Artykuły

Ślązak w Warszawie

- Dokoła wszyscy narzekają, że nie robi się teraz filmów, bo mamy 1200 seriali, ale to właśnie dzięki nim aktorzy zarabiają. Teatry z misją to już przeszłość. Minęły czasy, kiedy grało się "Dziady", "Hamleta" czy "Zbrodnię i karę" - mówi BOGDAN KALUS, aktor Teatru Korez w Katowicach.

Rozmowa z Bogdanem Kalusem, aktorem katowickiego teatru Korez, znanym szerokiej widowni m.in. z seriali "Ranczo" i "Święta wojna":

Czuje się pan bardziej warszawiakiem czy Ślązakiem?

- Czuję się mieszkańcem tego pięknego kraju. Co prawda od trzech i pół roku spędzam więcej czasu w Warszawie, ale w dalszym ciągu w Chorzowie mam rodzinę i mieszkanie. Tutaj mieszkają moja żona i syn. Na Śląsk przyjeżdżam, gdy gram spektakle w teatrze Korez. Przez to jeżdżenie do Chorzowa i z powrotem dziś wiem doskonale, gdzie są fotoradary na trasie Warszawa - Katowice (śmiech).

Ale to jest ciągłe życie na walizkach!

- Wszystko jest kwestią przyzwyczajenia. Bardzo lubię ruch. Stagnacja doprowadza mnie prawie do stanu depresji. Najlepszy dla mnie jest krótki odpoczynek. Powyżej dwóch tygodni zaczynam się denerwować, że nie zarabiam, a to mnie strasznie boli (śmiech). Przyzwyczaiłem się do takiego trybu życia. Zresztą pracuję już 20 lat i na początku istnienia teatru Korez też głównie jeździliśmy.

Życie w stolicy ma swoje plusy?

- Parę osób się obrazi, ale powiem, że tak. Tam jest większa prywatność; na nikim nie robi wrażenia, że w knajpie siedzi na przykład Robert Gawliński albo Kayah. Dla warszawiaków to normalny widok. W Katowicach czy Chorzowie byliby atrakcją.

Grając Gerarda w "Świętej wojnie", notabene sympatyczną postać, zacząłem być postrzegany przez niektórych Ślązaków jako "swój chłop", który mieszka obok, w familoku. W końcu zaczęło mi przeszkadzać, że wszyscy menele na dworcu to moi kumple, a podchmieleni faceci wołają: "Gerard pożycz pięcioka na piwo!". W Warszawie, kiedy zdarzają się jakieś przejawy popularności, jest trochę inaczej. Tam ludzie nie zwracają się do mnie po imieniu, tylko per pan. Nie obrażając nikogo, są bardziej kulturalni i w kontaktach z innymi zachowują większy dystans.

Jak się zaczęła pana przygoda z Warszawą?

- Pięć lat temu dostałem propozycję zagrania w filmie "Biała sukienka" z cyklu "Święta polskie". Do tego momentu miałem tylko mały epizodzik w filmie "Angelus" Lecha Majewskiego i grałem w "Świętej wojnie". Kiedy dostałem rolę w "Białej sukience", pomyślałem: a nuż to ten koń! I udało mi się zrobić chyba kawałek niezłej roboty, ponieważ po premierze filmu rozdzwoniły się telefony od reżyserów, takich jak Piwowarski czy Szulkin. Jednak głównym powodem, dla którego przeniosłem się do Warszawy, był sitcom "Dziupla Cezara". Praca na planie serialu to zajęcie na pięć, sześć dni w tygodniu, dlatego musiałem być na miejscu. Ani chwili się nie zastanawiałem. W przeciągu kilku dni wynająłem mieszkanie. Nie było problemu, czy będzie mnie na nie stać. Zwłaszcza, że przed "Dziuplą Cezara" zagrałem w filmie "Ubu król" Szulkina i "Królowej chmur" Piwowarskiego oraz w kilku znanych polskich serialach, więc miałem z czego zapłacić komorne. Choć muszę przyznać, że po "Dziupli Cezara" rok siedziałem na pustakach. Jedynym plusem tego wszystkiego był wyjazd z teatrem Korez do Stanów Zjednoczonych.

W pana przypadku Warszawa zadziałała jak trampolina. Czy doradza pan wyjazd do stolicy innym śląskim artystom, którzy się jeszcze nie wybili?

- Najprościej jest siedzieć w bufecie teatralnym, pić wódkę i narzekać, że jest źle. Jeśli ktoś ma poczucie własnej wartości i jest pewien swego talentu i umiejętności, powinien zaryzykować. Rynek filmowy jest przecież dość duży. Dokoła wszyscy narzekają, że nie robi się teraz filmów, bo mamy 1200 seriali, ale to właśnie dzięki nim aktorzy zarabiają. Teatry z misją to już przeszłość. Minęły czasy, kiedy grało się "Dziady", "Hamleta" czy "Zbrodnię i karę".

Wiele osób nie zdaje sobie nawet sprawy, jak wielu uznanych aktorów pochodzi ze Śląska. Więc niech śląscy artyści próbują swoich sił. Nie rezygnując oczywiście z pracy w teatrze.

A propos; nie chce pan chyba rozstawać się z Korezem?

- Nie mam zamiaru, bo to moim zdaniem świetny teatr. Choć z braku czasu, występuję tam ostatnio rzadko, a od sześciu lat nie zagrałem żadnej premiery.

A czy widziałby pan siebie w innym zawodzie niż aktor?

- Nie wyobrażam sobie, że miałbym teraz usiąść za biurkiem i przerzucać jakieś papierki. A na interesach się nie znam. Jedyną alternatywną rzeczą, którą mógłbym robić, jest prowadzenie knajpy...

Z typowymi regionalnymi potrawami?

- Za kuchnią śląską nie przepadam. Mimo mojej postury, uwielbiam kuchnię śródziemnomorską i chińską. Podobno w gotowaniu jestem dobry.

* * *

BOGDAN KALUS urodził się i wychował w Chorzowie. W młodości był koszykarzem i grał na perkusji w amatorskim zespole. Przez kilka lat działał z Arkadiuszem Derą i Markiem Mazurem w kabarecie Derkacz. Dziś jest znanym aktorem komediowym, którego widzowie mogli zobaczyć m.in. w serialach "Święta wojna" i "Dziupla Cezara". Obecnie gra rolę Tadeusza Hadziuka, wiejskiego pijaczka w popularnym serialu TVP "Ranczo". Od września aktora będzie można spotkać w nowym sitcomie Polsatu "Halo Hans", w którym zagra Von Slodovego, Ślązaka siłą wcielonego do Wehrmachtu.

Bogdan Kalus znany jest telewidzom także z filmów "Ubu król" Piotra Szulkina oraz "Biała sukienka" z cyklu "Święta polskie" Michała Kwiecińskiego. "Na żywo" jego talent można podziwiać na deskach katowickiego teatru Korez.

Na zdjęciu: Piotr Adamczyk i Bogdan Kalus w serialu "Dziupla Cezara", TV Polsat, 2004 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji