Artykuły

Anglicy mają Jane Austen, my mamy Fredrę

"Śluby panieńskie" w reż. Jana Englerta w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Agnieszka Rataj w Rzeczpospolitej - Warszawskim Informatorze Rzeczpospolitej.

W chwili, kiedy w świetnie rozegranej scenie przy stole rozstawionym na trawie Marcin Hycnar jako Gustaw w ramach nawiązywania towarzyskich stosunków zaczął rozmowę z paniami o pogodzie, pomyślałam sobie: z dobrego, starego Fredry zrobiła nam się polska Jane Austen. Bo rzeczywiście Jan Englert w swojej inscenizacji Fredry dokonał podobnego manewru co Ang Lee w "Rozważnej i romantycznej". Ustawił "Śluby panieńskie" niuansami aktorskimi, które bawią momentami bardziej niż tekst Fredry. To porozumiewawcze wymiany spojrzeń między Radostem Englerta i Guciem Hycnara. Tak jakby pierwszy trochę zazdrościł drugiemu początku drogi, na końcu której sam się już znalazł. To drobne zmiany intonacji Patrycji Soliman, która po dramatycznej roli w "Fedrze" rozgrywa swoją Anielę odważniej i zabawniej niż dominującą przecież rolę Klary Kamilla Baar. Te drobiazgi są też w zapachu czosnku wrzucanego garściami do kiszonych ogórków, bo w końcu jesteśmy na wsi polskiej. I w muzyce Leszka Możdżera, który potrafił kilka magicznych dźwięków tak zaaranżować, że zostają w głowie długo po wyjściu z Narodowego. Toczy się to wspomnienie czasów, które minęły, sentymentalnie, powoli, nienowocześnie, i bardzo dobrze. Anglicy mają Jane Austen, my mamy Fredrę. Dla odpoczynku.

Agnieszka Rataj, autorka jest krytykiem teatralnym WIR.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji