Artykuły

Kaliskie Spotkania Teatralne. Dzień drugi

"Absynt" w reż. Aldony Figury z Laboratorium Dramatu w Warszawie, "Elling" w reż. Michała Siegoczyńskiego z Teatru Nowego Praga w Warszawie. Po drugim dniu Kaliskich Spotkań Teatralnych pisze Maciej Stadtmüller z Nowej Siły Krytycznej.

ABSYNT

"Absynt" (na zdjęciu) jest straszny. Straszny z kilku powodów, lecz głównie dlatego, że nie pozostawia po sobie żadnych konkretnych uczuć; ani niesmaku; ani zachwytu.

Dziewczyna chora na serce popełnia samobójstwo wyskakując z okna wprost na samochód czekającego przed domem narzeczonego. Biała suknia, obrączki, garnitur, wstążki... piszę o tym wszystkim z zamierzoną ironią, bo i spektakl nią ocieka.

Nasza Panna Młoda, Karolina (Matylda Paszczenko) wraca po śmierci i odkrywa przed widzami swoje byłe już życie. Nie do końca wiadomo, czy jest to jej prawdziwy powrót czy może tylko projekcja bliskich czuwających przy zwłokach dziewczyny. Trudno doszukać się powodów samobójstwa, bo jej życiorys nie odbiega zbytni od przeciętności. Zakompleksiona Matka (świetna Maria Maj), Ojciec partyjniak (Zdzisław Wardejn), narzeczony dealer (Mariusz Drążek), jej nigdy nienarodzone dziecko (Marcin Hycnar) i sprawca tego dziecka (Robert T. Majewski). Lekko podretuszowany komediowo ekstrakt przeciętności.

W "Absyncie" sypie się forma. Wszystko balansuje na krawędzi tragifarsy, czarnej komedii i nieudanego dramatu. Jednak ta granica nie sprzyja rozszerzeniu horyzontów, zamyka nas w kręgu często idiotycznego śmiechu, generowanego przez sytuacje, które w codziennym życiu wcale nie są takie śmieszne. Choćby scena, kiedy pijany i brudny Ojciec leży na podłodze. Karolina pyta naiwnie: czemu ojciec tak leży? A Matka odpowiada: niektórzy ludzie tak ciężko pracują, że czasami zasypiają zanim dotrą do łóżka. W teatralnej rzeczywistości łatwo się roześmiać, w życiu już nie.

Karolina przed śmiercią nagrywa film, w którym próbuje wyjaśnić motywy swojego postępowania i jakoś wytłumaczyć się narzeczonemu, który de facto nie jest jej narzeczonym, bo to wszystko było dla zabawy (spotkali się w klubie i umówili, że będą się bawić w "bycie razem"). Jej motywy pozostają nie jasne: bo serce mam z prawej strony, bo jestem chora, bo mi się nie chce żyć?

Spektakl pozostawił we mnie kilka niejasnych uczuć, zmieniających koloryt od zachwytu po irytację. Nie wiem, czy takie było zamierzenie autorki i reżyserki.

ELLING

Jak miło obejrzeć sztukę, która nie dotyczy Polski, nie mówi o polskich realiach, kłopotach, mrzonkach, dostatkach i niedostatkach. Jak dobrze przez dwie godziny pobyć w Norwegii.

Poznajemy dwóch mężczyzn; czterdziestoletniego Ellinga (Jarosław Boberek) i trzydziestopięcioletniego Kjella (Tomasz Karolak). Łączy ich przyjaźń, lata spędzone w szpitalu psychiatrycznym i wreszcie wspólne mieszkanie socjalne, od którego mają zacząć "instalowanie się w społeczeństwie". Autor podejmuje kilka tematów: miłość, pierwsze doświadczenia seksualne, strach przed światem. Pokazuje codzienne sprawy w innym świetle, choćby podział domowych obowiązków, robienie zakupów, gotowanie. Wszystko zostaje oprawione w lekką, zgrabną formę. Boberkowi i Karolakowi udaje się stworzyć pozory naturalności, autentycznego dialogu. Mimo lekkiej formy, spektakl zadaje ważne pytanie o normalność, o jej klasyfikację. Czy normalnym jest wariat, który na nowo odkrywa życie, czy wyluzowany opiekun społeczny (Tomasz Kot), który zamiast pomagać szkodzi?

Tytułowego Ellinga przyćmiewa misiowaty i dziecinny Kjell. Staje się to jednak z korzyścią dla spektaklu. Prawdą jest oczywiście, że łatwiej pokazać mężczyznę-dziecko z niecierpliwością czekającego na pierwszą randkę, niż poetę skrupulanta, analizującego wszystko dookoła. Ale właśnie dzięki temu przesunięciu akcentu, spektakl zyskuje odrobinę kiczu, właśnie tę odrobinę, która jest jeszcze sztuką. Reżyserem przedstawienia jest Michał Siegoczyński, który już gościł na KST i był nagradzany za monodramy.

Do duetu Elling i Kjell dołącza Reiduna (Monika Pikuła), sąsiadka z góry, panna z dzieckiem. Tak samo samotna jak nasi bohaterowie, bez szans na przyszłość, dzięki Kjellowi również na nowo instaluje się w rzeczywistości. To jeden z niewielu spektakli, jakie widziałem w ostatnim czasie, kończący się happy endem. Myślę, że to jest dobra terapia dla wszystkich nałogowych smutasów i malkontentów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji