Artykuły

Między losem zwierzęcia i anioła

XVII Międzynarodowy Festiwal Teatralny Kontakt w Toruniu. Pisze Aneta Głowacka w Opcjach.

W jednym z wywiadów Luc Perceval, reżyser zaproszonej do Torunia inscenizacji Śmierci komiwojażera, próbując zdiagnozować problem zła we współczesnym świecie, rozpiął życie człowieka między losem anioła i zwierzęcia. Człowiek, wrzucony w jedyny z możliwych światów, stale zmaga się ze swoistą ironią: pragnie dobra, ale czyni zło. Jak łatwo przewidzieć, zło zwycięża, anielskość ustępuje bestii, a człowiek wiedzie dalej swój żywot bydlęcy. Formuła "od anioła do diabła" jest tyleż pojemna, co niebezpiecznie amorficzna: zaciera kształty rzeczy, pozostawiając refleksję na poziomie dość dużej ogólności. Niczym wytrych pasuje wszakże do wszystkich zamków i, jak się okazuje, dość dobrze oddaje perspektywę oglądu świata i horyzont zainteresowań twórców zaproszonych na tegoroczny Kontakt. Piszę "twórców", bo częściej niż z wyjątkowymi przedstawieniami mieliśmy do czynienia z dobrymi spektaklami bardzo dobrych reżyserów. Tym samym dość przewrotnie i przynajmniej w połowie sprawdziła się zapowiedź Jadwigi Oleradzkiej (dyrektor festiwalu), że Kontakt to festiwal raczej reżyserskich aniżeli aktorskich nazwisk. Chociaż w trakcie okazało się, że publiczność może również liczyć na kilka ciekawych kreacji aktorskich.

Jako się rzekło, rolę magnesu przyciągającego do miasta nad Wisłą spełniały reżyserskie sławy. Przez szesnaście lat istnienia festiwal dorobił się swoistego reżyserskiego niezbędnika. Twórcy pojawiający się w pierwszych edycjach jako niewiele mówiące nazwiska w tej chwili cieszą się europejskim uznaniem. Z pięciu zaproszonych do Torunia pewniaków przynajmniej trzy usatysfakcjonowały festiwalową publiczność, a także - jak się okazało - jurorów. Spektakle Alaina Platela, Luca Percevala i Alvisa Hermanisa zdobyły trzy główne nagrody i kilka nagród dodatkowych (z polskich propozycji tylko Miarka za miarkę w reżyserii Anny Augustynowicz wróciła z nagrodą - dla Dominiki Ostałowskiej jako najlepszej aktorki). W tyle za wielką trójcą pozostał Peter Zelenkaz Tereminem-historią o radzieckim wynalazcy uwikłanym we współpracę z radzieckim wywiadem, i Eidmuntas Nekrośius, chociaż jego Faust, otwierający festiwal, zapowiadał się na wydarzenie Kontaktu. Spektakle Nekrośiusa były prezentowane w Toruniu ośmiokrotnie, dwa razy (w 1999 i 2001 roku) twórca zdobył nagrodę dla najlepszego reżysera festiwalu. W tym roku wrócił jako mistrz. Starsi mieli przeżyć estetyczne deja vu, młodsi zobaczyć, jak się robi prawdziwy autorski teatr. Jak się okazało - i jedni, i drudzy będą musieli zaczekać na lepsze czasy.

Ascetyczny w formie, utrzymany w ciemnej tonacji Faust, zbudowany z wystudiowanych znaków i gestów (niektóre z nich bardzo piękne, jak chociażby wędrówka bohatera między linami, których pulsowanie przypominało rytm bicia serca), okazał się nużący (zapewne duża w tym zasługa polskiego, archaicznego już tłumaczenia Józefa Paszkowskigo), a sama historia Fausta-poszukiwacza prawdy, mimo bogatej warstwy symbolicznej - dość powierzchowna i oczywista w odczytaniach. Droga do prawdy jest drogą przez mękę, a świat Małgorzaty i Fausta - spiętych czerwoną obręczą - stanowi osobny kosmos. Faust nie zdobył wprawdzie nagrody, jednak penetrując nie tylko ludzkie, ale również sakralne przestrzenie, niejako wprowadził w kręgi, po których poruszali się twórcy pozostałych inscenizacji: od rozdarcia człowieka między tym, co święte, a zarazem unurzane w fizyczności i fizjologii, po uwikłanie jednostki w systemy gospodarcze i polityczne, które ścierają na miazgę mało przydatne elementy. Problem sacrum i profanum został stematyzowany w spektaklu, który z Torunia wyjechał z I nagrodą. Vsprs (skrót od Vespro delia Beata Vergine Claudia Monteverdiego) Alaina Platela to oparte na ruchu tancerzy i eksperymentach muzycznych studium o ludzkim ciele i umyśle. Materiał wyjściowy stanowiły godzinki maryjne Monteverdiego z 1610 roku, które kompozytor Fabrizio Cassol rozbił na czaić i połączył z muzyką cygańską i jazzem. Drugim komponentem, a właściwie inspiracją, były krótrkometrażowe czarno-białe filmy z początku XX wieku, na których psychiatra dr van Gehuchten uwiecznił objawy nerwicy histerycznej. Ciała pacjentów uwięzione w paroksyzmach histerii zostały powielone na scenie przez grupę tancerzy różnych narodowości, którzy wykonując niekontrolowane ruchy uniemożliwiające komunikację z samym sobą i pozostałymi osobami, próbowali dotrzeć na wierzchołek lodowej góry. Droga na szczyt, a może na krawędź zrobionych z różnych części białej garderoby skrzydeł anioła, w pewnym sensie była rytualnym powrotem do samego siebie, własnych marzeń i tęsknot, odbywającym się mimo cierpienia, lęku i samotności. W spektaklu Platela na uwagę zasługiwała przede wszystkim świetna praca zespołowa i dopracowany ruch tancerzy, którzy korzystając z różnych stylów tańca, na scenie tworzyli jedną całość - swoistą jedność w wielości. O ile badanie ciała wymykającego się spod władzy rozumu i śledzenie teatralności zachowań histerycznych są w spektaklu Platela dosyć oczywiste, o tyle ich związek z sacrum, co mają sugerować nieszpory Monteverdiego i rozważania na temat wszelkiego rodzaju fundamentalizmów (o których reżyser wspomina w wywiadach), już niekoniecznie. W każdym razie belgijski spektakl otrzymał I nagrodę, chociaż kto wie, czy nie zadziałała tu magia odmiennej formy (wśród 13 konkursowych spektakli tylko Vsprs reprezentował teatr tańca, pozostałe prezentacje to oczywiście spektakle dramatyczne).

Dużo pozytywnych emocji wzbudziło utrzymane w konwencji małego realizmu (na scenie odtworzono wygląd mieszkania z lat 30. XX w.) przedstawienie Alivisa Hermanisa Sonia (III nagroda, nagroda dziennikarzy i nagroda dla najlepszego aktora). Historia Soni to ckliwa opowieść o starzejącej się, samotnej, niezbyt urodziwej i mało bystrej kobiecie, której aparycja prowokuje otoczenie do ciągłych żartów. Okazuje się, że jeden z nich - ukartowany romans z nieistniejącym mężczyzną, jest tym, co trzyma Sonię przy życiu, zwłaszcza podczas wojny. Opowieść o brzydkiej i niezgrabnej chłopce doskonale wpisuje się również w narrację o inności, performatywności płci, a nawet w Baudrillardowską filozofię uwodzenia. Rolę Soni grał mężczyzna, który skrupulatnie naśladował zachowania stereotypowo uznawane za kobiece. Zresztą Gundars Abolins robił to na tyle sugestywnie, że otrzymał nagrodę aktorską.

II nagrodę zdobyła Śmierć komiwojażera Artura Millera z Schaubühne am Lehniner Platz z Berlina. Luc Perceval bardziej niż na kapitalistycznym mechanizmie, który zgniata niepotrzebne trybiki, skoncentrował się na szczątkowych relacjach międzyludzkich w rodzinie Lomanów. Centrum świata bohaterów to kanapa i telewizor, który zastępuje marzenia, rozmowy i poczucie bliskości. Metaforą marzeń o lepszym życiu, ale i synonimem miejskiej dżungli, jest ustawiony za aktorami busz z krzewów w donicach, przez który co jakiś czas muszą się przedzierać, by się spotkać albo wyartykułować to, co mają do powiedzenia. Za takie rozwiązanie przestrzeni scenicznej Katrin Brack otrzymała nagrodę za scenografię. W swojej inscenizacji Platz krytykuje system, który wysyła na przymusowe bezrobocie starzejące się i mniej efektywne jednostki, przede wszystkim jednak jego bezwolne ofiary, które już na poziomie rodziny rezygnują z możliwości decydowania o lepszym życiu.

Negatywna ocena kapitalizmu pojawiła się także w przedstawieniu Przejście Władimira Pankowa (nagroda dla najlepszego młodego twórcy), zrealizowanym według zasad stworzonego przez niego gatunku "sound-drama". Prawdę mówiąc, nagroda, którą otrzymał, zaskoczyła obserwatorów, podejrzewano raczej, że otrzyma wyróżnienie za oryginalną formułę teatru, chociaż dwa lata temu jego spektakl Czerwoną nitką otrzymał właśnie taką nagrodę. Wybór był o tyle zaskakujący, że spektakl ani w formie (musical pożeniony z rock-operą), ani w treści (prezentacja wielowarstwowego społeczeństwa rosyjskiego ze szczególnym upominaniem się o prawa biednych) niczym specjalnie nie zaskoczył, może poza dość banalną tezą, że komunizm był fajny, bo nie było prostytucji i narkomanii, a kapitalizm jest be, bo istnieją bezrobocie i bezdomność. Ale kto wie, podobno tęsknoty za Sowieckim So-juzem w Rosji nigdy nie umarły.

Bez nagród wrócił z Torunia Blackbird w reżyserii Grażyny Kani - spektakl dotykający problemu pedofilii (szkoda, że Julia Kijowska, bardzo prawdziwa w roli Uny, nie otrzymała nagrody aktorskiej) - i Syn wujka Stefka w reżyserii Laszló Berczesa z węgierskiego teatru na Ukrainie, który zgłębiał problem miejskiego zagubienia, prowincji, wzajemnego przenikania się kultury miejskiej i wiejskiej - zdawałoby się, dwóch wykluczających się światów. Poza festiwalowym podium znalazł się również opolski Baal w reżyserii Marka Fiedora. A szkoda, bo to sprawnie zrobiona, przemyślana realizacja niełatwego przecież dramatu Brechta. Marek Fiedor rozpisał życie Baala na sześć wcieleń (każdy epizod gra inny aktor), uwzględniających wszystkie aspekty ludzkiego życia. Baal zaczyna jako bożyszcze tłumów, poeta-kontestator, kończy jako stary, schorowany i samotny człowiek. Zawsze wykorzystywał innych do swoich celów, uwodził zwierzęcością i brakiem kompromisów, drwił z religii i autorytetów. Kiedy jednak zniknęła młodość i urok osobisty, porzucony i w pewnym sensie wykorzystany, zmarł samotnie jak pies pod drzewem. Spektakl nie stawia jednoznacznych diagnoz, chociaż każe zastanowić się nad baalicznością świata i zawartym w nim pierwiastku metafizyki. Wybory jurorów w tym roku były przewidywalne, toteż bardziej niż prognozy uwagę zajmowały dylematy odmiennej natury, jak chociażby pytanie o zasadność stawiania w szranki odmiennych form teatralnych, zwłaszcza że Kontakt to nie przegląd, a konkurs. Formalne zróżnicowanie przedstawień praktycznie powinno uniemożliwić rozstrzygający werdykt. Jak porównać ze sobą zbudowane z odmiennej materii spektakle teatru dramatycznego, sound-drama i teatru tańca, jakie obrać kryteria, żeby były przejrzyste i sprawiedliwe? Poza tym wiadomo, że co para oczu, to odmienne gusty i temperamenty, o czym przypominał codzienny przegląd prasy. Na szczęście, nie zakłóciło to poczucia dobrze spędzonego czasu, tegoroczny festiwal był chyba jednym z lepszych. Na bardziej wybrednych, którzy chętnie opuszczali widownię podczas Śmierci Dantona z Węgier, jak zwykle czekał festiwalowy klub Zezowate szczęście albo brzeg Wisły i spacer po Bulwarze Filadelfijskim, który koił zmysły nie tylko po emocjonującym wieczorze.

Na zdjęciu: "Faust", Meno Fortas, Wilno, Litwa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji