Lorca po podlasku
"Wypominki" w reż. zespołu w Teatrze K3 w Białymstoku. Pisze Jerzy Szerszunowicz w Kurierze Porannym.
"Wypominki" Teatru K3 , to Federico García Lorca przetłumaczony na podlaski folklor.
Efekt jest zaskakujący.
Pomysł na teatralne danie był trochę szalony. Z hiszpańskiego dramatu wyrwij intrygę i przesadź ją na grunt tradycyjnych wypominków (wspominania zmarłych) i dopraw tradycyjnymi pieśniami z okolic Zusna na Suwalszczyźnie.
O dziwo, operacja się udała. Trochę jak w dowcipie - bo wyrwany z kontekstu pacjent (Lorca, "Krwawe gody") zmarł. Na szczęście była to wymiana "życie za życie": Hiszpan przepadł, ale narodził się spektakl. W czym nie mała zasługa scenografa, Mikołaja Maleszy.
Figury Maleszy
Trzy aktorki - Marta Rau (autorka scenariusz), Ewa Mojsak i Dorota Grabek - dostały do ręki naprawdę skuteczną broń: drewniane figury Mikołaja Maleszy. Dzięki nim, "Wypominki" nabrały autentyczności obrzędu. Teatr K3 skorzystał z siły, na której przez wiele lat opierały się słynne przedstawienia supraskiego Wierszalina.
Dzięki tym pięknym i szlachetnym figurom, publiczność mogła bez większych zastrzeżeń uwierzyć, że historia o zakazanej miłości, za którą trzeba zapłacić krwią, naprawdę rozegrała się gdzieś obok. Nawet pomimo obco brzmiących imion bohaterów i wydarzeń wymagających wina i ostrych przypraw, a nie mleka i owsianki, by mogły się wydarzyć.
Pienia o miłości i nienawiści
"Wypominki" to historia o tym, jak panna młoda dała się porwać z własnego wesela, jak mąż świeżo poślubiony zemścił się na kochanku, jak po raz kolejny polała się męska krew i kobiece łzy. Rzecz zagrana z powagą godną antycznej tragedii, a wyśpiewana na ludową nutę. Zderzenie tych dwóch stylistyk, dwóch światów, o dziwo - nie razi. Przeciwnie - podkreśla uniwersalność historii, pokazuje, jak bardzo podobni są ludzie żyjący w odległych miejscach i odmiennych kulturach. Miłość wszędzie jest siostrą nienawiści, a śmiech chodzi w parze ze łzami.