Artykuły

Monodram o świętej

"Wzlecieć ku Słońcu..." miało swą premierę dwa lata temu w miejscu sztuki OFFicyna. Zupełnie inną przestrzeń spektaklu stanowił wewnętrzny dziedziniec kościoła św. Jana Ewangelisty, na którym - z okazji 100-lecia obecności pallotynów na ziemiach polskich i ich 50-lecia w Szczecinie - Gielarowska przedstawiła go po raz kolejny (dotąd pokazała go 40 razy, m.in. w Warszawie i Łodzi). Ogrodowa zieleń, głosy ptaków, łagodny wiatr, słoneczne refleksy zza chmur nadawały widowisku dodatkowego wymiaru - pisze Artur D. Liskowacki w Kurierze Szczecińskim.

Przedsięwzięcia tego rodzaju są trudne podwójnie. Wobec nauki Kościoła - muszą się wykazać zgodnością z doktryną, a i po prostu z oczekiwaniami religijnego odbiorcy. Wobec wymogów teatru - muszą się z kolei wyzbyć doktrynalnej sztywności i tonu katechezy, a być artystyczną formą, rozmową, żywą emocją.

Nieczęsto się więc udaje sprostać obu tym wyzwaniom naraz. Monodram o życiu i dziele św. Teresy od Dzieciątka Jezus, który według swego scenariusza przygotowała - wraz z reżyserką Tatianą Malinowską-Tyszkiewicz - Anna Gielarowska, próbuje się tej zasadzie przeciwstawić - i trzeba rzec, że efekty są interesujące.

"Wzlecieć ku Stońcu..." to spektakl prosty i skromny, czytelny i unikający na ogół przesadnej afektacji, w jaką popaść było łatwo, jako że św. Teresa z Lisieux, francuska mistyczka (1873-1897), karmelitanka bosa, jedna z popularniejszych świętych Kościoła, była nie tylko osobą o wielkiej duchowości, ale i dzieckiem swej epoki. Język jej pism - a zwłaszcza autobiografii, która stała się podstawą scenariusza Gielarowskiej -jest kunsztowny i piętrzy się od metafor, brzmiących dziś tyleż ozdobnie, co i sztucznie. Gielarowska poradziła sobie z tą egzaltacją stylu - rezygnując w miarę możności z nadmiaru ekspresji, akcentując natomiast jego żarliwość wewnętrzną.

Absolutne oddanie Bogu i osiągnięta dzięki temu pełnia miłości - rozumianej głęboko, duchowo, ale i zwyczajnie, bardzo ludzko - stanowi główny rys religijności św. Teresy (zwanej często - co jest ważnym znakiem - św. Tereską), jak i spektaklu, który o niej opowiada. Odchodząc dzięki temu od cukierkowej dewocyjności, a zyskując naturalną delikatność i przejrzystość myślową.

Bo obraz dziecka, które zasypia ufnie w ramionach ojca, to nie tylko metafora, ale i realne wspomnienie. Teresa pochodziła z licznej, kochającej się rodziny, w której centralną postacią był ojciec, często w spektaklu przywoływany "Tatuś". Z obrazem tym łączy się właśnie owa "mała droga dziecięctwa duchowego", która stała się zwieńczeniem poszukiwań religijnych św. Teresy. Gielarowska znajduje też dla nich w pismach świętej inny obraz, wyrazisty i dynamiczny, jej bohaterka mówi: "chciałabym znaleźć windę, która by mnie uniosła aż do Jezusa". Bo przecież "w wieku wynalazków (...) nie trzeba schodów".

Rzecz w tym - i tu pewna sprzeczność wewnętrzna w sylwetce św. Teresy i w przedstawieniu - iż właśnie te schody są czasem drogą ku Niebu stosowniejszą. I paradoksalnie - bliższą. W mozół wspinaczki wpisane jest bowiem życie i cierpienie, którego na swej krótkiej drodze doświadczyła św. Teresa.

Gielarowska sięga w finale po ów dramatyczny wątek biografii francuskiej zakonnicy, lecz czyni to zbyt słabo. Mocniejszy, ciemniejszy ton byłby kontrastem, na którym ostrzej i dobitniej ukazałoby się zwycięstwo, które osiąga św. Teresa. Choć można by także rzec, że ta wymarzona winda do nieba, najprostsza i najszybsza komunikacja wzwyż, stała się dla niej - zmarłej tak młodo - swoistym przeznaczeniem.

"Wzlecieć ku Słońcu..." miało swą premierę dwa lata temu w miejscu sztuki OFFicyna. Zupełnie inną przestrzeń spektaklu stanowił wewnętrzny dziedziniec kościoła św. Jana Ewangelisty, na którym - z okazji 100-lecia obecności pallotynów na ziemiach polskich i ich 50-lecia w Szczecinie - Gielarowska przedstawiła go po raz kolejny (dotąd pokazała go 40 razy, m.in. w Warszawie i Łodzi). Ogrodowa zieleń, głosy ptaków, łagodny wiatr, słoneczne refleksy zza chmur nadawały widowisku dodatkowego wymiaru.

Transcendencja wpisywała się w dekorację wzniosłą (bo wokół mury kościoła), ale i zwyczajną, powszednią (bo to przyroda była tu dodatkowym reżyserem). Warto zapraszać Annę Gielarowska, by grała ów monodram - tu i tam, w różnych miejscach i scenerii. Bo może właśnie w tej odmienności tła kryje się coś jeszcze, coś więcej z prawdy objawianej przez francuską świętą,

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji