Artykuły

Sztuka Ulicy. Dzień czwarty

Poniedziałek zaznaczył się w Sztuce Ulicy spektaklami dotykającymi rytuałów w wymiarze boskim i ludzkim. O Międzynarodowym Festiwalu Sztuka Ulicy pisze Ewa Hevelke z Nowej Siły Krytycznej.

Teatr A z Gliwic, u stóp Pałacu Kultury i Nauki, przedstawił misterium walki żywiołów. W epicentrum stanął człowiek poddawany kolejnym próbom. Z żelaznego bagażu wyciąga atrybuty swego dojrzewania i pali je przechodząc do następnego stadium rozwoju osobniczego, społecznego, religijnego. W płomieniach ginie miś, książka, zapalany jest świętojański stos, przez który przeskakuje młody chłopak. Lądując po drugiej stronie staje się mężczyzną. Kiedy popieleją kartki papieru pojawia się mefistofeliczna postać mamiąca płonącymi kulami, które chwyta w dłonie. Dokonuje czegoś, co nie mieści się w ludzkim rozumie, do czego trzeba mieć specjalne rękawice, a nie delikatne, nagie dłonie. Za chwilę staną w rzędzie kuszące kobiety z płonącymi pazurami i mężczyźni, którzy dokonają płomiennego pasowania na człowieka. Zaczną od wypalenia wszystkiego, co zostało jeszcze w walizce. Pozbawiony jakiegokolwiek bogactwa ziemskiego, czysty człowiek jest przygotowany na ostateczny rite de passage - rytuał przejścia. W finale brzmi Exultet śpiewany przez kobiecy, głęboki głos, a nowo powstały człowiek złożony w ofierze, staje w płomieniach niczym paschalna świeca.

Spektakl Teatru A jest grą światła i cienia. Główny bohater przechodzi kolejne chrzty ognia, które gaszą te z wody. Dookoła rozbłyskują fajerwerki, ale nie mają wiele wspólnego z radością. Najczęściej oznaczają kolejne oczyszczenie, utratę, zmianę, która wytrąca człowieka z jego bezpiecznie ustalonego porządku. "Exculet" jasno pokazuje, że życie ludzkie jest nieustanną walką z żywiołem świata, a Jezus zanim stał się Chrystusem miał realne ciało, które odczuwało płomień i kroplę wody.

Zanim widz zmierzy się z kolejnym przejściem, dla bezpieczeństwa powinien nauczyć się latać. Dla uzmysłowienia tej prostej prawdy, Teatr Strefa Ciszy w spektaklu "Nauka latania", stworzył u stóp Zamku Ujazdowskiego Panopitikon. Nie jest to jednak przerażające więzienie. Tutaj do strażniczej wieży doczepione są promieniście układające się sznury festynowych lampek, a więźniowie wchodzą do środka z własnej nieprzymuszonej woli. Pomiędzy rozstawionymi dookoła żelaznymi łóżkami, na których siedzą widzowie, przechodzą umundurowani strażnicy. Mają pałki przy pasie, a każde łóżko zapięte jest łańcuchem uniemożliwiając dobrowolne wstanie z niego. Wszystko jednak ma posmak gry, w której umawiamy się, że oni górują, a my dajemy się manipulować. Pozwalamy na lekarskie oględziny stanu uzębienia, jemy chrupki, które nam podsuwają, puszczamy papierowe samoloty, dmuchamy baloniki w kształcie serca, podchwytujemy bitwę na poduszki, kiedy aktorzy zaczynają nas nimi okładać, pozwalamy wyprowadzić na spacer. Tyle, że gdy w powietrzu zaczyna fruwać pierze, unosi się dym i zapach duszącego odświeżacza do powietrza, a mężczyźni zaczynają krzyczeć, robi się coraz mniej przyjemnie. Rośnie napięcie i nie ważne jest, że w trakcie przeganiania kobiet zachowywane są pozory elegancji: "Przepraszam bardzo, ale WSTAWAĆ!!!!", albo padają zabawne hasła w stylu "Nie wciągać balonów!" kiedy ktoś nie wystarczająco sprawnie je nadmuchuje. Rozstawiony parawan, zza którego dochodzą krzyki, już zupełnie nie wzbudza rozbawienia. Nie wiadomo czy to jeszcze teatr. Najprawdopodobniej tak, bo twarze aktorów - szczerych fajnych chłopaków - nie budzą strachu, ale nie ma się ochoty familiarnie poklepać ich po plecach. Następnym razem, każdy kto widział ten spektakl, zastanowi się dwa razy nad przyjęciem zaproszenia i przekroczenia linii łańcucha odgradzającego przestrzeń gry.

Na spektaklu w ramach Sztuki Ulicy nie udało się zbudować specjalnego napięcia. Problematyka rozpłynęła się w przymrużeniu oka, zabawie, ale przede wszystkim w strugach deszczu. Problem osamotnienia, presji, której poddany jest człowiek indywidualnie, nie miał szansy zaistnieć, ponieważ wszyscy zjednoczyli się pod parasolami, kocami, programami festiwalowymi (dzięki Bogu i projektantowi za format A4), jednym kapturem na dwie głowy. Nie udało się udowodnić, że człowiek jest bezbronny wobec systemu. Strażnicy również stanęli bez szans wobec żywiołu. Na każdego znajdzie się większa laga bez korzystania z umiejętności wzbicia się nad poziomy.

Chociaż, jeśli ktoś miał ochotę przyjrzeć się technikom szybowania na trapezie, mógł miło spędzić czas na Rynku Nowego Miasta przyglądając się pokazowi francuskiej grupy Les Petit's Bras. "One Two Triieee" to cyrkowy program trójki młodych ludzi, którzy wykonywali akrobatyczne ewolucje na wysokościach trzymając się za ręce. Przez pierwsze minuty było to może interesujące, jednak po jakimś czasie zaczęło nużyć, a gagi oparte na żartach z francuskiego sposobu mówienia po angielsku szybko średnio wypaliły w Polsce. Dobrą stroną spektaklu była muzyka, do której spokojnie można się było pobujać w rytm swingu, jazzu czy podmiejskiego wesołego miasteczka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji