Mewa na ławę
"Mewa" w reż. Pawła Szkotaka w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Jacek Sieradzki w Przekroju.
"Mewa" Szkotaka niestety nie poleciała
Kiedy przeczytałem tekst Crimpa, zrozumiałem, że dobry dramaturg wykonał za mnie pracę - mówił Paweł Szkotak przed premierą odnowionej "Mewy". Było dokładnie na odwrót: porządny skądinąd angielski pisarz swą przeróbką mocno schrzanił mu spektakl! Po pierwsze, przez niemądre i niekonsekwentne uwspółcześnianie - hybryda XIX-wiecznej obyczajowości, dzisiejszego języka i dolepionych anegdot o radzieckich towarzyszach dała alogiczny stek bzdur, może obojętnych w londyńskim National (bo co tam kto wie o Wschodzie), tu jednak budzących złość. Po wtóre, przez zabieg właściwie przeciwsceniczny: wszystko, co u Czechowa stłumione, skryte, kipiące bądź niedopowiedziane, tu zostało wyłożone kawa na ławę. "Menopauza" - podsumowuje matkę syn. "Nie potrafię pisać" - skarży się artysta.
Co tu grać, kiedy wszystko przypomina dymek w komiksie? Przykro patrzeć na aktorów sprowadzonych do wymiaru ożywionych ilustracji tekstu: Teresę Kwiatkowską (jej Arkadinie zabrano nawet dobrą minę do złej gry), Michała Kaletę, irytująco dobrze czującego się w chamskiej karykaturze Trigorina, Adama Łoniewskiego, którego Kostia jest jedynie bełkotliwym płaksą, Barbarę Prokopowicz wewnętrznym żarem usiłującą rozpalić spłaszczoną jak wszyscy Ninę. Szkotak przyszedł z ulicznego Teatru Biuro Podróży, w którym potrafił opisywać świat sprawnie, skrótowo, oszczędnie, w poetyckich metaforach, ile trzeba ironicznie, ile trzeba wzruszająco. Mury Polskiego wabią go w kierunku tradycyjnego teatru psychologicznego, gdzie brakuje mu narzędzi, grzęźnie w tautologiach, traci moc i blask. Może przynajmniej nie zamykać za sobą drzwi?