarzucić seksizm - to inny nieustannie wydzwania do żony, jest wręcz pantoflarzem. A przecież nie można powiedzieć, że "Testosteron" to film pantoflarski!

Jednak zauważa pan chyba we własnym środowisku, że mężczyźni coraz rzadziej żenią się i zostają ojcami?

- Rzeczywiście, porównując mój rodzinny styl życia z egzystencją wielu przyjaciół, czuję się czasami jak ufoludek. Bardzo możliwe, że wynika to z obaw przed wzięciem na siebie odpowiedzialności, która każe we właściwym momencie powiedzieć sobie, że dojrzeliśmy i zaczynamy życie na serio. Unikają takiej decyzji, co wiąże się z panującym dziś przymusem bycia wiecznie młodym - lansowanym przez media i producentów. To oni kreują nowe potrzeby i później je podtrzymują. I chociaż koalicja rządząca chciałaby może inaczej, rodzina znajduje się w coraz trudniejszej sytuacji. Dziś wielu jest bezdzietnych, beztroskich kawalerów. A na starość kto im laseczkę będzie podnosił?

Czy to prawda, że "Korowód" w reżyserii Jerzego Stuhra i z pana udziałem ma opowiadać historię związaną z teczkami?

- Scenariusz istnieje, ale projekt jest w fazie prenatalnej. Wciąż trwa zbieranie pieniędzy. Mam zagrać rolę epizodyczną, a wątek teczkowy jest jednym z wielu. Na pewno na czasie, ale właśnie w związku z tym gromadzenie funduszy idzie opornie. Na razie moje przygotowania do tego filmu ograniczają się do trzymania kciuków.

Gra pan obecnie w "Aniołach w Ameryce. Gejowskiej fantazji na motywach narodowych". Proszę powiedzieć, co pan sądzi o szkockiej ustawie, która zakazuje używania w placówkach służby zdrowia słów "mama" i "tata", bo to może oznaczać dyskryminację homoseksualnych rodziców?

- Czasami wydaje mi się, że to spore błogosławieństwo dla Polski, że jesteśmy kilkanaście lat w tyle za Europą Zachodnią. Możemy zobaczyć, czym grozi zbyt szybki rozwój. Tolerancja bywa przecież doprowadzana do absurdu, ten zaś jest logiczną konsekwencją wcześniejszych kroków. Na szczęście my je dopiero rozważamy i nie musimy nikogo głupio naśladować. Choć akurat w sprawie tolerancji mamy wiele do zrobienia.

A co pan sądzi o tzw. małżeństwach homoseksualnych?

- Warto by zapytać profesora Miodka, jakie jest pochodzenie słowa "małżeństwo". Ale i bez jego fachowej pomocy wydaje mi się, że oznacza wyłącznie związek mężczyzny i kobiety. Inna sprawa to ułatwienia prawne dla par homoseksualnych. Trudno jednak takie związki uznać za małżeństwa.

Krzysztof Warlikowski opowiadał, jak wracał pan po próbach "Aniołów" do rodziny i zastanawiał się, co by było, gdyby heteroseksualiści znaleźli się w mniejszości.

- Gram kryptogeja, prawnika, mormona i republikanina. Żadnym z nich nie jestem i choć homoseksualnych przyjaciół mam sporo, musiałem uruchomić całą moją wyobraźnię, żeby zrozumieć, co musi czuć Joe, który całe życie stara się postępować zgodnie z prawami boskimi i surowymi zasadami rodziny - mimo że jego natura sprzeciwia się temu. Patrząc na moją żonę i dziecko, pojąłem, co ja bym czuł, gdyby takie życie jak mojej rodziny było zakazane i musiało się toczyć w ukryciu, zaś Kościół, państwo i społeczeństwo kazałyby mi żyć z mężczyzną. To dopiero piekło! Wizyta w Teatrze Rozmaitości często wiąże się z przekroczeniem pewnego tabu. Nie zawsze jesteśmy na to gotowi. Pamiętam, że czasem wybierałem się tam z obawami, ale zawsze wracałem wzbogacany o nową perspektywę.

Pana bohater dzwoni do matki i boi się przyznać do homoseksualizmu. A pan dzwonił do mamy, żeby powiedzieć, jaką gra rolę?

- No nie, ale miałem obawy, gdy mój tata przyjechał na próbę generalną. Kamień spadł mi z serca, kiedy powiedział, że po raz pierwszy nie ma do mojej roli żadnych uwag. Zwrócił też uwagę, że tak jak w dawnych spektaklach Jerzego Jarockiego aktorstwo jest jednolite, zespołowe. To dziś rzadko się zdarza, bo każdy gra sobie.

A żona?

- Przy niej zawsze okazuję się fatalnym aktorem. Cokolwiek przeskrobałem i staram się wzbić na wyżyny moich aktorskich możliwości udawania, natychmiast widzi, że coś jest nie tak. Nawet w najlepszych rolach dostrzega środki, których użyłem po raz drugi. Przed "Aniołami w Ameryce" na wiele była przygotowana, bo nie potrafiłem swoich przemyśleń zakończyć na próbie i - ku jej utrapieniu - gadałem również o spektaklu w domu. Myślę, że też czuła się zestresowana, chociaż Jacek Poniedziałek, który gra mojego scenicznego partnera, zapewniał ją, że wytrwałem przy swojej heteroseksualnej orientacji.

Kiedy pan coś napisze?

- Faktycznie często o tym marzę. Ale wcześniej musi się pojawić temat. Nie potrafię zacząć pisać bez określonego celu. Na razie ograniczam się do limeryków. Na próbach "Aniołów" humory poprawiał nam m.in. taki: "Raz pewien mormon w Niu Jorku/ Pogrzebał drugiemu w rozporku/ Choć tamten był Żyd/Wciąż grzebał Joe Pitt/ Zostając wciąż w dobrym humorku!".

W filmach można oglądać pana w drodze z Warszawy do Paryża, innym razem w Galicji. A sam gdzie by się pan umiejscowił?

- Takich deklaracji muszę się wystrzegać. Już tłumaczę, dlaczego. W jednym z wywiadów powiedziałem, że bardzo kocham swój kraj, a objawem miłości jest również wstyd za Polskę. Generalnie jednak jest to moje miejsce na ziemi i tu właśnie mam swoją misję do spełnienia. Ciekawe były reakcje na ten wywiad, o których dowiedziałem się przy okazji afery z faszystowską stroną internetową "Blood And Honor". Dowiedziałem się wtedy, że obok zdjęcia Hitlera, Mussoliniego i Franco umieszczono tam także moje: blondyna z niebieskimi oczami, z dopiskiem, że cieszy postawa Macieja Stuhra, który daje przykład młodym Polakom, jak kochać swój kraj!

A pokochał pan Warszawę?

- Kiedyś ukułem powiedzenie, że z Krakowem nie zrywa się ostatecznie, nawet wyjeżdżając do Watykanu. Wciąż czuję się krakusem, mimo że w dowodzie osobistym mam już wpisaną Warszawę. Decyzję o przeprowadzce podejmowałem płynnie, stopniowo, ale w jednym kierunku. Raz może dostałem propozycję pracy w Krakowie. Telefony dzwoniły tylko z Warszawy. Przez osiem lat, wzorem wielu krakowskich aktorów, żyłem w pociągu. Do filmu, do kabaretu można dojeżdżać tym środkiem lokomocji. Ale do teatru? To już jest absurd, a zostałem etatowym aktorem Dramatycznego. Między innymi dlatego postanowiłem zamieszkać na jednym z miłych warszawskich osiedli.

Gdzie lubi pan przebywać w Warszawie poza tym miłym osiedlem?

- Bardzo dobrze czuję się w Teatrze Dramatycznym. Przypomina mi Stary Teatr z mojego dzieciństwa. Do innych miłych miejsc trzeba już dojechać taksówką, bo po drodze nie jest już tak interesująco, jak bywa w Krakowie, gdzie wystarczy wejść do kamienicy obok.

Zgodzi się pan, że ciągła potrzeba zmiany miejsca, wywoływania fermentu, tak jak to czyni Chlestakow - jest wpisana w pana role?

- Rzeczywiście przytrafia się to wielu moim teatralnym postaciom, a filmowe w związku z tym zawsze dostają w twarz. Ciekawe, z czego to wynika, bo w życiu udaje mi się uniknąć skrajnych sytuacji. Raczej rozładowuję napięcie, niż je tworzę. Kiedy spoglądam w przeszłość, przypomina mi się Jacek Fedorowicz, który grywał podobne postaci.

Ale on ze stoickim spokojem reagował na chaos świata, a pan go jeszcze powiększa!

- Najważniejsze, że gram bardzo różne role - w filmowych komediach, w kabarecie, prowadząc Europejskie Nagrody Filmowe czy pracując z Warlikowskim, co - na chłopski rozum - nie powinno się przytrafić jednemu aktorowi. Moim marzeniem jest, żeby było tak dalej.

Maciej Stuhr w tym tygodniu w filmie "Francuski numer" (Canal+ Film, środa, godz. 21.50)

***

Maciej Stuhr

Rzadko się zdarza, by syn wybitnego aktora zdołał zaistnieć w filmie i teatrze w sposób tak niezależny od kariery ojca - tworząc własny, rozpoznawalny styl. Kreując coraz rzadziej spotykane w dzisiejszych produkcjach postaci polskich inteligentów. Osoby gubiące się w naszej trudnej rzeczywistości, a jednak wychodzące z opresji zwycięsko i z humorem. Debiutował na planie X części "Dekalogu" Krzysztofa Kieślowskiego. Związał się z kabaretem Po Żarcie, prowadził galę Fryderyka, a ostatnio Europejskich Nagród Filmowych. W chorzowskim Teatrze Rozrywki grał Raskolnikowa, w Ateneum występował w spektaklu Magdy Umer z piosenkami Wojciecha Młynarskiego. W Teatrze Telewizji widzieliśmy go w tytułowej roli w "Szczęściu Frania". Na małym i dużym ekranie -we "Wszystkich pieniądzach świata", w"O dwóch takich, co nic nie ukradli", "Fuksie", "Przedwiośniu", "Przeprowadzkach", a także "Chłopaki nie płaczą" i "Pogoda na jutro". Właśnie wszedł na ekrany "Testosteron" z jego udziałem. Aktor jest związany w Teatrem Dramatycznym w Warszawie, gdzie zagrał Chlestakowa w "Rewizorze". Obecnie wziął urlop, żeby wystąpić w "Aniołach w Ameryce" Krzysztofa Warlikowskiego w TR Warszawa. Stworzył w nich kreację młodego religijnego konserwatysty starającego się zwalczyć i ukryć swoją homoseksualną naturę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji