Artykuły

Radosna erotyka klasyka

Reżyser Jan Englert wystawił komedię "Śluby panieńskie" z ogromnym szacunkiem dla tekstu Aleksandra Fredry. Ale i z atrakcyjną porcją zmysłowości oraz seksu.

Postaci prowadzą dialog w niespiesznym rytmie - tak by można się było nacieszyć jego brzmieniem. Bawią odbiorców humorem i bogatą językową inwencją Fredrowskiego tekstu. Nie ma to, na szczęście, nic wspólnego z deklamacją czy też recytacją, co nazbyt często pokutuje w wielu inscenizacjach komediowej klasyki.

Do rzędów krzeseł ustawionych po dwóch stronach głównej sceny Teatru Narodowego widzowie przechodzą przez stylowy salonik Pani Dobrójskiej (Gabriela Kownacka). Akcja rozgrywa się na zewnątrz - przed jego oknami, na jak najbardziej prawdziwej trawie. Tu właśnie Radost (Jan Englert) przyłapie in flagranti Gustawa (Marcin Hycnar), wyskakującego z bryczki, w której dopiero co - wraz z miejscową apetyczną dziewczyną (Anna Gryszkówna) - sprawdzał jakość resorów pojazdu. Ta zmysłowa i krzepka postać - nieobecna przecież u Fredry - będzie się potem pojawiać w innych ważnych scenach widowiska.

Humorystyczną wymowę komedii podkreślają dobiegające zewsząd odgłosy przyrody - muczenie krowy przerywające westchnienia nieszczęśliwie zakochanego Albina (Grzegorz Małecki) czy też gulgotanie indora, które podsumuje ostrą tyradę Klary (Kamilla Baar), z pasją zwalczającą ród męski. Pomysł nieodmiennie śmieszny, aczkolwiek w przypadku tej komedii Fredry bywał już praktykowany przez innych.

Wszyscy wykonawcy, wraz z wiotką i eteryczną Anielą (Patrycja Soliman), grają jak z nut. Fortel Gustawa, młodego panicza ze stolicy, któremu honor uwodziciela nie pozwala dać się spławić panience z wiejskiego dworku, doprowadzi do szczęśliwego pogodzenia wszystkich w myśl ogólnego kochajmy się.

Cierpi jedynie owa prosta hoża dziewczyna wykorzystana przez panicza Gustawa. Widać to po niej, gdy wymija go bez słowa, albo, stroskana, przysiada przy stole. Jej los jest może i romantyczny z ducha, bardziej jednak przypomina próby odczytywania tekstów z przełomu pierwszej i drugiej ćwierci XIX wieku przez późniejszą w czasie teorię walki klas.

Podejrzenia te są tym bardziej uzasadnione, że w inscenizacji Englerta stroje postaci są bliższe współczesności . Uchodzi to czy nie uchodzi - trudno rozstrzygnąć. Niepokoi i wygląda dziwnie. Może warto było pozostawić Fredrę takiego, jakim jest, żeby bronił się sam?

Nie jest to zarzut dyskwalifikujący. Przedstawienie warto obejrzeć już choćby dla samego Marcina Hycnara. Robi, jak zwykle, wrażenie aktora, któremu żadne wyzwanie nie jest straszne. To urodzony wodzirej, każdą nową rolą owijający sobie widzów wokół palca.

Wiele satysfakcji sprawia też Grzegorz Małecki, jako wieczny malkontent i safanduła znakomicie ogrywający swą zwalistą sylwetkę, co w kontakcie z drobną posturą nader ekspresyjnej Kamilli Baar daje znakomity efekt komiczny. Cieszy nieodmiennie dobra forma Gabrieli Kownackiej i Jana Englerta.

Przedstawienie w Narodowym należy do tych, które niosą widzom wytchnienie, radość i nadzieję. Wróżę mu powodzenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji