Śmiech po każdym zdaniu
"Konopielka" w reż. Macieja Ferlaka w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Pisze Zdzisław Niemiec w Kronice Beskidzkiej.
"Konopielka", powieść Edwarda Redlińskiego wydana w 1973 roku, ma za sobą długi sceniczny żywot i udaną adaptację filmową. A teraz, po latach, dotarła na scenę Teatru Polskiego. Spóźniony bielski debiut utworu Redlińskiego pisanego w innej epoce, wypadł nad wyraz świeżo i aktualnie. Bawi lepiej niż angielskie farsy.
Redliński portretuje tragikomicznych mieszkańców położonej gdzieś pod Białymstokiem wsi Taplany, tkwiących głęboko w dziewiętnastowiecznej biedzie i obyczajowości. To ludzie prostolinijni, z gruba ciosani, ale uczciwi, szanujący ziemię, przyrodę i wiarę. Całym ich światem jest gospodarstwo posiadane z dziada pradziada. Ich przeciwieństwo to osoby żyjące w mieście, bez ziemi, takie jak tytułowa konopielka, czyli młoda, ładna, dbająca o linię, bezpruderyjna młoda nauczycielka. Nic dziwnego, że zdrowo zamąciła w taplarskim mateczniku i zżyci ze swoją wsią na amen chłopi zaczynają nieśmiało myśleć o przeprowadzce do pobliskiego miasta.
Współczesne pokolenie taplarczyków szuka lepszego życia w Chicago, Londynie czy Glasgow. Zmieniły się realia, ale mentalność - nie tak bardzo. Więc styl życia wiejskich prostaczków, obśmiany przed laty błyskotliwie (ale ciepło, nie zjadliwie) w "Konopielce", wygląda wciąż dziwnie znajomo. Mimo upływu lat tekst Redlińskiego nadal skrzy się przekomicznymi dialogami. Salwy śmiechu wybuchają na widowni praktycznie po każdym zdaniu! To także efekt sprawnej reżyserii Marcina Ferlaka i koncertowej gry Grażyny Bułki, Kuby Abrahamowicza, Jerzego Dziedzica i Tomasza Lorka w rolach taplarskich indywiduów oraz Jagody Kołeczek - jako nauczycielki reprezentującej nową obyczajowość. "Konopielka" na małej scenie Teatru Polskiego to półtorej godziny radosnego, ale bynajmniej nie bezmyślnego śmiechu. Bo co nieco do przemyślenia zostaje w głowie po wyjściu z teatru. Polecam.