Artykuły

Dalekie śniadania

191. Krakowski Salon Poezji w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Wiersze Aleksandra Rybczyńskiego czytali: Anna Dymna i Tomasz Międzik. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Kiedy czyta na głos, ma aurę omszałego archiwisty, co nocami, przy tłustym płomieniu naftowej lampy, skulony nad nieogarnioną księgą, barytonem trzmiela sam sobie niespiesznie recytuje sekrety spraw naprawdę ważnych. Na przykład - śniadanie. Śniadanie sprzed stu bądź pięciu lat. Śniadanie dawne, dokonane, pamiętne.

Czyjś daleki poranek z białym serem, bułką, pomidorem i jej uśmiechem... "niewiele więcej/ chciałbym ocalić:// pochylona nad stołem/ łagodnie się uśmiechasz/ kładąc plasterki pomidora/ na bułkę z białym serem". Gdy na zeszłym Salonie Poezji Tomasz Międzik trzmielim barytonem czytał te wersy Aleksandra Rybczyńskiego, daleki poranek - wracał mocno. Daleki poranek i wszystko, co dawno dokonane i czego ślady Rybczyński w wierszach zapisał, wracało intensywnie, kiedy on czytał, skulony nad kartkami. A obok Anna Dymna. Jakby czekała na zgodę, by móc dokończyć wiersz o śniadaniu zamarłym, albo móc zacząć czytać frazy inne, słowa o czymś równie ważnym. On i ona - archiwista i ta, która pomaga pamiętać.

Zeszłej niedzieli pierwszy raz tak jasno pojąłem, że osobność aktorstwa Międzika to właśnie ta aura nienachalna, nigdy stąd i zawsze nie z naszego czasu, aura człowieka pochylonego nad księgą spraw naprawdę ważnych. Ale tyle powiedzieć, to mało powiedzieć. Nie idzie bowiem o kojącą niedzisiejszość Międzika, o jego klasyczne, niby arystokratyczne spóźnienie o krok. Nie. Chwalić Boga, wciąż jeszcze sporo jest w Polsce tak pięknie spóźnionych, choćby Jerzy Trela, Izabela Olszewska, Janusz Gajos, wspomniana Dymna albo Zofia Kucówna. Nie chodzi więc o Międzika spóźnienie o krok. Chodzi o rzadką kruchość kroku spóźnionego.

Inaczej powiem: przy aktorstwie Międzika od razu wiadomo, że - w najlepszym tych słów znaczeniu - coś jest w nim nie tak, coś jest inaczej, jakaś wiekowa elegancja, ale długo; cholernie długo trzeba Międzika grę na podniebieniu rozcierać i w ucho wgniatać, by pojąć, że sednem inności jest - dyskrecja elegancji. Tylko w samotności jest się w swej intonacji, gestach i mimice aż tak umiarkowanym. W teatrze tylko wtedy, gdy rola to głównie rozmowa z samym sobą, a dopiero później, w drugiej kolejności, pokaz dla zapatrzonego i zasłuchanego mrowia - tylko wtedy można być na scenie tak dyskretnie i opowiadać na milimetrach, miękko, na krawędzi szeptu.

Cokolwiek Międzik gra - jest w nim to skulenie kronikarza, pamiętającego wiele, tkwi w nim delikatność człowieka samotnie i tylko dla siebie szukającego słów przy tłustym płomieniu naftowej lampy. Czy gra starego tancerza tanga, czy jest postacią ze świata Gogola, Czechowa bądź Szekspira, czy też czyta wiersze Rybczyńskiego, obojętne - zawsze przynosi z sobą ten sam spokój pana spóźnionego o krok ledwo zauważalny. I zawsze jakby sam siebie karcił. Nie tak głośno! Lżej! Z mniejszą intensywnością! Po co papuzie akcentowanie? Po cholerę bombastyczne intonacje? Po diabla barok pauz?... Nie miotaj się. Oddychaj. Jak w pustym pokoju - tylko oddychaj, a kto wie, może przy okazji kapnie dawno temu zapomniane słowo i z przeszłości na mgnienie wrócą rzeczy naprawdę ważne?

I tak tydzień temu zjawiały się słowa Rybczyńskiego. Rzeczy naprawdę ważne wracały, przypominały się, jak przypominają się w wierszach Rybczyńskiego, w tych drobiazgach lirycznych, będących zapisem nieuchronnej utraty cichych detali świata - śniadania, łzy, dotyku, uśmiechu, zmierzchu. Te w przeszłość wychylone wiersze - kronika nostalgii nienapastliwej - nigdy nie wymachują łapkami, nie szlochają, nie rwą sobie słów z frazy, nie tupią, nie tłuką talerzy w rozpaczy. Bo po co komu, Panie Boże, taki cyrk?

Nie lepiej, jak Międzik, raz jeszcze opowiedzieć sobie drobinę przeszłości: łagodny uśmiech kobiety pochylonej nad stołem i plasterki pomidora na bułce z białym serem? Nie lepiej, jak Dymna, poczekać dyskretnie, by móc sobie przypomnieć dalekiego robina, który: "kołysze się na gałązce/ łepek utrzymując nieruchomo w powietrzu", a dalej - inne rzeczy dokonane na chwilę sobie przywrócić: "pączki klonowych liści w nocy /.../ tamte wiosny /.../ zapach ziemi o zmierzchu /.../"? Lepiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji