Wspomnienie o Lucynie Messal
- Opowiadano, że była piękna, miała cudowną figurę, że tłumy zachwycały się nią, że adoratorzy słali kwiaty i prezenty - LUCYNĘ MESSAL wspomina Witold Sadowy w stołecznym dodatku Gazety Wyborczej.
"To legenda polskiej operetki. Jej nazwisko związane było zawsze A z Warszawą.
Przede wszystkim ze starą, nieistniejącą już Warszawą, której nieliczne tylko ślady
zachowały się w resztkach dawnej architektury. Jej największa sława przypadła na
okres konnych dorożek, gazowych latarni, sukien sięgających chodników.
Nazywano ją Słowikiem. Była ulubienicą warszawiaków. Mówiono o niej
Messalka. Opowiadano, że była piękna, miała cudowną figurę, że tłumy
zachwycały się nią, że adoratorzy słali kwiaty i prezenty.
Moja znajomość z Lucyną Messal zaczęła się przed wojną. Byłem: wtedy uczniem
Gimnazjum Zgromadzenia Kupców. Kończyły się lata 30. Interesowałem się
teatrem i aktorami, pisałem o nich w gazetce szkolnej. O słynnej Messalce
słyszałem od rodziców, ale nie widziałem jej nigdy na scenie. Toteż kiedy na afiszu
Teatru 8.15 ujrzałem jej nazwisko (teatr ten mieścił się przy ul. Śniadeckich 5, w
podwórzu) w operetce Krysia leśniczanka, a później w Księżniczce czardasza,
postanowiłem pójść do teatru, a potem za kulisy, aby przeprowadzić z nią wywiad.
Dla mnie ukazanie się Lucyny Messal było zaskoczeniem. Wyobrażałem ją sobie
zupełnie inaczej, ponieważ nasłuchałem się fantastycznych opowieści na jej temat.
Zapomniałem, że czas nie stoi w miejscu. Na scenie ujrzałem damę nie pierwszej
już młodości, wysoką, dobrze zbudowaną o ciepłym przyjemnym głosie, ale nie
taką, jaką chciałem widzieć. Ci, którzy ją oklaskiwali, kochali ją autentyczniej
zestarzeli się razem z nią, Żyli przeszłością i latami swojej młodości. Wtedy nie
mogłem pojąć tych zachwytów. Zrozumiałem to znacznie później, kiedy zaczęło mi
przybywać lat. Oczywiście, po spektaklu poszedłem do Messalki i zrobiłem z nią
wywiad, za który dostałem cięgi od księdza katechety. Była miła i czarująca.
Kiedy po wojnie zostałem aktorem i spotkałem się z nią w Teatrze Nowym w
Warszawie przypomniałem jej to spotkanie sprzed lat. Czy pamiętała, nie wiem, ale
powiedziała, że tak. W Teatrze Nowym grała w kilku sztukach, m.in. w Damach i
huzarach Fredry i w operetce Dunajewskiego Swobodny wiatr. Nie zagrałem z nią
w żadnej sztuce, ale często rozmawialiśmy w bufecie teatralnym. Była osobą
dobrą, czułą i serdeczną. Kochała młodzież i lubiła z nią gawędzić. Opowiadała mi
o swojej młodości i czasach okupacji, kiedy było jej ciężko, kiedy wyprzedawała
wszystko i piekła torty, aby zarobić na życie.
Jej powrót na scenę po wojnie to zasługa dyr. Jerzego Macierakowskiego.
Warszawska publiczność zaczęła chodzić do Teatru Nowego na Messalkę i. tak
samo jak ja w młodości chciała oglądać legendę. Znowu stała się ulubienicą
Warszawy. W każdej ze sztuk, w których ją obsadzano, musiała być oczekiwana
przez publiczność wstawka muzyczna. Jej legenda przetrwała do naszych czasów.
Śpiewała z czułością. Przymykała oczy i poddawała się nastrojowi tak, jakby
powracała.w czasy swojej młodości. Na jubileuszu 50-lecia pracy artystycznej w
dniu 25 listopada 1946 r. w Romie sala nabita była do ostatniego miejsca, były też
tłumy stojących. Wzruszoną do łez jubilatkę oklaskiwano na stojąco, a po piosence
Tylko młodym być i mieć wciąż 20 lat obsypano kwiatami. Kiedy umarła 10
grudnia 1953 r" do kościoła nie można się było dostać. Komplet miała nawet po
śmieci - jak mówiło się dawniej w teatrze". Witold Sadowy