Być albo nie być robakiem
"Przemiana", opowiadanie z 1912 r., opublikowane cztery lata później, jest najbardziej znanym krótkim utworem Franza {#au#590}Kafki{/#} oraz prawdziwą perłą nie tylko niemieckojęzycznej, ale i światowej nowelistyki. Adaptacja arcydzieł literackich na język sceny czy filmu zawsze wiąże się z dużym artystycznym ryzykiem.
Zbigniew Brzoza, reżyser, a także współadaptator "Przemiany" w Teatrze Dramatycznym stworzył widowisko własne, swoiste, o niezwykłej scenicznej urodzie i dramatycznej intensywności.
Zaczyna się jak w starym kinie: na ekran rzutowane są napisy czołowe, oraz wprowadzające w jądro problemu pierwsze zdanie utworu: "Gdy Gregor Samsa obudził się pewnego rana z niespokojnych snów, stwierdził, że zmienił się w łóżku w potwornego robaka". Ekran jest jednocześnie czwartą ścianą pokoju głównego bohatera, który widać w chwilę potem, po rozjaśnieniu świateł. Gregor Samsa, w przejmującej - i niemal akrobatycznej - interpretacji Jarosława Gajewskiego, usiłuje sprostać nowej sytuacji. Jest młodym komiwojażerem, a poprzez niepojętą przemianę w rodzaj jakiegoś karalucha, stał się niezdolny do utrzymania starego ojca, chorej matki i młodocianej siostry. Boleśnie przeżywa nie tylko sam fakt fizycznej metamorfozy, ale również małodusznej obojętności, a nawet aktów wrogości ze strony ojca i reszty rodziny.
W miarę przebiegu akcji, rozwija się konwencja opowieści filmowej. Za półprzezroczystymi szybami drzwi do pokoju Gregora gromadzą się karykaturalne cienie demonicznego Ojca (Michał Pawlicki), histeryzującej i egzaltowanej Matki (Ewa Żukowska), zaintrygowanej Siostry Grety (Agnieszka Kotlarska). Cień Prokurenta (Mirosław Guzowski) i jego dłoni urasta do wymiarów wampirycznych, niby z ekspresjonistycznego filmu Murnaua "Nosferatu".
Kolejne rozjaśnienie świateł, za ścianą w głębi pokoju Gregora, ujawni salon. To nowa wariacja sceniczna przejęta z historii kina - głębia ostrości, po raz pierwszy zastosowana przez Orsona Wellesa w "Obywatelu Kane". W fin de siecle'owo mieszczańskim salonie rozsiądą się wkrótce trzej groteskowi lokatorzy, których wystraszy niespodziane pojawienie się Gregora. Zbiją się w kupkę na krześle, by na kształt trzygłowej bestii, miotać ogień impertynencji i gróźb.
Z pianina ustawionego z boku ekranu płynie muzyka na żywo, podczas zmian dekoracji na ekranie pojawiają się kadry ze sztuki. Tym sposobem, dzięki fotomontażowi, udało się pokazać nawet spacer przemienionego Gregora po ścianach i suficie, łącznie z upadkiem. Po napisie: "bezwolnie, nisko opuścił głowę i ostatni, słaby oddech wypłynął z jego nozdrzy", gdy służąca zgarnęła już "toto" na szufelkę i wyniosła na śmietnik, pojawi się fotografia rodzinna: Gregor naprzeciw ojca, matki i siostry. W kolejnym kadrze jest już tylko rodzina i pusty fotel w miejscu, w którym stał Gregor.
Dawno już w teatrze nie mieliśmy do czynienia z aktem tak daleko posuniętej odwagi formalnej, przeprowadzonej równie zajmująco. Przez półprzezroczysty ekran oglądaliśmy już wprawdzie inscenizację {#re#26634}"Emigrantów"{/#} Mrożka w krakowskim Starym Teatrze. Jeśli nawet reżyser "Przemiany" widział ów spektakl Wajdy, to w swoim przedstawieniu użył ekranu o wiele bardziej celowo i konsekwentnie niż mistrz przed 18 laty.