Artykuły

Facet do wynajęcia

- Jak ktoś mi zaproponuje udział w reklamie, to ja nie mam z tym związanych dylematów. Jak ktoś mi proponuje, żeby poprowadzić imprezę dla jakiejś firmy, to ja się zgadzam, o ile mam czas. Nie uważam aktora za kogoś wyjątkowego, komu nie wypada takich rzeczy robić. Aktor to jest kuglarz - mówi warszawski aktor CEZARY ŻAK.

Od kilku lat gwiazda Cezarego Żaka świeci coraz jaśniej. Sympatię widzów zjednywał pan sobie stopniowo - jako Józio w "Klanie", Karol Krawczyk w "Miodowych latach", teraz pól Polski z zachwytem ogląda "Hańczo". Marzył pan o takiej popularności?

- Nie ma chyba aktora który o tym nie myśli. Aktor, który nie jest nikomu znany, musi się tak czuć, jakby niczego nie dokonał. To tak, jakby stolarz zrobił krzesło i tego krzesła nikt nie chciał kupić. Popularność jest potrzebna dla poczucia sensu uprawiania tego zawodu.

Aktorzy "prowincjonalni", skazani wyłącznie na teatr, zwykle mówią, że najważniejsze jest po prostu grać. To nieprawda?

- Ja też byłem aktorem "prowincjonalnym", grałem we Wrocławiu, Jeleniej Górze i nikt mnie nie znał oprócz kilkuset osób, które chodziły do teatru. A mnie zawsze ciągnęło do grania dla masowej publiczności. Nie zastanawiałem się, czy to jest pęd do popularności, czy naturalny odruch aktora, który chce się pokazać szerszej publiczności. Spędziłem wiele czasu w pociągach Wrocław-Warszawa, by zagrać jakiś epizod w filmie fabularnym. Od tego się zaczęło.

Walczył pan o te epizody?

- Walczyłem. Uważani, że każdy może wiele w życiu osiągnąć, ale musi tego naprawdę chcieć. Uciekłem z Wrocławia m.in. dlatego, że nie chciałem siedzieć w bufecie teatralnym i narzekać na ciężki los. Kiedy słabiej wiodło mi się w teatrze, to brałem się do innej roboty. Stąd też epizod biznesowy w moim życiu. Założyliśmy z kolegą firmę i w poniedziałki o czwartej rano - bo wtedy aktorzy teatralni mają wolne - jeździliśmy do Torunia po pierniki i wieczorem sprzedawaliśmy je z samochodu na placu Wolności we Wrocławiu. Jeździłem też z żoną z występami po przedszkolach Dolnego Śląską by w ten sposób zarobić na życie.

A w duchu marzył pan: Do Warszawy! Do Warszawy!?

- Wiedziałem, że w Warszawie jest olbrzymi rynek pracy dla aktorów. Kiedy miałem już dość spędzania życia w pociągach, pewnego razu spakowaliśmy z żoną manatki i pojechaliśmy tam na stałe. To był skok na głęboką wodę. Nikogo nie znaliśmy, ale zaczęliśmy chodzić na castingi.

Jedną z osób, którym najwięcej pan zawdzięcza zawodowo, jest warszawski tramwajarz.

- Dzięki Karolowi Krawczykowi z "Miodowych lat" wyszedłem z cienia anonimowości.

Jeszcze większą sławę przyniosła panu podwójna rola - Wójta i Księdza - w "Ranczu". Podwójna rola to podwójne wyzwanie?

- Od razu postawiłem reżyserowi warunek, że będę chciał bardzo zróżnicować te postaci - fizycznie i psychicznie - mimo że są to bracia bliźniacy. Inaczej nie byłoby to ciekawe do grania. Kiedy czytałem pierwszy raz scenariusz, to od razu zobaczyłem w postaci Wójta mojego stryja. On był sołtysem we wsi pod Brzegiem Dolnym. Często bywałem u niego w dzieciństwie. Wiedziałem, że Wójt musi być takim mocno chodzącym po ziemi, dość chamskim, ale trzymającym całą wieś za gardło facetem. Po pierwszym odcinku zadzwonili do mnie kuzyni i powiedzieli, że to jest ich ojciec. Natomiast nad księdzem musiałem trochę sam pokombinować. To zlepek moich obserwacji z kościołów.

W serialu są sceny, gdy obie postaci grają razem. Jak to się robi?

- Takie tricki telewizyjne to nic trudnego. Dla mnie ważniejsze było to, żeby pomiędzy nimi w jednej scenie był dialog, żeby oni naprawdę rozmawiali. Musiałem dokładnie pamiętać, co grałem jako Wójt i tak mu odpowiedzieć jako Ksiądz, żeby to była żywa rozmowa. Sądząc z burzliwego odbioru, to się udało.

Mówi pan, że jest człowiekiem do wynajęcia. Co to znaczy?

- To znaczy, że jak ktoś mi zaproponuje udział w reklamie, to ja nie mam z tym związanych dylematów. Jak ktoś mi proponuje, żeby poprowadzić imprezę dla jakiejś firmy, to ja się zgadzam, o ile mam czas. Nie uważam aktora za kogoś wyjątkowego, komu nie wypada takich rzeczy robić. Aktor to jest kuglarz. Przez całe wieki tak było, że za patrzenie na nas ktoś płacił pieniądze, czyli nas wynajmował. I to się nie zmieniło.

Szerokiej publiczności jest pan znany przede wszystkim z ról komediowych. Nie myślał pan, by zmienić ten wizerunek?

- To jest potrzebne dla higieny zawodowej. Razem z moim agentem doszliśmy do wniosku, że powinienem zagrać jakiegoś psychopatycznego mordercę i to się udało. We wrześniu wejdzie na ekrany serial "Tajemnica twierdzy szyfrów" Adka Drabińskiego, na podstawie książki Bogusława Wołoszańskiego. Gram tam komendanta obozu pracy w Książu - niezwykle sadystycznego esesmana, na dodatek narkomana Świetnie mi się go grało. Reżyser czasem dzwoni do mnie z sali montażowej i mówi: Oj, publiczność cię znielubi po tej roli.

Ostatnio głośno było o pana sukcesie w zupełnie innej dziedzinie - ubyło panu 30 kilogramów. Co pana tak nagle wzięło na odchudzanie?

- Powody były dwa. Po skończeniu "Miodowych lat" uznałem, że muszę coś zrobić ze swoim wyglądem, aby uciec od Karola Krawczyka. Po drugie, pojawiło się nadciśnienie. Kiedy zapaliły mi się takie dwie czerwone lampki, pomyślałem, że muszę spróbować zrzucić wagę. Nie chciałem jednak kolejnej diety, bo już wypróbowałem wszystkie i zawsze po schudnięciu następował efekt jo-jo. Postanowiłem po prostu mniej jeść. Generalnie wszystko do tego się sprowadza - jeść mniej, a ostatni posiłek powinien być przed godziną 17. Zrzucanie 30 kg zajęło mi trzy lata. Najgorsze było pierwsze pół roku, wtedy się mocno męczyłem, choć nigdy nie było to odchudzanie fundamentalne. Jak mnie naprawdę skręcało, to jadłem to, na co miałem ochotę, a następnego dnia mocno się ograniczałem.

Miał pan kompleksy z powodu tuszy?

- Przez całe życie. Zawsze byłem gruby. To efekt błędów żywieniowych rodziców z lat 60. - karmić, karmić. Do dziś jeszcze pokutuje przekonanie, że jak dziecko jest grube, to świadczy o jego zdrowiu. I ja byłem takim utuczonym bobaskiem, a potem zakompleksionym grubym chłopakiem.

Te kompleksy nie mogły być zbyt wielkie, skoro nie przeszkodziły panu zdawać do szkoły teatralnej.

- Ktoś mi powiedział, że grubych tam nie przyjmują, więc przed egzaminami schudłem 20 kg. Wtedy zrobiłem to farmakologicznie. Byłem bardzo dumny z siebie, ale i tak, jak już dostałem się na studia, dziekan powiedział mi: "Nareszcie przyjęliśmy grubasa". Troszkę mnie załamał.

Teraz, zdrowo odchudzony, opisał pan swoje zmagania w książce "Moja skuteczna dieta, 12 kroków do dobrej wagi". Zrobił pan to dla innych grubasów?

- Dostawałem i wciąż dostaję mnóstwo maili i listów w tej sprawie. Wiele z nich jest naprawdę dramatycznych. Postanowiłem pomóc ludziom w walce z otyłością.

Jakie są zawodowe pożytki z odchudzenia się?

- Zacząłem dostawać więcej propozycji. Wcześniej niektórzy koledzy mówili: "Co ty robisz, przestaniesz być aktorem charakterystycznym". Niesłusznie. Rola w "Twierdzy" jest właśnie efektem tego, że straciłem wagę.

Przed dwoma tygodniami na ekrany Mn wszedł film "Stefan Malutki", gdzie użyczył pan głosu głównemu bohaterowi. Mimo zrzucenia 30 kg jest pan wciąż dużym facetem, a tu rola malutkiej myszki...

- Wszystkim mówię, że dlatego zostałem obsadzony w tej roli, bo też jestem taką malutką myszką o gołębim sercu. Mówiąc bardziej serio - nigdy wcześniej nie grałem głównej roli w dubbingu. Skakałem z radości, gdy okazało się, że wygrałem casting. Zwłaszcza że zdecydowano o tym aż w Argentynie, bo to film hiszpańsko-argentyński. Dubbing to niezwykle trudne zadanie. Ja najpierw odgrywałem całą akcję przy mikrofonie, ale kiedy nieposkromionymi ruchami rąk zacząłem rozwalać różne przedmioty, reżyser Czarek Morawski powiedział mi, że to na czym innym polega Wszystko trzeba zagrać głosem. To wspaniałe doświadczenie.

Dziś zaczynają się matury. Przed panem i żoną kolejna nowa życiowa rola - rodziców maturzystki. Jest pan przygotowany?

- Będziemy z żoną stać przed szkołą i trzymać kciuki. Co nam więcej pozostaje?

A co po maturze? Córka pójdzie w ślady rodziców?

- Broń Boże, idzie na psychologię!

Jest pan pewny? Wiele aktorskich dzieci nagle zmieniało zdanie.

- Mam nadzieję, że córka nie wytnie nam takiego numeru. Cieszymy się, że nigdy o tym nawet nie wspominała Oboje ż żoną uważamy, że to zbyt ciężki zawód, zwłaszcza dla kobiety.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji