Życie to nudna, bezcelowa, absurdalna partia szachów
Angielski tytuł sztuki Samuela {#au#247}Becketta{/#} brzmi "Endgame", co znaczy dokładnie "koniec gry". Wzięte jest to z języka szachowego, stąd polska wersja tytułu - "Końcówka".
Autorów sztuk teatralnych można, moim zdaniem, podzielić z grubsza na dwie kategorie - takich, którzy opowiadają realistyczne historie (np. Czechow) i abstrakcjonistów, których interesują raczej oderwane od konkretu sytuacje. Do tych ostatnich zaliczyłbym Becketta.
Przedstawiona w "Końcówce" sytuacja jest dosyć prosta - w stojącym gdzieś na krańcach świata domu mieszka czworo ludzi: terroryzujący wszystkich ślepiec Hamm, służący Clov i para rodziców Hamma, Nell i Nagg. Przez półtorej godziny oglądamy coś, co jest finałem toczonej przez wiele lat gry. Osadzeni w absurdalnej sytuacji bohaterowie (rodzice Hamma nie mają nóg i tkwią w swoistych inkubatorach, czyli pojemnikach na śmieci, sam Hamm, nie dość, że ślepy, to jeszcze przykuty do fotela) stopniowo obumierają - rwą się resztki istniejących między nimi więzów, bezsens istnienia staje się wręcz przygniatający. Rzeczywistość rozkłada się na oczach widzów i wchłania bohaterów niczym ruchome piaski.
"Końcówka" Becketta jest teatrem głębokiej metafory - życie to nudna, bezcelowa, absurdalna partia szachów; bohaterowie to pionki zablokowane na martwych polach - jeśli ktokolwiek tutaj wygrywa, to na pewno nie oni. Przypominają rośliny rozpaczliwie spragnione światła - to dlatego Hamm cały czas zmusza Clova, aby wyglądał przez okno. Rzeczywistość zewnętrzna jest jednak tak samo pogrążona w marazmie jak dom ślepca. Dla niego nie ma ucieczki - "końcówkę" trzeba dograć do końca.
Sztuka jest interesująca mniej więcej do połowy - absurd stopniowo narasta, aż do dramatycznego spięcia (śmierci Nell), ale później, niestety, zbyt szybko się rozprasza. Ostatnie pół godziny to właściwie rozwlekły monolog Hamma - grający go Andrzej Bauman nie zdołał tu w wystarczającym stopniu skupić uwagi widowni. Sytuacyjny teatr Becketta wymaga aktorstwa najwyższej próby i grania cały czas na wysokich rejestrach. Niewiele też dobrego można rzec o Clovie Henryka Niezabudka, który najwyraźniej nie wiedział, w jaki sposób owego dręczącego swego pana i zarazem przezeń dręczonego sługę zagrać - zbyt jest, jak na Becketta, realistyczny. Sporo za to uznania miałbym dla Nell (Krzesisława Dubielówna), a zawłaszcza dla Nagga Cezarego Kussyka - to najwyrazistsza postać w tej sztuce, konsekwentnie groteskowo-tragiczna.
Wraz ze mną "Końcówkę" oglądała grupa młodzieży w wieku maturalnym. Po spektaklu miny mieli dosyć dziwne, co zmusiło mnie do zadania sobie pytania, czy Beckettowska "wielka metafora" jest w stanie dzisiaj do nich przemówić? To widz nowego typu, pozbawiony snobizmów i nabożnej czci dla mistrzów i wieszczów. Czy w świecie dążącym do prawd oczywistych tak zakodowany komunikat ma jeszcze sens?
"Końcówkę" oglądałem w małej salce Ośrodka Jerzego Grotowskiego 18 stycznia. Kilka godzin później zaczął płonąć gmach Teatru Polskiego. Znak? Tak upiornej puenty chyba by nawet Beckett nie wymyślił."