Artykuły

Trzeba było na to czekać 16 lat

"Wierszalin. Reportaż o końcu świata" w reż. Piotra Tomaszuka w Teatrze Wierszalin w Supraślu. Pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku.

Długo czekaliśmy na tę premierę. "Wierszalin. Reportaż o końcu świata" - legendarna już dziś książka Włodzimierza Pawluczuka przez 16 lat czekała na swoją sceniczną adaptację i pokazanie w miejscu, które zawdzięcza jej wszystko: nazwę, tematyczny krąg, łatwo rozpoznawalny styl. Stało się. Od soboty Teatr Wierszalin w Supraślu ma ją w swoim repertuarze. To jedna z ważniejszych premier tego sezonu.

Pierwsze wydanie książki Pawluczuka to czasy bardzo już dziś odległe - połowa lat 70. ubiegłego wieku. Czasy były zupełnie inne, wielu uczestników tamtych wydarzeń żyło jeszcze, stąd też w reportażu występowali pod inicjałami albo zmienionymi nazwiskami. Drugi wydanie, które ukazało się kilka lat temu, było już zupełnie inne - pojawiły się wreszcie nazwiska.

Profesor Pawluczuk napisał też posłowie będące swoistym epilogiem tej dziwnej opowieści o poszukiwaniu świętości. I choć książka ta nigdy nie ukazała się w oszałamiających nakładach, przez dziesięciolecia była swoistym duchowym przewodnikiem po okolicach Krynek, Grzybowszczyzny. Inspirowała tych wszystkich, którzy jeździli w tamte okolice, by szukać śladów wydarzeń opisanych przez Pawluczuka, cerkwi, co miała sama wyrosnąć z ziemi, chaty, o której mówiło się, że mieszkał w niej sam prorok Ilja. W tej okolicy inspiracji szukał swego czasu Włodzimierz Staniewski, to od tego właśnie miejsca, niedoszłej stolicy świata, marzenia wyznawców Ilji, Piotr Tomaszuk 16 lat temu nazwał stworzony przez siebie teatr Wierszalinem.

Mam i ja swoje wspomnienia związane z tym zakątkiem leżącym, zdawałoby się, na krańcu świata. Jesienią 2000 roku dotarłem do miejsc opisanych przez Pawluczuka, do samotnej chaty, jedynej, która została po nigdy nie powstałej nowej stolicy świata, do stodoły, w której do dziś spoczywają nigdy nie postawione prawosławne krzyże. To miejsce przyciąga jak magnes, a i sama historia Eljasza Klimowicza, który stał się prorokiem Ilją, jest dziś już niemal nowoczesnym mitem. Kilkanaście lat temu spopularyzował ją Tadeusz Słobodzianek swoją sztuką, którą wyreżyserował w Teatrze Telewizji, a która (i chyba nie bez racji) wzbudziła protesty polskich wyznawców prawosławia. Tekst Słobodzianka w kilka lat później wystawił w łódzkim Teatrze Nowym Mikołaj Grabowski, jednak już bez tych zachwytów i protestów, które wzbudziła prapremiera.

Sam zaś Piotr Tomaszuk sięgnął po reportaż Pawluczuka dopiero dziś, 16 lat po powołaniu do życia Teatru Wierszalin. Jest to więc premiera po latach, ale z całą pewnością premiera nie spóźniona. Historie opisane przez Włodzimierz Pawluczuka, ludzka tęsknota do kontaktu z transcendencją, poszukiwanie Boga, tęsknota za cudem - widomym znakiem Bożej obecności i opieki - nie straciły swej siły. Wręcz przeciwnie, w naszych czasach całkowitego odejścia od duchowego wymiaru ludzkiego bytowania brzmią jeszcze silniej i jeszcze istotniej. Adaptacja i przedstawienie Tomaszuka wydobywają to, co zatraciło się w poprzednich próbach scenicznych opowieści o samozwańczym świętym z leżącej na uboczu Grzybowszczyzny. To nie jest sztuka o manipulacji, nie uderza w religię, w kler.

Wietrzący skandal i łowcy sensacji srodze się zawiodą. To przedstawienie stawiające trudne pytanie: jak możliwym jest, że głęboka ludzka wiara, daleka od wyrachowania, targów z Bogiem, spekulacji, rozumowego dochodzenia Jego istoty, nagle mocą jakiejś upiornej dialektyki przechodzi w swoje przeciwieństwo, staje się herezją i skrajnym bluźnierstwem. Jak możliwe jest, że marzenie o anielskiej czystości sąsiaduje z cielesną ekstazą. Te dwa niemożliwe zdawałoby się żywioły w wierszalińskim przedstawieniu towarzyszą sobie wzajemnie, są mieszanką niemal wybuchową. I jest to przedstawienie niesłychanie uczciwe. Nie ma w nim epatowania opowieścią o ciemnych i wiecznie pijanych prościuchach, którzy w pijackim widzie postanowili ukrzyżować swojego proroka. W ludziach pokazanych przez Tomaszuka jest wielka wewnętrzna czystość. Naiwna wiara w dziejące się wokół nich cuda, w bezpośrednie obcowanie ze świętymi, Matkami Boskimi mieszkającymi w sąsiedniej wsi, prorokami, układane przez nich nabożne pieśni nie mają w sobie nic z ciemnoty i prymitywu. Są wielkim wołaniem do Boga, nieustającą modlitwą.

"Wierszalin. Reportaż o końcu świata" zrealizowany przez Tomaszuka w teatrze to przedstawienie, w którym znajdziemy wszystkie cechy przedstawień supraskiego teatru. Znajdziemy w nim fragmenty tekstu powtarzane jak religijne inkantacje, śpiewane, przechodzące w krzyk, są też tak świetnie tworzone przez Tomaszuka i jego aktorów sceny zbiorowe. Tym razem jednak odnosi się wrażenie, że to najbardziej zdyscyplinowany spektakl Wierszalina. W dużej części dlatego, że oparty jest w ogromnym stopniu na żywiole muzycznym, że jest to przedstawienie nawiązujące swoją dźwiękową formą do oratorium. Śpiewy prostych wiejskich kobiet, zmultiplikowane powrócą na końcu przedstawienia. Potem zapada cisza.

To, co odbywa się w środku, z muzycznymi kulminacjami symbolizującymi święty obłęd, ustąpi miejsca prostym śpiewom. A potem będzie już tylko cisza. Świat proroka Iljii zginął wraz ze swoimi mieszkańcami. Ostatnia scena tego przedstawienia to symboliczne rozstrzelanie wyznawców Ilji. Zobaczymy ich za chwilę kroczących ku ukwieconej bramie z napisem "Bramy raja" koślawo wypisanym rosyjskimi bukwami. Ci ludzie znaleźli się tam, dokąd dążyli przez całe swoje życie. Scena, w której batiuszka mający pod opieka wiernych z Grzybowszczyzny dokonuje demitologizacji Ilji, to u Tomaszuka ta scena, w której Rafał Gąsowski, przypominając historię Ilji i jego wyznawców, jakby przygważdża metalowym krzyżem każdy fragment swojej relacji - jest to niby egzorcyzm nad tym światem, który w pogoni za świętością wypadł ze swoich kolein. To jedne z najpiękniejszych i najbardziej poruszających scen tego kończącego się już teatralnego sezonu. W moim prywatnym rankingu - tuż obok finału "Miłości na Krymie" z Teatru Narodowego.

Nie sposób nie wspomnieć o scenografii. Młoda reżyserka Ewelina Pietrowiak wystąpiła tym razem tylko jako scenograf. I świetnie uchwyciła styl Wierszalina, zamierzoną i starannie zakomponowana zgrzebność i prostotę scenograficznej materii. To jednak scenografia nieco inna niż te, które znamy z Supraśla. Zniknął niemal barokowy przepych desek, płócien, figur. Wierszalińska scena ograniczona jest spatynowanymi sztachetami z podlaskich płotów, pomiędzy nimi prawosławne krzyże - identyczne znajdziesz na Grabarce, ale i na każdym wiejskim cmentarzyku. To sfera, w której sacrum miesza się z profanum, wiejskie obejście, które staje się cerkwią, cmentarzem, polną podlaską drogą.

Tomaszuk swoją adaptacją książki Włodzimierza Pawluczuka opowiedział wszystko o swoim pojmowaniu duchowości, miejsca człowieka na ziemi, jego relacji z Bogiem. Ciekawe, jakie plany ma na przyszłość. Czy można pójść jeszcze dalej - dokąd zaprowadzi ta droga? Może czas na oddech, na artystyczny skok w bok. Na razie jednak kto żyw, niech jedzie do Supraśla. Najnowsze przedstawienie Wierszalina o Wierszalinie po prostu trzeba zobaczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji