W pułapce
Można mieć zastrzeżenia do kilku rzeczy, lecz i tak "Spotkamy się w Jerozolimie" jest najlepszym spektaklem Teatru im. S. Żeromskiego w bieżącym sezonie. Poza tym, dawno nie grano w Kielcach przedstawienia, które wywołuje i pewnie będzie jeszcze wywoływać tak dużo emocji.
Przed reżyserem Piotrem Szczerskim trzeba złożyć ukłon, że odważył sie wystawić dramat Andrzeja Lenartowskiego o pogromie kieleckim. Dramat świetnie napisany poetyckim językiem (pojawiające się tu i ówdzie wulgaryzmy nie zawsze wydają się uzasadnione), ale przecież niełatwy w odbiorze i trudny do zagrania.
Dwuczęściowa sztuka składa się w istocie z trzech części. W pierwszej mieszkańcy kamienicy-pułapki ("z jednej strony rzeka, z drugiej plac") rozmawiają, targują się, kłócą, jednym słowem - widzimy fragment ich codziennego życia. Jednak zagrożenie pojawia się już teraz. Przed domem gromadzi się tłum żądający żydowskiej krwi, do środka wchodzą milicjanci i wojskowi, i zabierają pierwsze ofiary. Potem następuje "sekunda zawieszenia", czyli chwila przed śmiercią, kiedy Żydzi na przemian wspominają swoją niedawną tragiczną przeszłość. Sceny ostatnie, wstrząsające i wzruszające, są obrazem pogromu, odsłaniają zarazem ciemną i prymitywną stronę człowieczeństwa.
Lenartowski w swojej sztuce wyraźnie zaznaczył, że aktorzy grający oprawców powinni siedzieć na widowni, pomiędzy publicznością, co więcej - zaproponował, by w antrakcie zainscenizować "polowanie na Żydów", aby widzowie cały czas czuli zagrożenie. Szczerski zrezygnował z happeningu, o czym zresztą uprzedzał. Złowrogie okrzyki padają z offu, zza kulis, aktorzy krzyczą do mikrofonów. Jest to jednak głośne i nienaturalne, trudno odróżnić kiedy krzyczy tłum, kiedy milicja, a kiedy wojsko.
Niektórzy wykonawcy ról żydowskich nie mogą się też zdecydować, czy mówić z polskim akcentem, czy żydłaczyć. Inni deklamują swoje kwestie jak na akademii, co szczególnie razi w "sekundzie zawieszenia". Bohaterowie opowiadają rzeczy straszne, lecz nie po wszystkich znać, że je naprawdę przeżyli.
Powyższe mankamenty nie przesłaniają faktu, że spektakl jako całość jest udany. Robi wrażenie na widzach, chwilami bardzo mocne, przypominając im o tragedii, która ciąży na Kielcach do dzisiaj. Ciekawą kreację, najbardziej pogłębioną psychologicznie, stworzył Krzysztof Wieczorek grający Mojżesza. Przejmujący jest moment, gdy idzie na śmierć wołając: "Żydy, gdzie jesteście?". Przekonuje także Rebeka Doroty Stępień. Złego słowa nie można powiedzieć o scenografii Jerzego Sitarza, wtapiającej się w mroczny klimat sztuki. Spełnia swoją rolę oryginalna muzyka Marcina Krzyżanowskiego. Dobry jest pomysł z kamieniem rozbijającym szybę.
Pierwsze reakcje publiczności wskazują, że spektakl niewiele osób pozostawi obojętnych. Zapewne inaczej odbiorą go kielczanie, inaczej mieszkańcy innych miast, inaczej Polacy, inaczej Żydzi. Gdyby jeszcze sztuka Lenartowskiego mogła wszystkich połączyć.