Artykuły

Tramwaj na Ochotę

Sztuka Tennessee Williamsa, która po angielsku l3 zatytułowana jest "A streetcar named Desire", w polskim tłumaczeniu otrzymała tytuł "Tramwaj zwany pożądaniem". Jan Kott kiedyś zwrócił uwagę, że przecież "Desire" z tytułu to nie tylko pożądanie, które wzbudza u mężczyzn bohaterka dramatu panna Blanche, ale także nazwa dzielnicy w Nowym Orleanie, do której kursuje tytułowy tramwaj. Tym tramwajem panna Blanche dociera do domu swej siostry. Kott proponował więc, aby polski tytuł wyglądał tak: "Tramwaj na Ochotę". Co prawda Ochota to nie pożądanie, ale na Ochotę rzeczywiście kursują tramwaje.

Na Ochocie, w Teatrze Ochoty zmieniła się dyrekcja, po Janie Machulskim kierownictwo objął Tomasz Mędrzak. Oprócz wizytówek i programów zmieniło się także wnętrze, które ujawnia ambicje nowego kierownictwa, by ze sceny położonej na uboczu zrobić miejsce eleganckie i modne. Wyraża się to dyskretnymi światłami na zielonych ścianach i nową kawiarnią, która wielkością dorównuje niemal widowni.

Na tej odświeżonej Ochocie odbyła się premiera sztuki Jerzego Łukosza o Tomaszu Mannie, jednej z pierwszych nowych polskich sztuk na tej scenie, jeśli nie liczyć nieszczęsnego, "Humbuga". Czytając tekst Łukosza, krytyka i eseisty, miałem wrażenie, że czytam błyskotliwy esej, który nie wiedzieć czemu został rozpisany na głosy bohaterów. Jest to jeden z tych popularnych obecnie tekstów, które demaskują rolę intelektualistów w horrorze XX wieku. Łukosz, szukając odpowiedzi na pytanie, jaki był prawdziwy stosunek wielkiego pisarza do hitleryzmu, nie pozostawia na nim suchej nitki. W tej wersji Mann cierpi na przerost ambicji i chroniczną biegunkę, marzy o tym, by zostać prezydentem wielkich Niemiec z namaszczenia Hitlera, a głowę zaprząta mu głównie stan własnego owłosienia, o które dba jego osobisty fryzjer.

Przyznam, że niewiele mnie obchodzi lustrowanie Tomasza Manna, skoro pozostały po nim jego wspaniałe powieści. Ale jeśli już się ktoś zabiera za rozliczanie pisarza, niech to będzie interesujące i niech trzyma w napięciu. W sztuce Jerzego Łukosza są świetne rozwiązania, jak para dwóch bohaterów: pisarz i jego fryzjer (Henryk Machalica i Roman Gramziński) - coś między agentem i spowiednikiem, para połączona intymnym przywiązaniem, które rozumie każdy, kto regularnie chodzi do fryzjera. Jest też jednak dużo eseistycznej waty, która umknęłaby w ciekawie napisanej biografii, ale wyłazi na scenie, jak na przykład monolog żony Katii (Elżbieta Kijowska) o tym, kim jest dla niej mąż, albo występy samego Manna w radiu. Sztuka, trzymająca początkowo w napięciu (przyjdzie list od Hitlera czy nie przyjdzie), zamienia się powoli w cykl luźnych obrazków z życia pisarza.

Teatr ma wielką ochotę na nową dramaturgię, ale wcale nowym dramaturgom nie pomaga w szlifowaniu sztuk. Sztukę Jerzego Łukosza polecał Jan Kott cytowany w prasowych zapowiedziach. Myślę, że po obejrzeniu pantomimicznej sceny, w której Tomasz Mann za pomocą krzesła atakuje rękę fryzjera, podniesioną w geście hitlerowskiego pozdrowienia, zmieniłby zdanie i reżysera z autorem wysłałby na dużą kawę, żeby sobie jeszcze raz wszystko przegadali. Najlepiej tramwajem na Ochotę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji