Artykuły

Zatańczyć Panią Twardowską

Ujmujące maniery, spokojny głos, nienaganna sylwetka. Gawędziarz jakich mało, ale wie, co mówi, więc słucha się go z ogromną przyjemnością. JAROSŁAW ŚWITAŁA, tancerz, choreograf pedagog w niedzielę obchodził 35-lecie pracy twórczej.

Jest pierwszym tancerzem w rodzinie, ale nie pierwszym artystą. - Siostra mojej babci założyła z mężem cyrk. Występowała tam cała rodzina. Babcia śpiewała pięknym koloraturowym sopranem. Gdyby szkoliła ten głos, to pewnie mielibyśmy drugą Adę Sari. Ojciec i wujek byli akrobatami. Cyrk jeszcze w latach sześćdziesiątych jeździł po Polsce. Potem rodzina przerzuciła się na wesołe miasteczko. Wujek zbudował w Wesołym Miasteczku pierwszą gwiazdę, największy diableski młyn w Polsce - podkreśla z dumą Jarosław.

Nienawidził tańca

Jarek poszedł do szkoły baletowej, bo tak wymarzyła sobie mama, a tata też nie miał nic przeciw temu. Ale Jarek nienawidził tańca! Groziło mu nawet usunięcie po pierwszej klasie ze szkoły, bo jeśli chodzi o taniec klasyczny, był, jak mówi, uczniem niedostatecznym. Profesor powiedział wtedy rodzicom, że jeśli on będzie księdzem, to Świtała będzie tancerzem. - Byłem najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem, gdy się dowiedziałem, że mnie wreszcie wezmą z tej szkoły. Jednak gdy dyrektor zapytał mnie, czy chcę odejść, nie miałem odwagi powiedzieć: nie - wspomina po latach.

Dyplom robił z Kazimierzem Cieślą, Krzysztofem Kulikiem, Zdzisławem Lisem i Stefanem Jońca. Tańczył "West Side Story", wariacje Alberta z II aktu "Giselle" i taniec hiszpański z III aktu "Jeziora łabędziego". Poszło mu rewelacyjnie, zdał z wyróżnieniem. To dodało mu skrzydeł. - Byłem wtedy taki ważny, że jestem dojrzały! Byłem też jednak bardzo dobrze przygotowany do zawodu, do podejmowania wyzwań -mówi po latach.

Cyrkowe salto

Debiut sceniczny, 14 czerwca 1972 roku. - Właśnie zdałem maturę. W Operze Śląskiej Henryk Konwiński szykował się do premiery "Fausta". Parysa tańczyć miał Zdzicho Ćwioro. Nie mógł jednak zatańczyć, bo przenosił się do Warszawy. I wtedy Konwiński zwrócił się do mnie. Miałem ogromnego pietra i dwa tygodnie do nauczenia się roli. Tańczyłem ze świetną tancerką, Joanną Szabelską. Same duże podnoszenia, Wymyślne i trudne. Nanosiłem się, ale na szczęście ona była bardzo podatna - śmieje się Świtała. - Najtrudniejsza rola? Don Jose w "Carmen", trudna partia, robiłem nawet salto do przodu. Kłaniają się moi cyrkowi przodkowie.

Pani Twardowska

Najdziwniejsza partia, pani Twardowska. - Miałem tańczyć pana Twardowskiego i króla Zygmunta. Byłem świetnie przygotowany do obu ról. Dwa tygodnie przed premierą zadzwonił do mnie w nocy Henryk Konwiński: czy ty byś nie zatańczył pani Twardowskiej ? Henio, co ty do mnie mówisz? Przecież Twardowska jest obsadzona. Ale ja mam inny pomysł, mówi Konwiński. Zgłupiałem, ale Wiesio Ochman powiedział, że będę dobry - mówi Świtała.

Był znakomitą panią Twardowską, nikt go nie zidentyfikował. - Ludzie pojęcia nie mieli, że to ja tańczę, sądzili, że w programie jest błąd. Analizowałem do tej roli kobiety. Musiałem zatańczyć kobietę, ćwiczyłem na żonie. Miałem problemy z chodzeniem, tu ciągle byłem chłopem. To Wiesio mi uprzytomnił, że wy chodzicie na ugiętych nogach - opowiada Jarosław.

Po wypadku

Sukcesy, sukcesy. I pomyśleć, że jego życie mogło się potoczyć zupełnie inaczej. Był rok 1984, Jarosław wrócił właśnie z Mediolanu, zadowolony, bo pomyślnie zdał egzaminy do La Scali. Nie zrobił tam kariery, bo... nie dostał wizy. Został w Bytomiu. Nie wiedział wtedy, że już niedługo cała jego artystyczna kariera zawiśnie na włosku. Wypadek. Widział, że jedzie na niego ogromny autosan, zatrzymał więc swojego "malucha" i czekał... Cztery dni był nieprzytomny. - Ja byłem na tamtym świecie. Widziałem ten świetlisty tunel. Genialnie się czułem, jakbym unosił się w puchu. Pochylały się nade mną jakieś postacie. Nie chciałem wracać, ale to nie był jeszcze mój czas. Wróciłem, czułem się fatalnie, bo choć nic poza nosem nie miałem złamane, to pozrywane miałem wszystkie ścięgna. Miałem paraliż obu rąk i nóg. Trwało to dość długo, ale lekarze wyprowadzili mnie z tego.

Do pracy wrócił po rocznej rehabilitacji. - Wyszło mi to na dobre; bo zacząłem tańczyć pierwszoplanowe partie. Ale po roku wiedziałem, że już nie daję rady, bolały mnie mięśnie. Wkrótce przeszedłem emeryturę. To było coś wspaniałego, te wcześniejsze emerytury. A teraz każe się 65-letnim kobietom tańczyć "Jezioro łabędzie". Zaprosiłbym tych, którzy to wymyślili, na taki spektakl...

Dorota, żona Jarka, nauczycielka języka polskiego. Mówi, że życie z takim artystą jest fascynujące. - On cudownie łączy życie rodzinne ze sztuką, tańcem i wielką działalnością artystyczną, absorbującą, pracochłonną, ale przede wszystkim zaborczą. Takie życie wymaga wielu wyrzeczeń, ale i wzajemnego zaufania. My sobie ufamy. Czy mąż w domu tańczy? Owszem, mamy w domu salę baletową. Ze czterdzieści metrów, lustra. Mąż zawsze przygotowuje się tam do choreografii, ćwiczy też z synem. Nie, nie stawałam nigdy przy poręczach, nie kusiło mnie, by też spróbować tam zatańczyć. Mam dwóch wspaniałych tancerzy w domu, wystarczy, że oni tańczą.

Dorota bardzo lubi tańczyć z Jarosławem. Na "duże sale" chodzą wprawdzie rzadko, ale jeśli już są na balu, to lubią tańczyć walca.

Jaki jest Jarosław Świtała poza sceną? Nie lubi mięsa, choć wegetarianinem nie jest. Lubi słodycze. Jest w nim coś z architekta. Sam zaprojektował i zbudował dom w Trzebiesławicach, za Dąbrową Górniczą, gdzie mieszkają. Zapełnił go antykami. Namalował kilka obrazów. Jest ogrodnikiem, stolarzem. Jak mówi Dorota, jej Jarek człowiekiem renesansu. On sam ma do siebie ogromny dystans. Mówi, że nie wolno się panoszyć, że trzeba być skromnym do ludzi odnosić się z sympatią i ich po prostu kochać. Bo odpłacą tym samym.

***

PODWÓJNE ŚWIĘTO

W niedzielę [28 kwietnia] o godz. 18.00 w Operze Śląskiej w Bytomiu będzie miała miejsce podwójna uroczystość: 35-lecie pracy artystycznej tancerza i choreografa Jarosława Świtały oraz Międzynarodowy Dzień Tańca. Zaprezentowany zostanie balet Ludomira Różyckiego "Pan Twardowski". Spektakl ten jest niezwykle barwnym widowiskiem. Jego premiera odbyła się w 1995 roku. To już czwarta realizacja tego baletu w Operze Śląskiej, po premierach z lat: 1948,1957 i 1970. (REG)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji