Wesela nie będzie
No i stało się. Premier Leszek Miller przeszedł do historii, także do historii polskiej literatury. A wszystko za sprawą dramatu "Testosteron" Andrzeja Saramonowicza, który wędrując z sukcesami przez polskie sceny, trafił i na deski krakowskiego Teatru Bagatela.
Ponieważ "Testosteron" to współczesna wersja "Wesela", można rzec, iż premier Miller, pojawiający się w dialogach bohaterów, to jedna z - jak nazywał to Wyspiański - osób dramatu. Podobnie jak Upiór, Jakub Szela czy hrabia Branicki. Można też rzec, iż jakie czasy, takie "Wesele" i takie osoby dramatu. Zwłaszcza, że w "Testosteronie" wesela w zasadzie nie było. Panna Młoda uciekła sprzed ołtarza, więc spostponowany Pan Młody i jego goście spotkali się na czymś w rodzaju wieczoru kawalerskiego.
Premier Miller pojawia się w tym tekście nie bez kozery. Jego widmo patronuje bowiem wszystkim prowadzonym przez bohaterów dialogom. Bo któż inny - niż autor słów: "Mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy" - nadaje się lepiej na patrona rozmów kilku panów, rozważających problemy swej i nie tylko swej męskości. Ba, posuwających się (o, to dobre słowo!) do anatomicznych porównań. A właśnie o zawiedzionej, urażonej, zgilotynowanej (mentalnie!) męskości opowiada tekst wprowadzony na scenę Bagateli przez Piotra Urbaniaka.
"Testosteron" Saramonowicza to naprawdę znakomita farsa, doskonale napisana, doskonale zagrana przez aktorów Bagateli, na czele z ciągnącym spektakl Sławomirem Sośnierzem w roli ojca niedoszłego Pana Młodego. Farsa znakomita, acz z jednym zastrzeżeniem. Tekstowi brak typowej dla fars francuskiej lekkości, a iście koszarowy humor kojarzy się ze słynnym filmem "CK Dezerterzy", co nie wszystkim musi odpowiadać.
Mimo to zanosi się na frekwencyjny sukces - na najbliższe spektakle nie ma już biletów. A mnie marzy się kolejna farsa Saramonowicza, w której o mężczyznach rozmawiałyby kobiety. Byłoby to chyba jeszcze bardziej pouczające...