Artykuły

Wspomnienie. Janina Romanówna (1904-1991)

Była jedną z największych aktorek mojego pokolenia. Wielką damą polskiego teatru. I to damą w pełnym tego słowa znaczeniu. Zarówno w życiu jak i na scenie. Artystką, która budziła nie tylko zachwyt, ale i szacunek. Przebywanie w Jej towarzystwie nobilitowało każdego, kto miał zaszczyt znać Ją osobiście. Szczęśliwy los zrządził, że mogłem podziwiać Ją na scenie i przebywać w Jej kręgu. Zachwycać się Jej aktorstwem najwyższej klasy i urokiem osobistym, jakim oczarowała publiczność. Jej aktorstwo głębokie, pełne prawdy psychologicznej, niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju wzbudzało podziw i uznanie. Jej talent poparty pracą i wytrwałością błyszczał pełnym blaskiem. Dysponowała ogromnym bogactwem środków wyrazu, i to zarówno w rolach komediowych, jak i dramatycznych. Autentycznie wielka, piękna, elegancka i wyrafinowana, po mistrzowsku cyzelująca role, szukała jak wiele aktorek tamtej epoki specjalnego wyrazu dla swoich postaci, które tworzyła na scenie. Tą szczególną cechą, po której się Ją poznawało, było delikatne przerysowywanie gestu i słowa. Pewnego rodzaju maniera, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Maniera nie do przyjęcia u żadnej innej aktorki. Mistrzowsko budowała postacie i bezbłędnie prowadziła dialog. Każdy, kto Ją zobaczył chociaż raz na scenie, nie mógł od Niej oderwać wzroku, poddawał się Jej czarowi. Kiedy w październiku 1991 roku żegnaliśmy tę wielką aktorkę na Powązkach, oprócz rodziny zebrała się zaledwie garstka Jej uczniów i przyjaciół. Pięknie i wzruszająco żegnali Ją Andrzej Łapicki, reprezentujący wówczas Związek Artystów Scen Polskich jako prezes, i Katarzyna Łaniewska - Jej uczennica. Urodziła się we Lwowie 9 października 1904 roku. Jej ojcem był znany aktor teatrów lwowskich Władysław Roman. Aktorstwa uczyła się u wielkiej Tekli Trapszo, a śpiewu u profesor Zofii Frankowskiej. Debiutowała we Lwowie, w roku 1921 rolą Kasztelanki w "Don Juanie" Tadeusza Rittnera u boku Wojciecha Brydzińskiego. W roku 1924 przyjechała do Warszawy do Teatru Narodowego na zaproszenie Juliusza Osterwy, który zaproponował Jej rolę Amelii w "Mazepie" Juliusza Słowackiego, sam grając tytułowego bohatera. Rok później porwał Ją Aleksander Zelwerowicz do Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego, gdzie dyrektorował. Zagrała na tej scenie między innymi Rozalindę w "Jak wam się podoba", Horodniczankę w "Rewizorze" i Rozynę w "Cyruliku sewilskim". W roku 1926 przyjęła propozycję dyrektora Arnolda Szyfmana i przeszła do jego Teatru Polskiego, w którym pracowała do końca swojej kariery. Jej przedwojenny dorobek aktorski w tym teatrze to imponujący wachlarz różnorodnych ról, począwszy od Hesi w "Moralności pani Dulskiej", Klary w "Ślubach panieńskich", Wandzi w "Grubych rybach", a nieco później Krystyny w "Ludziach w hotelu" i znakomitej Elizy w "Pygmalionie" z Aleksandrem Węgierko w roli Higginsa. Potem zagrała Roxanę w "Cyrano de Bergerac", Fanny w "Mariuszu" i Anetkę w komedii muzycznej "Rozkoszna dziewczyna", która ściągała tłumy do teatru i ratowała kasę dyrektorowi Szyfmanowi, który dzięki temu mógł wystawiać w swoim teatrze wielki repertuar. Rozgłos przyniosła Jej rola Aktorki w dwuosobowej sztuce Antoniego Cwojdzińskiego "Freuda, teoria snów" grana latami przy wypełnionej po brzegi widowni. Ten piękny okres w Teatrze Polskim przerwała wojna w 1939 roku.

W okresie okupacji niemieckiej Janina Romanówna pracowała jako kelnerka w kawiarni U Aktorek. Występowała jedynie podczas tajnych spotkań w prywatnych mieszkaniach. Czasem w kawiarni U Aktorek odbywały się Jej recitale. Po mistrzowsku, z niezwykłą finezją interpretowała piosenki. Po Powstaniu Warszawskim znalazła się w Krakowie. Dyrektor Karol Frycz zaproponował Jej engagament, ale, niestety, nie mógł Jej zaoferować mieszkania, więc wybrała propozycję Władysława Krasnowieckiego i wyjechała do niego do Łodzi do Teatru Wojska Polskiego, gdzie zagrała swoje dwie pierwsze znakomite, powojenne role - Zuzanny w "Weselu Figara" i Hrabiny Idalii w ,"Fantazym" Juliusza Słowackiego. W"Fantazym" rolę tytułową grał Jan Kreczmar, późniejszy Jej ulubiony partner w kolejnych sztukach. Z rodziną Kreczmarów - Justyną i Janem - łączyła Ją długoletnia przyjaźń. Była nawet matką chrzestną ich przedwcześnie zmarłego syna Adasia wielce utalentowanego poety. Rolę Idalii powtórzyła w jakiś czas później na scenie Teatru Polskiego, kiedy wróciła do Warszawy. Jej pierwszą rolą w stolicy po otwarciu Teatru Polskiego była Penelopa w sztuce Morstina "Penelopa". Odysem był Jan Kreczmar. Warszawa powitała Ją entuzjastycznie. Było to znakomite przedstawienie. Potem przyszły kolejne wielkie role Romanówny - Elwira w "Mężu i żonie" Aleksandra Fredry, znowu z Janem Kreczmarem, tym razem w roli Męża, Justyną Kreczmarową w roli Justysi i Czesławem Wołłejko w roli Kochanka. Przedstawienie to w reżyserii Bohdana Korzeniewskiego grane było ogromną ilość razy i pokazywane w Paryżu i Londynie. Wydarzeniem stała się Jej rola Królowej Bony w sztuce Morstina "Polacy nie gęsi". Cały tekst rewelacyjnie, z ogromną brawurą wypowiadała po włosku. Publiczność szalała z zachwytu i przerywała jej kwestie długo niemilknącymi brawami. Inne pamiętne Jej role to tytułowa "Sprytna wdówka" w komedii Carlo Goldoniego, George Sand w "Lecie w Nohant", Celimena w "Mizantropie", "Wariatka z Chaillot", "Candida", "Pani Warren" oraz Dulska. Jej ostatnią rolą była Sybilla w sztuce T. Łomnickiego "Noe i jego menażeria", którą pożegnała się z warszawską publicznością w roku 1970 na scenie Teatru Kameralnego.

Poza aktorstwem zajmowała się pedagogiką. Wychowała kilku wspaniałych aktorów, a wśród nich: Andrzeja Seweryna, Ignacego Gogolewskiego, Alicję Pawlicką i Katarzynę Łaniewska Do końca żyła teatrem, choć nie chciała już w nim uczestniczyć. Byłem szczęśliwy, że darzyła mnie sympatią. Zwłaszcza w ostatnim okresie Jej życia miałem z Nią kontakt najbliższy. Rozmawialiśmy o teatrze, o sztuce aktorskiej i nowych przedstawieniach, a także o życiu, które przemija. W ostatnim okresie nie chodziła do teatru, ale bez przerwy o nim mówiła i wiedziała, co się w nim dzieje. Pisałem o Niej, kiedy tylko mogłem, ostatnio z okazji Jej urodzin i nadania Jej tytułu "Zasłużony dla kultury polskiej". Cieszyła się jak dziecko. Polskie Radio, wiedząc, że jestem z Nią w bliskich kontaktach, zwróciło się do mnie z prośbą, abym namówił Ją na nagranie najbardziej ulubionych ról. Odmówiła. Powiedziała mi: "Witusiu, jesteś kochany, ale to już nie dla mnie. Umarłabym ze strachu". Rozumiałem Ją. Dlaczego nie pomyślano o tym wcześniej? Nasze rozmowy telefoniczne ciągnęły się godzinami. Była wierną czytelniczką moich tekstów. Podrzucała mi często tematy. Pisałem przecież nie tylko "Pożegnania" i "Wspomnienia". Te nastąpiły później. W dniu Jej 80. urodzin przypomniałem Ministerstwu Kultury i Sztuki o Jej istnieniu. Przysłali kwiaty i delegację. Nie bardzo chciała, aby Ją oglądano. Ja także długo czekałem na złożenie wizyty. Mówiła mi stale, że chciałaby, abym zachował Ją w pamięci taką, jaką znałem przed laty. Wreszcie uległa moim prośbom. Pozwoliła mi przyjść do siebie. Niewiele się zmieniła. Stała się mniejsza i drobniejsza. Kiedy przytuliłem Ją do siebie na powitanie, wyczułem, że nosi gorset. Pomyślałem - kręgosłup. I tak było w istocie. Zachowała dawną urodę, wdzięk, dowcip i bystrość umysłu. Kiedy Ją komplementowałem, powiedziała mi, że to nie Jej zasługą tylko "różu z pudełka". W dniu Jej ostatnich urodzin, była już bardzo chora. O kolejnej wizycie nie było mowy. Posłałem Jej tylko bukiet róż. Wieczorem zatelefonowała do mnie. Dziękowała za pamięć i przepraszała, że nie może mnie zobaczyć. Jej głos był smutny i zmieniony. Trudno Jej było mówić. To była nasza ostatnia rozmowa. Dwa dni później, 11 października 1991 roku Jej serce przestało bić. Odeszła na zawsze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji