Artykuły

Kto nie gra, ten przegrywa

Pajace w reż. Magdaleny Łazarkiewicz w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Jacek Marczyński.

W Łodzi wystawiono "Pajace". Można wytykać niedostatki, gdy Teatr Wielki od miesięcy walczy o przetrwanie. Niełatwo krytykować solistów, którzy zaangażowali się w obronę sceny operowej, jeszcze do niedawna uznawanej za jedną z najlepszych w kraju. Ten spektakl dowodzi przede wszystkim, że teatr musi mieć normalne warunki do pracy. Inaczej czeka go smutny koniec.

Kadencję poprzedniego szefa Teatru Wielkiego w Łodzi przerwało latem ubiegłego roku aresztowanie. Nowa dyrektor naczelna Grażyna Wasilewska otrzymała wielomilionowe zadłużenie, a na dodatek wdała się w spór z holenderskim agentem, dla którego miano przygotować inscenizację "Rigoletta". Twierdziła, że teatru na nią nie stać, ale opinie łódzkich ekspertów prawnych, ogłoszone w dniu premiery "Pajaców", wskazują wyraźnie, iż z umowy nie można się wycofać. Inaczej trzeba będzie zapłacić karę liczoną w setkach tysięcy euro, a do spłacenia są przecież ponad 3 mln zł krajowych długów. Jakby jeszcze tego było mało, Teatr Wielki w Łodzi nie miał przez wiele miesięcy dyrektora artystycznego, a śpiewacy zajęci byli głównie pisaniem listów w obronie opery lub organizowaniem koncertów, z których dochód choć trochę zniwelowałby pustki w teatralnej kasie.

Zapewne dzięki nadzwyczajnej mobilizacji całego zespołu "Pajace" nie tylko doszły do skutku, ale ogląda się je z pewną satysfakcją. Opowieść o aktorze wędrownego teatrzyku, który nie chce być komediantem-pajacem, lecz jak prawdziwy mężczyzna nie może pogodzić się z faktem, iż zdradza go kobieta, mą w tym kształcie scenicznym sporo niedostatków, ale i kilka atutów. Poprzestańmy na tych ostatnich. Reżyser Magdalena Łazarkiewicz odwołała się do klimatu filmów Felliniego. Dojrzałą, dramatyczną kreację stworzył Krzysztof Bednarek jako zdradzany Canio, nie ustępował mu w roli Tonia Zenon Kowalski, dobra aktorsko była Monika Cichocka jako niewierna Nedda. A przede wszystkim Tadeusz Kozłowski poprowadził orkiestrę ze świetnym wyczuciem stylu włoskiego weryzmu, do którego należy dzieło Ruggiero Leoncavalla.

Premiera, w sytuacji, w jakiej znalazł się Teatr Wielki, wydaje się być cudem. Te są ponoć możliwe, ale jeśli nawet, bywają zdarzeniami jednorazowymi. Nową inscenizację zestawiono w jeden spektakl z "Rycerskością wieśniaczą" Piętro Mascagniego, wystawioną w Łodzi przez tę samą ekipę realizatorów zaledwie rok temu. I nastąpiło zderzenie dwóch światów. Można było odnieść wrażenie, że reżysera spektaklu w ogóle nie było, soliści znaleźli się na scenie przypadkowo i prezentowali jedynie zestaw nieznośnie sztampowych operowych gestów, a balet zdumiewał nieporadnością. Ponadto Jolanta Bibel (Santuzza) zajęta była głównie układaniem fałd sukni, Ireneusz Jakubowski heroicznie, lecz z miernym efektem zmagał się z partią Turridu, reszta zaś wykonawców, z wyjątkiem Rafała Songana, w ogóle nie rozumiała, o czym śpiewa.

Można się obawiać, że nowe "Pajace" czeka ten sam los, bo tak jak inne spektakle, będące tu do niedawna w repertuarze, zejdą ze sceny zaraz po premierze, Teatr nie ma pieniędzy na występy przed własną publicznością, ale kto nie gra, ten przegrywa. Łódzka opera musi odzyskać szansę stałej pracy, że nie wspomnę o konieczności pozyskania nowych śpiewaków do niezbędnego ódmłodzeiłia zespołu. W przeciwnym razie nieuchronnie zmierzać będzie ku likwidacji. Myśl tę należy dedykować samorządowcom województwa łódzkiego, odpowiedzialnym za los Teatru Wielkiego, którym wydaje się, że do rozwiązania problemów wystarczy kolejna zmiana na stanowisku dyrektora.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji