Artykuły

Problem nie tkwił w mężczyznach

- Ze skrajnym profesjonalizmem podchodzę do swojej pracy i tyle od siebie wymagam. A jak już czegoś się podejmę, wykonam to, choćby się waliło i paliło - mówi warszawska aktorka i piosenkarka OLGA BOŃCZYK.

Od ponad roku uczy się być singlem. Ma za sobą trzy związki i dwa małżeństwa - z aktorem Jackiem Bończykiem i dziennikarzem radiowym Tomaszem Gorazdowskim. Po raz pierwszy udziela tak szczerego wywiadu. Razem z Krystyną Pytlakowską próbuje dociec, co wpływa na to, że jesteśmy szczęśliwi lub nie. I dlaczego wybieramy takich, a nie innych mężczyzn.

Jestem pod wrażeniem Pani obrazów. Nie wiedziałam, że Pani maluje.

- Nigdy nie sądziłam, że kogoś to może interesować. Poza tym malowanie traktuję jak coś bardzo intymnego, prywatnego. Dlatego ludzie, którzy odkrywają ten fakt, są zdumieni po pierwsze tym, że maluję, a po drugie, że robię to z niezłymi efektami, choć nie mam żadnego profesjonalnego przygotowania. Moja koleżanka kopistka przyznała, że mogłabym na tych obrazach zarabiać.

To terapia? Można się wyłączyć z rzeczywistości?

- Kompletnie. To coś zdumiewającego, wyjście jakby z jednego świata i wejście w drugi: światłocieni, koloru, wyobraźni.

Wchodzi Pani w obrazy jak Rose Madder, bohaterka powieści Stephena Kinga. Ona uciekała przed brutalnością świata. A Pani przed czym ucieka?

- Banalnie, przed stresem. Każda premiera, każde wyjście na scenę to dla mnie wyzwanie i trema.

Nie lubi Pani tego, co nowe?

- Przeciwnie, uwielbiam. Bardziej frustrowałoby mnie, gdyby moje życie stało w miejscu. Jednak, jak każdy, boję się krytyki. Byłoby mi bardzo przykro, gdybym kiedyś usłyszała: "Przecież ona się do tego zupełnie nie nadaje". Nie ma pani pojęcia, jak bardzo przeżywam mój program kulinarny "Smaczne Go" w Dwójce. To jest dla mnie niesamowite wyzwanie. Nikt mnie nigdy nie uczył, jak prowadzić show. Podobnie jak malowania.

Prawdę mówiąc, też byłam zaskoczona. Objawiła Pani temperament zupełnie inny niż jako aktorka.

- To program improwizowany. Nie czytam tekstu z telepromptera, mam tylko ogólny scenariusz, reszta to dzieło chwili. Po kilku odcinkach oceny widzów są bardzo dobre, więc jestem szczęśliwa, że mam w tym swój udział.

Rozumiem, że uwielbia Pani być robotem wieloczynnościowym: śpiewanie, muzyka, aktorstwo, malowanie, a teraz kierownik programu TV.

- Jakoś ostatnio mam dobra passę. Na przedstawieniach we wrocławskim Teatrze Piosenki, gdzie gram w spektaklu "G&I Gershwin", mamy nadkomplety, a krytyka oceniła nas entuzjastycznie. To daje mi poczucie szczęścia i spełnienia.

I coś rekompensuje?

- Na pewno, ale nie to, o czym pani myśli. Jestem singlem i akurat ten stan jest dla mnie bardzo przyjemny.

A przecież dotąd zawsze była Pani z jakimś mężczyzną u boku.

- To prawda, ale widać taka jest kolej rzeczy. Gdy potrzebowałam mężczyzn, zjawiali się w moim życiu i ja przyjmowałam ich z całym dobrodziejstwem. Wcale tego nie żałuję, bo każdy z nich coś mi dał, czegoś nauczył.

Gdy pierwszy raz związała się Pani z kimś, była Pani bardzo młoda. Potrzebowała Pani wtedy wsparcia, miłości po przedwczesnej śmierci mamy? Osiemnastolatce niełatwo żyć bez najbliższej osoby.

- Tak. Jakie jednak są powody, że wybiera się tych konkretnych mężczyzn, na to musiałby odpowiedzieć psycholog.

My, kobiety, wybieramy?

- My. Oni się pojawiają, ale to my ich musimy zaakceptować z ich wadami i zaletami, wierząc, że zostaną z nami na całe życie.

A potem się okazuje, że to nie bajka ze szczęśliwym zakończeniem, tylko okrutna baśń braci Grimm?

- Nie, nie. Ja na każdy z moich związków patrzę bardzo ciepło. Pamiętam tylko to, co dobre. I nie mówię tak dlatego, że to wywiad dla prasy. Kiedyś spotkaliśmy się z Jackiem w studiu nagraniowym. Bardzo ciepło się przywitaliśmy, przytuliliśmy, chwilkę porozmawialiśmy. Kolega, który to widział, mówi: "No nie, nie uwierzyłbym w to, gdybym sam tego nie zobaczył. Wy naprawdę wyglądacie, jakby nic was w życiu nie podzieliło".

Ma Pani rzadką cechę: umiejętność zapominania i wybaczania. Wiele kobiet pielęgnuje w sobie negatywne myśli i żale.

- I to je niszczy. Ja nie rozpamiętuję, nie rozdrapuję. Mam piękne wspomnienia, to jest cenne. Zwłaszcza że żaden z moich mężczyzn nie chciał dla mnie źle. Każdy starał się dawać mi jak najwięcej. A że się nie udało? Trudno. Jesteśmy tylko ludźmi. Nawet najpiękniejszy kryształowy wazon może się stłuc i nie da się już posklejać.

Była Pani osobą, która organizowała życie, rządziła?

- Mam takie predyspozycje, bo jestem silną osobowością. Ale zawsze wiązałam się z równie silnymi mężczyznami. Nigdy więc do końca nie rządziłam. Zresztą tak zostałam wychowana przez mamę, że to mężczyzna jest w domu najważniejszy. Tyle tylko, że moje związki były już o wiele nowocześniejsze niż małżeństwo moich rodziców.

Czemu Pani obrazy są takie smutne? Pani ma w sobie płacz?

- Możliwe. Mam też i optymizm, którym próbuję kruszyć smutek. Chętnie kopiuję na przykład obrazy Tamary de Łempickiej, wybitnej przedstawicielki art déco, kobiety niezależnej i twórczej. Myślę, że pod wieloma względami jestem do niej podobna. Być może jednak ten płacz wynika z mojej wielkiej wrażliwości i empatii. Ja odczuwam w sobie wszystkie nieszczęścia świata, one mnie bolą.

Dlatego została Pani ambasadorem akcji "Dźwięki Marzeń" na rzecz dzieci niedosłyszących?

- Nie mogłam odmówić. Ten projekt może wielu maluchom pomóc wyjść ze świata ciszy. To, że mogę dziś swoją osobą firmować tę akcję, sprawia mi niewiarygodną przyjemność. Ale myślę też, że w ten sposób zaklinam los. Żebym ja nie musiała nigdy sięgać po taką pomoc.

Lęk przed tym wziął się z Pani dzieciństwa w domu rodziców niesłyszących?

- Myślę, że tak. W dzieciństwie napatrzyłam się na cierpienie i na trud życia w kraju, gdzie osoba niepełnosprawna jest zdana tylko na siebie. Na świecie głusi kształcą się, robią doktoraty, nie ma z tym problemu. A u nas taki człowiek jest traktowany przez innych jak gorszy, a czasem zwyczajnie głupszy.

Pani też czuła się gorsza?

- Czułam się. Niektóre dzieci podkreślały, że jestem z niepełnosprawnej, gorszej rodziny. Powodowało to u mnie poczucie niższości.

I dlatego teraz musi być Pani najlepsza?

- Może dlatego ze skrajnym profesjonalizmem podchodzę do swojej pracy i tyle od siebie wymagam. A jak już czegoś się podejmę, wykonam to, choćby się waliło i paliło.

Co do minuty?

- Wielkim wstydem dla mnie byłoby, gdybym się z czegoś nie wywiązała. Nie zniosłabym myśli, że mogłabym zawieść zaufanie.

Pewnie jako dziecko musiała być Pani odpowiedzialną opiekunką?

- Skoro moi rodzice nie słyszeli, to ja musiałam być ich pomostem do normalnego świata. Jako nastoletnia dziewczynka załatwiałam z nimi wszystkie sprawy urzędowe. Każdy dziennik TV lub film przekładałam na język migowy. Żyłam światem dorosłych, choć byłam dzieckiem i niezbyt interesowały mnie ich problemy. Już wtedy czułam ciężar odpowiedzialności.

Już wtedy Pani malowała?

- Skądże. Pierwsze niezdarne próby zrobiłam cztery lata temu.

Wtedy, gdy została Pani sama? Kiedy rozmawiałyśmy jeszcze podczas trwania Pani małżeństwa z Jackiem, miałam wrażenie, że to związek do końca życia. Ma Pani żal do losu?

- Ależ nie, nie roztrząsam przeszłości, nie obwiniam nikogo. Nie wracamy do tamtych zdarzeń. Po co? To bardzo cenne, że teraz potrafimy ze sobą tak wspaniale spędzać czas, rozmawiać, szanować siebie nawzajem. Nawet nie wie pani, jak bardzo jestem szczęśliwa, że udało nam się ocalić przyjacielskie relacje.

Zawsze myślałam, że jest Pani taką kobietą, która nie umiałaby żyć bez mężczyzny.

- Jest w moim życiu mężczyzna. Brat Mirek, starszy ode mnie. Skrzypek. Gra w orkiestrze Agnieszki Duczmal. Wspiera mnie, kiedy tylko tego potrzebuję. Zawsze wysłucha, doradzi. Służy pomocą.

Czy wiedział, że jest Pani szalona? Ten drugi ślub, w Las Vegas

- Nie wiem. Dla mnie samej to było zaskoczeniem. Z tym że to nie było moje szaleństwo, tylko Tomka. Przystałam na nie po prostu. Ja nigdy takiego szaleństwa w sobie nie miałam. Dla mnie szaleństwem już jest program "Smaczne Go". Oglądam siebie i zadziwia mnie moja inwencja przed kamerą. To improwizacja, do której, zdawało mi się, nie jestem zdolna.

Ale okazało się, że Pani jest! To chyba świetne uczucie?

- Wspaniałe. Ten program jest spełnieniem moich marzeń. Wiele osób nawet nie wiedziało, że gotuję. To tak jak z malowaniem, mieszam smaki jak farby.

Następny program może będzie o seksie?

- Nie nadawałabym się z tej prostej przyczyny, że zostałam wychowana bardzo pruderyjnie. Nie miałabym odwagi zadawać tak intymnych pytań.

Jakie więc będzie następne wyzwanie?

- Nie mam pojęcia. Ale będzie na pewno.

Odpoczywa Pani teraz od małżeństw?

- Nie. Teraz jestem na etapie smakowania bycia samą. I bardzo mi się to podoba. Tamten etap życia zamknęłam.

Na pewno bez żalu?

- Na pewno. Teraz odkrywam uroki życia dla siebie, gospodarowania swoim czasem tak, żeby to mnie było dobrze. Przyznam, że jakiś czas temu zastanawiałam się, czy długo będę singlem. A okazało się, że to cudowne uczucie.

Bo nikt nie brudzi lustra w łazience? Nie wtrąca się, gdy maluje Pani przez 20 godzin?

- Nie, nie. Problem nie tkwił w mężczyznach, tylko we mnie. Byłam tak uformowana przez rodzinny dom, że nawet jeśli partnerzy tego ode mnie nie wymagali, czekałam z obiadem. Nosiłam siatki z zakupami, prałam, prasowałam. Sama to sobie narzucałam. Mimo że nic by się nie stało, gdyby raz nie było obiadu. A teraz nic nie muszę. Jestem wolna, także od moich wewnętrznych łańcuchów.

Nie boi się Pani zgorzknienia?

- Nie, bo to mój wybór. Myśli pani, że nikt się koło mnie nie kręcił?

Wręcz przeciwnie, myślę, że musiała się Pani oganiać przed całym tabunem facetów.

- I to ja podjęłam decyzję. Nie czekam, nie rozglądam się. Jest mi tak dobrze teraz, że nie przeraża mnie nawet myśl, że mogłabym już zostać sama aż do końca.

A komu da Pani tę całą miłość, jaka Panią wypełnia?

- Mam komu: bratu, bratankom, przyjaciołom, kotom, które uwielbiam. Mojej sztuce, teatrowi, obrazom, muzyce, zamierzam właśnie nagrać płytę. No i tym dzieciom pokrzywdzonym przez los.

Jest też Pani ambasadorką marki kosmetycznej

- Tak, ponieważ ArtDeco kojarzy się z samej nazwy z okresem, w którym kobieta ma wizerunek osoby silnej, wyzwolonej, niezależnej, ambitnej i twórczej, sądzę, że moja osoba wpisuje się w ten wizerunek doskonale...

Dokończmy temat nauk, jakie dały Pani kolejne związki.

- Obiecałam sobie, że nie będę już do tego wracać. Do przeszłości wracają ludzie, których nie satysfakcjonuje teraźniejszość. A moja teraźniejszość daje mi wiele szczęścia, satysfakcji. Spełniam się w tym, co robię. Powiem tylko, że każde z moich małżeństw w jakiś sposób mnie zmieniło, zapracowało na to, jaką teraz jestem osobą. Pierwsze pokazało mi, że można z kimś być bardzo blisko. A drugie z kolei rozwiązało we mnie kilka sznurowadeł, takich z supłami. Okazało się, że mogę wyjechać do Barcelony, chociaż planowałam na Mazury. Wyciągnęło mnie z takiego poukładania zasadniczej Olgi. I dzięki temu dziś mogę na luzie prowadzić program w telewizji.

Wszystko więc ma głębszy sens?

- To właśnie chciałam powiedzieć. Każdy etap w życiu pracuje na następny. Bo jesteśmy sumą naszych doświadczeń.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji