Artykuły

Nie ma czerni i bieli w czystej postaci

"H of D (Apartheid)" w reż. Pawła Szkotaka Teatru Biuro Podróży z Poznania na dziedzińcu Royal National Theater w Londynie. Dla e-teatru pisze Aleksandra Paduch.

Spektakl "H of D (Apartheid)" miał swoją premierę 25 lipca na dziedzińcu Royal National Theater przy South Bank w Londynie w ramach festiwalu Watch-This-Space. Teatr Biuro Podróży odwołał się w nim do motywów i dusznego charakteru "Jądra ciemności" Josepha Conrada. Rozjątrzanie stanu wewnętrznego Everymana stało się treścią tego przedstawienia, która przewrotnie stanęła pod znakiem zapytania w jednej z pierwszych scen. "Biały" bohater w ramach interakcji zadał widzom pytanie: Everybody, are you happy?, a odpowiedzi były zaskakująco jednoznaczne i klarowne.

W tym spektaklu, jak w naturze, nie istnieje czerń i biel w czystej postaci, a wyjątkiem są użyte tu środki scenograficzno-kostiumowe wydobywające z postaci tę biegunowość dla czegoś ponad to. Nie istnieją też bohaterowie, gdyż tych kilka ubranych na czarno i biało figur oddaje istotę jednej tylko figury ludzkiej, w całej swej ułomnej fizyczności i niejednoznacznej psyche. Nie istnieje też jedna miara skali tonów emocji, ani jedna płaszczyzna, na której te szarości w istocie są "rozmalowywane". Bo jądro ciemności jest spójne w swej niejednoznacznej naturze: nie jest czarne ani białe - ono jest szare.

Na arenie z asfaltu, na obwiedzionej białą linią tablicy rysowały się, wijąc, krzycząc, gwałcąc, pożerając sobie podobnych, postaci drążące wnętrze ludzkiego umysłu niczym robactwo. Odwrotnie, gdyż w białych rękawiczkach, w przeszklonym pomieszczeniu wzniesionym z boku ponad widzami, miał miejsce rytuał liturgiczno-laboratoryjnego obnażania i badania obnażonego ciała, po tym, kiedy juz przestało być ono jednoznacznie "czarne". W tym samym pomieszczeniu doszło do innego zamazania jasnej granicy pomiędzy czarnym a białym, miłością a nienawiścią, byciem ofiarą a oprawcą, bogiem a spragnionym wiary. Radość pary nowożeńców, która pojawiła się na początku spektaklu każdym swoim miłosnym gestem odbiegała od przyszłych, tak bardzo odmiennych emocji, nawet nie przeczuwanych. To, co wydarzyło się w dalszej części przedstawienia można by chcieć zaszufladkować jako "czarne" lub "złe". Ale dynamiczne sekwencje scen i reakcje postaci, nie pozwalają na tak wyraziste oddzielenie "białego" od "czarnego". "Czarne" nie znajduje się w opozycji do ubranego w biel "dobra", lecz jedynie dopełnia jego obrazu. Przestał istnieć, bo zatarł się z biegiem symbolicznych aktów-gestów, podział na czarno-biały świat. Pozostał on aktualny tylko w sferze wizualnej - w sferze etycznej stracił ostrość. Bo pan młody, utraciwszy ukochaną w walce z "czarnymi", na przemian bił i pieścił manekina - substytut ciała jego panny młodej.

Ciemność to gwałt, chaos, bezradność, nędza, krzyk, agresja, której źródła tkwią w człowieku. Na pytanie dlaczego istnieją, można jedynie odpowiedzieć: po prostu tak jest. Jest tak "po prostu", jak człowiek jest "po prostu". I działo się to w prosty sposób i w sposób dla Biura Podróży charakterystyczny tj. dynamicznie, jakby na krawędzi tego, co można nazwać wybuchową spektakularnością, poniekąd potrzebną teatrowi plenerowemu. Przedstawieniu towarzyszył ogień, trójwymiarowe wizualizacje komputerowe i nowocześni szczudlarze w srebrnych uniformach, którzy "strzelali" oparami gazu. Były także telewizory z twarzami bogów owinięte taśmą i szmatami niby bandażami i był deszcz jako element kolorytu londyńskiego, który przydawał całości dramatyzmu, między innymi przez szczególne efekty akustyczne. Dźwięk zdawał się odgrywać szczególną rolę i także wydobywał postaci z tła nocy przez rozdzierające skowyty, tajemnicze głosy 'z góry', uderzenia opon, beczek i śmietników o mokre, twarde podłoże.

Jakkolwiek sami autorzy spektaklu umieścili go w kontekście społeczno-politycznym, z trudem tylko do takiego dałoby się to przedstawienie ograniczyć. Nie należy wręcz tego robić, nawet jeśli mieć w pamięci wystawę "Scratch the Surface", która odbywa się obecnie w National Gallery a dotyczy wydarzeń sprzed stu lat. Poprzez dwa obrazy pokazuje ona świat arystokracji angielskiej w świetle zniesienia niewolnictwa, z którego dochody, nie tylko do 1807 roku, pozwalały m. in. na powiększanie kolekcji dzieł sztuki, dziś stanowiących zasadniczy trzon wspomnianej galerii.

Przede wszystkim jednak spektakl dotyka tego, co człowiecze, całkowicie jednostkowe, a balansujące jednocześnie na granicy zachowań międzyludzkich. I to wydaje się być siłą takiego dziś czytania Conrada.

* Aleksandra Paduch jest studentką IV roku Historii Sztuki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji