Zlepek z Polski
W przedstawieniu "2 maja" nie ma ról, bo w samym tekście nie ma postaci. Gra tu co
najmniej kilkoro wybitnych aktorów, których widać w innych przedstawieniach. Ale, niestety, nie w tym.
Spektakl "2 maja" - historia mieszkańców jednej kamienicy opowiedziana przez Andrzeja Saramonowicza, a wyreżyserowana przez Agnieszkę Glińską - aż puchnie od współczesnej symboliki. Dom walący się w kolejnych aktach to - niczym w serialu telewizyjnym sprzed lat - nasza Polska cała. Symboliczny jest też sam tytuł "2 maja", jak cała dzisiejsza polska świadomość, to takie dziwaczne nie wiadomo co, między dwoma świętami należącymi do starego i nowego porządku.
Na scenie zbudowano olbrzymią, kilkupiętrową kamienicę ze ścianą otwartą tak, żeby można było obserwować wszystkich jej mieszkańców. To różne typy: od starego zweryfikowanego esbeka Kajetana Gołębia (Andrzej Blumenfeld), który dziś jest tylko dozorcą, przez nierozgarniętą gwiazdkę telewizyjnych reality show Teresę Paluch (Ewę Konstancję Bułhak-Rewak), po nastoletnich narkomanów.
Niestety, wszystkie te postaci, a jest ich przeszło 20, są strasznie stereotypowe. Na tym chyba polega największe nieszczęście "2 maja". Jan Janyst (Krzysztof Kolberger), poseł, były oficer SB, pojawia się u Gołębia, dawnego kolegi, zawsze w długim ciemnym płaszczu i czarnym kapeluszu, żeby nie było wątpliwości, że to agent, a dokumenty kompromitujące innych polityków trzyma w czarnej teczce. Karol Wojnicki (Krzysztof Stelmaszyk), stary mieszkaniec kamienicy, wybitny fotograf, zaczynał od fotografowania Wałęsy w czasie strajków w 1980, ale wykonał też serię zdjęć wież WTC walących się na Manhattanie, bo akurat znalazł się w Nowym Jorku. Jacek, 16-letni licealista, wygłasza monolog o tym, że starsi to mogli walczyć, a młodzi nie mają żadnej myśli.
W przedstawieniu Glińskiej nie ma ról. Gołąb jest zlepkiem potocznych wyobrażeń o wszystkich niezweryfikowanych esbekach naraz. Janyst o esbekach, którym się w nowej Polsce udało. Wojnicki o wszystkich byłych opozycjonistach, a Jacek licealistach. Żeby tyrada Jacka o wartościach była wiarygodna i miała cień sensu, musielibyśmy wiedzieć o nim coś więcej. Tymczasem chłopak przez dwa akty szuka z rówieśniczką z sąsiedztwa, córką Wojnickiego, testu ciążowego, a w finale aktu trzeciego wygłasza mowę o idei.
"2 maja" nie ma puenty. Poza kilkoma najważniejszymi wątkami plącze się mnóstwo pobocznych, z których niewiele wynika. Tak jak z historii inwalidy Konrada Stefaniaka (Robert Więckiewicz), spędzającego z konieczności całe dnie w domu, czy wątku Jana Krehowieckiego (Igor Przegrodzki), Polaka z Kazachstanu odwiedzającego po latach ojczyznę.
Glińska wydaje się świadoma tych niedomagań. Skróciła tekst, dodała wyświetlane na telebimie fragmenty audycji telewizyjnych Adama Słodowego, nostalgiczne cytaty ze starych kronik filmowych, przeboje muzyczne lat 70. To one wypadają najciekawiej i wzbudzają największe ożywienie publiczności. Chwilami nawet żal, że nie z samych archiwalnych kronik ulepione jest przedstawienie w Narodowym. Jednocześnie Glińska umiejętnie bawi się kiczem. Wyczuwa siermiężną gierkowską estetykę i współczesny kicz telewizyjny i szydzi z nich w pastiszach reklam, w wywiadzie z prezesem telewizji, w scenach z Teresą Paluch.
Fala rozliczeń z historią najnowszą, czasem serio, niekiedy komediowo, przetacza się od jakiegoś czasu przez europejski teatr, kino i literaturę. Dobrze, że także Teatr Narodowy chce dyskutować o bagażu historycznym, jaki ciąży na naszej współczesności. Kłopot jednak w tym, że z warszawskiego przedstawienia o najnowszej polskiej historii zostają tylko stereotypowe ogólniki. Kiedy się pisze długą historię całego kraju, chce się zmieścić wszystko i naraz: Lecha Wałęsę, przegranego esbeka, nieuczciwego posła-karierowicza, zrezygnowanego, ale jak dawniej szlachetnego opozycjonistę. Ta pokusa jest zrozumiała. Kto jej ulega, wpada jednak w pułapkę, bo ogólnej wizji nie da się zbudować na ogólnikach. I z epopei zostaje szeleszczący papier.