Artykuły

Absolutne nic o zupełnie niczym

"Imieniny" w reż. Marcina Sławińskiego w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Pisze Michał Lenarciński w Dzienniku Łódzkim.

Ewa Pilawska, dyrektor Teatru Powszechnego w Łodzi, zaprosiła na "Imieniny". Trwały krótko: godzinę i dziesięć minut. Jeśli jest sprawiedliwość na świecie - kaca mają wszyscy: autor, dyrektor, reżyser i aktorzy, którzy zawinili tym, że zgodzili się w "Imieninach" wziąć udział.

"Imieniny" napisał Marek Modzelewski, dramaturg - amator, z wykształcenia lekarz radiolog. Z całą pewnością pracy pan doktor do domu nie przynosi: w jego pisaniu nie ma nawet śladu przenikliwości promieni Roentgena, cienia interpretacji, grama diagnozy. Poziom bełkotu, jaki nieprzerwanym strumieniem leje się ze sceny, wyznacza opowiadany przez jedną z postaci żart: "Moja żona bez przerwy mówi - żali się facet. - A o czym mówi - pyta drugi. - A tego nie mówi". Poziom humoru określa natomiast żart drugi, o babie, co przychodzi do lekarza: "Panie doktorze, jak usiądę, to tak siedzę i siedzę, a jak się położę, to leżę i leżę. - Jak panią kopnę w dupę, to będzie pani leciała i leciała". Starczy?

Podobno Modzelewski napisał portret małomiasteczkowej inteligencji. Zamiast urządzać "imieninowe przyjęcie", proponowałbym autorowi przejechanie tramwajem kilku przystanków: obserwacje socjologiczne ciekawsze, głębsze, prawdziwsze. Bo, niestety, sztuczydło Modzelewskiego jest puste i osadzone w intelektualnej próżni. Mówi absolutnie o niczym. Chwilami wydaje się wręcz zaskakujące, że język polski jest aż tak bogaty, by przez ponad godzinę jego używania można było nic nie powiedzieć. Dlaczego dorosła kobieta, jaką jest Ewa Pilawska, zainteresowała się czymś tak beznadziejnym? Dlaczego zaangażowała reżysera w osobie Marcina Sławińskiego, który (chyba tylko dla pieniędzy, bo przecież nie splendoru) zgodził się pozostawić w inscenizacji ślad reżyserii? Dlaczego wreszcie pięciu aktorów i osiem aktorek posłusznie zaakceptowało brewerię, jaką jest wystawienie "Imienin" na widok publiczny? Na dodatek za publiczne pieniądze.

Nie wiem, jak czuje się aktor, który musi budować rolę jedynie w oparciu o puste słowa. Wiem, jak czuje się widz, oglądający takiego aktora. Jak z zażenowania chowa się pod krzesło, gdy aktor gra: "O, polędwiczka!, A jaka tamta wędlinka? Baleronik?! Piękny!, To może jeszcze kieliszeczek?". Znakomici aktorzy: Barbara Lauks i Stanisław Biczysko kręcili loki na łysinie, Marek Ślosarski nie mógł nawet tego, bo grana przez niego postać w ogóle nie została napisana. Podobnie jak kilka innych, które w osobach Piotra Lauksa, Małgorzaty Skoczylas, Macieja Więckowskiego czy Gabrieli Sarneckiej materializowały się na scenie wyłącznie fizycznie.

W finale komedii córka solenizanta zupełnie serio usiłuje popełnić samobójstwo, wieszając się na spłuczce w toalecie. I to miejsce, nie scena, jest przeznaczeniem "Imienin".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji